Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Lwice prawicy

Wszystkie kobiety premiera Hiszpanii

Nr 1. Sekretarz generalna Partii Ludowej María Dolores de Cospedal. Nr 1. Sekretarz generalna Partii Ludowej María Dolores de Cospedal. Andrea Comas/Reuters / Forum
Trzy kobiety wyniosły do władzy nowego premiera Hiszpanii. Są z prawicy, ale rzadko chodzą do kościoła, popierają zapłodnienia in vitro i ekspresowe rozwody.
Nr 2. Rzeczniczka i prawdopodobna przyszła wicepremier Soraya Sàenz de Santamaría.Jon Nazca/Reuters/Forum Nr 2. Rzeczniczka i prawdopodobna przyszła wicepremier Soraya Sàenz de Santamaría.
Nr 3. Szefowa Partii Ludowej w Katalonii Alicia Sànchez-Camacho.Alberto Estevez/Efe/Forum Nr 3. Szefowa Partii Ludowej w Katalonii Alicia Sànchez-Camacho.
Wspieranie kobiet – o czym dobrze wie premier Mariano Rajoy – politycznie się opłaca.PIERRE-PHILIPPE MARCOU/AFP/EAST NEWS Wspieranie kobiet – o czym dobrze wie premier Mariano Rajoy – politycznie się opłaca.

Pani polityk 1 jest parę lat po rozwodzie, kiedy jako samotna matka decyduje się na zapłodnienie in vitro. Gdy zostaje sekretarz generalną partii, dziennik „El País” obwieszcza: „numerem dwa została kobieta skonfliktowana z Kościołem”.

Polityk 2 wzięła ślub cywilny w Brazylii. W kampanii wyborczej mówiła: „Aby posiadanie dziecka nie było problemem zawodowym”. 10 dni po porodzie wróciła do pracy nad formowaniem nowego rządu. Z synkiem został ojciec na tacierzyńskim.

Polityk 3 również skorzystała z zapłodnienia in vitro, choć nie ma partnera. „To najlepsza decyzja, jaką podjęłam w życiu” – mówi. W zeszłym roku zaprowadziła partię do historycznego zwycięstwa w Katalonii.

Wszystkie trzy nie są ministrami ustępującego rządu José Luísa Zapatero, ale najbliższymi współpracowniczkami nowego prawicowego premiera Hiszpanii Mariano Rajoya. To sekretarz generalna Partii Ludowej María Dolores de Cospedal, rzeczniczka i prawdopodobna przyszła wicepremier Soraya Sàenz de Santamaría oraz szefowa Partii Ludowej w Katalonii Alicia Sànchez-Camacho.

To właśnie one – kobiety, którym nie może być dalej do wizerunku obyczajowo-pofrankistowskiej konserwy, jaki jeszcze parę lat temu miała nowa partia rządząca – wyniosły go do władzy. Nie żadne aniołki, raczej lwice o bardzo silnej pozycji w partii i z poglądami, które wprawiłyby w zakłopotanie niejednego członka polskiej lewicy. Ich sukces mówi wiele o obyczajach we współczesnej Hiszpanii.

Kiedy w 2008 r. Zapatero formował pierwszy w Europie rząd z przewagą kobiet, w przegranej wówczas Partii Ludowej (PP) zachodziły równie rewolucyjne zmiany. Jej lider Mariano Rajoy zerwał z dziedzictwem poprzednika José Marii Aznara i dokonał historycznego ślizgu ku centrum. Wytrzebił stetryczałych aznarowców i otoczył się młodą i nowoczesną ekipą, której nie było w głowie szafowanie hasłami o kulturze śmierci i sentymentem do generalissimusa.

Zmiana miała twarz dwóch kobiet. 43-letnia María Dolores de Cospedal została pierwszą w historii kobietą sekretarz generalną Partii Ludowej. Parę lat młodsza Soraya Sàenz de Santamaría objęła funkcję rzeczniczki ugrupowania w parlamencie, stając się jedną z jego najbardziej rozpoznawalnych twarzy. Obie były młode, świetnie przygotowane, kompetentne i miały za sobą wybory życiowe, które nie do końca kojarzyły się z wizją świata promowaną dotąd przez prawicę.

