Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Ośmiornica po meksykańsku

Mafia trzęsie Meksykiem

134 tony marihuany skonfiskowanej przez wojsko na przedmieściach Tijuany. 134 tony marihuany skonfiskowanej przez wojsko na przedmieściach Tijuany. Jorge Duenes/Reuters / Forum
Cała północ Meksyku jest praktycznie pod kontrolą mafii, miasta przy granicy z USA stały się polem walk karteli z siłami rządowymi. Ludzie już wiedzą, że o syndykatach zbrodni nie należy mówić w miejscach publicznych, bo można skończyć w bezimiennym grobie.
Ofiara wojny gangów narkotykowych w Ciudad Juárez przy granicy z USA.Alejandro Bringas/Reuters/Forum Ofiara wojny gangów narkotykowych w Ciudad Juárez przy granicy z USA.
Joaquín Guzmán Loera, El Chapo, szef kartelu Sinaloa.Mario Guzman/EFE/Forum