„Chce zrobić z partii drugą markę PSOE” – oburzała się stara gwardia. Choć zważywszy na ferwor socjalistów w sferze obyczajowej porównanie było na wyrost, był to początek głębokich zmian na prawej stronie sceny politycznej. „Nie chodzi na mszę, nie pochodzi z klasycznej prawicowej rodziny. Przeciwnie, ma wśród przodków represjonowanych republikanów” – komentował postać nowej rzeczniczki „El País”.

Jeśli nie możesz z nimi wygrać, pokonaj ich własną bronią – zadecydował Rajoy. „Centrum, kobiety, dialog i przyszłość” – mówił w pierwszym wywiadzie po przegranych wyborach w 2008 r. Opłaciło się. Choć w PP jest nadal mnóstwo sprzeczności, a machismo głęboko zakorzeniony w partii, to właśnie kampania wyborcza nastawiona na kobiety pomogła Rojoyowi wygrać listopadowe wybory parlamentarne.

Dama z La Manczy

„Musiałam udowodnić, że zasługuję na swoją pozycję, podczas gdy mężczyznom przypisuje się zasługi automatycznie. Maczyzm jest wszędzie: w partiach, związkach zawodowych, firmach” – mówiła María Dolores de Cospedal w miesięczniku „Marie Claire”. Urodzona w Madrycie prawniczka i miłośniczka flamenco trafiła do polityki po zdanych w niespotykanie młodym wieku trudnych egzaminach państwowch dla prawników. „Dyscyplina, jaką sobie wtedy narzuciłam, była tak brutalna, że z trudem poznawałam samą siebie” – opowiadała.

„Przez półtora roku uczyłam się kilkanaście godzin dziennie bez przerw. To był okres najlepszych imprez w moim życiu – jedyna forma, w jakiej mogłam odreagować stres” – wspomina. Egzamin otworzył przed nią drzwi do błyskawicznej kariery w administracji państwowej za rządów Aznara. Madryckie zamachy z 2004 r. zastały ją w ministerstwie spraw wewnętrznych. Nie spała wówczas przez trzy doby, odpowiadała za organizację kostnicy dla ofiar.

Rajoy doskonale wiedział, co robi, namaszczając ją na sekretarz partii w 2008 r. Z jednej strony umiała pogodzić skłóconą partię, z drugiej stała się jego żelazną ręką i ostrym językiem, wypowiadając słowa, które nie przechodziły przez usta samemu liderowi. To ona rzucała oskarżenia o podsłuchy, jakie rzekomo mieli zamontować liderom prawicy przeciwnicy polityczni, to ona wdała się w ostry spór z dziennikarką prowadzącą niezwykle popularny poranek polityczny w telewizji publicznej, zarzucając jej stronniczość.

 

 

To wreszcie jej, jako drugiej kobiecie w Hiszpanii, udało się zostać prezydentką wspólnoty autonomicznej. Od maja rządzi Kastylią-La Manczą, historycznym bastionem socjalistów, gdzie dała się poznać jako żelazna dama à la espańola. Tak drastycznych cięć socjalnych nie podjął się wcześniej nikt i wielu zastanawia się, czy La Mancza nie była poletkiem doświadczalnym tego, co prawica szykuje całej Hiszpanii.

Telefon z propozycją ubiegania się o prezydencki fotel odebrała, kiedy rejestrowała w urzędzie nowo narodzonego syna. Będąc rozwódką, po kilku latach bezowocnego czekania na adopcję dziecka z Bułgarii, zdecydowała się na zapłodnienie in vitro. „Zrobiłam to świadomie i odpowiedzialnie – mówiła magazynowi „Yo Dona”. – Chciałam być matką i nie miałam partnera. W żadnym momencie nie wydawało mi się, że to coś zakazanego przez Kościół”.

Orędowniczka ekspresowych rozwodów jakiś czas później wyszła za mąż za dużo starszego przedsiębiorcę z dwójką dzieci z poprzedniego małżeństwa, z którym przyjaźniła się od lat. Obrusza się na pytania o reakcje partyjnych kolegów i koleżanek na jej wybory życiowe, zapewniając, że ma z nimi doskonałe relacje. „W mojej partii jest wielu mężczyzn w tej samej sytuacji. Nikomu nie przyjdzie do głowy ich o to pytać” – mówiła „Marie Claire”.

Wicepremier karmiąca

„Zapytajcie Sorayi” – mawia Rajoy, gdy któryś z posłów PP zadaje mu ważne pytanie. Rzeczniczka lidera opozycji, o której w początkach kariery koledzy z poselskiej ławy mówili protekcjonalnie la nińa (dziewczynka), jest najlepszą doradczynią nowego premiera. Do jej opinii, jak mówią ludzie z jego otoczenia, ma pełne zaufanie. Podobnie jak de Cospedal, do polityki trafiła po zdanym celująco państwowym egzaminie prawniczym. Wysłała życiorys ówczesnemu szefowi biura Rajoya, później autobusem przyjechała do Madrytu na rozmowę.

Szybko zwróciła na siebie uwagę w administracji. Choć młoda, niedoświadczona i na dodatek bez wcześniejszych związków z polityką ani PP, była zawsze najlepiej przygotowana do spotkań, morderczo skuteczna, profesjonalna i dyskretna. Do parlamentu weszła w 2004 r., ale jej prawdziwa kariera rozpoczęła się cztery lata później, kiedy Rajoy mianował ją rzeczniczką. Kobietę, która wolała ślub cywilny, a podczas poselskiej przysięgi zamiast nacechowanego religijnie „przysięgam” wybrała świeckie „przyrzekam”.

W ciągu czterech lat pracowita, skrupulatna i komunikatywna Sàenz de Santamaría ujawniła polityczny pazur i zyskała szacunek przeciwników politycznych i własnego ugrupowania. Dziś wszystko wskazuje na to, że przypadnie jej rola drugiej w historii Hiszpanii kobiety wicepremier. To właśnie ona stała się też bohaterką najgorętszej powyborczej dyskusji, która z kongresu wylała się na blogi i do barów.

Tuż przed wyborami urodziła dziecko, ale już po 10 dniach była z powrotem w pracy, otrzymawszy od Rajoya skomplikowaną misję nadzorowania procesu przekazywania władzy. Polemika, jaką wywołała rezygnacją z urlopu macierzyńskiego, nie ustępuje tej sprzed paru laty, gdy ówczesna minister obrony z wielkim brzuchem odwiedzała żołnierzy w Afganistanie. Carme Chacón spędziła jednak z dzieckiem kilka tygodni.

Polemikę zaostrza fakt, że Sáenz de Santamaría podczas kampanii wielokrotnie skarżyła się na trudności, przed jakimi stają Hiszpanki, próbując łączyć macierzyństwo z karierą. Powinna dawać przykład i korzystać z wywalczonych praw – przekonują krytycy. Inni punktują, że nikt nie wtrąca się w życie Nicolasa Sarkozy’ego, gdy ten zostawia żonę na sali porodowej, by pojechać na spotkanie w sprawie euro. Póki co, Soraya karmi syna w przerwach w pracy i udziela radiowych wywiadów szeptem, aby nie obudzić niemowlaka.

„Nowoczesne czy »konserwy«?” – pytał w obszernym reportażu miesięcznik „Marie Claire”. Pytanie jest zasadne wobec kobiet polityków z partii, która twierdzi, że system kwot to torpedowanie demokracji, zaskarżyła do trybunału konstytucyjnego ustawę o małżeństwach osób tej samej płci i zapowiada unieważnienie uchwalonej przez rząd Zapatero ustawy aborcyjnej, pozwalającej 16-latkom na przerywanie ciąży bez zgody rodziców.

Odpowiedzią jest zawikłany dyskurs PP, którego piętrowe konstrukcje maskują wewnętrzne sprzeczności. Sprzeciwiają się parytetom, odpowiadając, że kobiety nie są numerami i że tam, gdzie są, zaszły dzięki samym sobie. Aborcja? Owszem, ale nie dla młodocianych i gdy lekarz potwierdzi, że ciąża stwarza zagrożenie dla zdrowia psychicznego. Małżeństwa gejów? Problem stanowi tylko termin „małżeństwo”, zarezerwowany, według prawicy, dla par heteroseksualnych. W kraju dumnym ze swoich osiągnięć na polu swobód obyczajowych to poglądy i tak radykalne.

 

 

Niechęć do hierarchii

Czy wyborcy o prawicowych zapatrywaniach naprawdę nie mają jednak problemu z niestandardowymi modelami rodziny i powikłanymi decyzjami życiowymi? Bynajmniej. Luz obyczajowy coraz bardziej politycznie się opłaca, bo jest – jak mówi Fátima Arranz Lozano, socjolożka z Uniwersytetu Complutense w Madrycie – wiernym odzwierciedleniem przemian, które zaszły w hiszpańskim społeczeństwie. Nie zniosłoby dziś obyczajowego gorsetu katolickiej pruderii.

– Hiszpania to społeczeństwo bardzo antyklerykalne – mówi Arranz. – Dużo bardziej liberalne, niż mogłoby się wydawać, nawet na prawicy. Wielu z nas ma za sobą edukację w szkołach katolickich, których rygor zaszczepił niechęć do hierarchii kościelnej na całe życie. W polityce wciąż pojawia się podwójny dyskurs, ale wszystko, co „pochodzi z kurii”, bierze się poniekąd w nawias. Religia to dziś bardziej estetyka niż etyka.

Wspieranie kobiet opłaca się też politycznie, o czym dobrze wie PP. 45 proc. Hiszpanów uważa, że równouprawnienie powinno być priorytetem. Rajoy otacza się kobietami – w nowym rządzie, będzie też prawdopodobnie Ana Matos, szefowa kampanii wyborczej, jako minister polityki terytorialnej i administracji, Ana Pastor – możliwa szefowa resortu zdrowia, czy Lucía Figar de Lacalle, która może objąć ministerstwo kultury.

Usteczka w głowie

Podczas kampanii PP obiecywała „prawdziwe równouprawnienie”, wsparcie dla kobiet przy łączeniu pracy zawodowej z macierzyństwem i obowiązkowe tacierzyńskie. Ale jeśli od deklaracji przejść do faktów, nie jest jednak wcale tak różowo.PP zdecydowało się umieścić kobiety na wysokich stanowiskach, żeby udowodnić, że parytety nie są potrzebne, by kobiety miały dostęp do władzy. To dla Rajoya ani cel, ani priorytet – mówi María Amparo Novo, socjolożka z Uniwersytetu w Oviedo.

– Troska o równouprawnienie jest pozorna – zgadza się Tània Verge Mestre z Uniwersytetu Pompeu Fabra w Barcelonie. – Pokazują to wyniki wyborów. W klubie parlamentarnym PP deputowane stanowią zaledwie 35 proc. (PSOE ma ich niewiele więcej, bo 38 proc.). We władzach partii kobiety to zaledwie 25 proc. – Chodzi o to, aby umieścić kobiety na kilku widocznych stanowiskach i robić dzięki temu wrażenie, że równość leży im na sercu.

Iberyjski maczo ma się wciąż dobrze, niezależnie od politycznej afiliacji. Wystarczy wspomnieć wypowiedzi prawicowego burmistrza Valladolid na temat „usteczek” minister zdrowia, które prowokowały go do myślenia „tylko o jednym”, czy o skandalu, jaki wybuchł podczas kampanii w Partii Socjalistycznej, gdy okazało się, że zdecydowaną większość pierwszych miejsc na listach zajmują mężczyźni.

Nie trzeba brać prawicy na kozetkę, żeby zobaczyć, że pod nowoczesną fasadą kłębią się tęsknoty za powrotem do tradycyjnego podziału ról. Najlepiej oddaje to przedwyborcza anegdota: kiedy radio bombardowało Hiszpanów spotami PP o godzeniu pracy i życia osobistego, prawicowi oficjele świętowali w Walencji dzień rodziny. Czas umilał im lokalny damski chór, śpiewając taką oto pieśń: „Jesteśmy matkami, lubimy trzymać nasz dom w czystości. Podbijesz nas kwiatkiem lub pieszczotą. A najlepiej torebką od Vuittona”.

Polityka 52.2011 (2839) z dnia 21.12.2011; Świat; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Lwice prawicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną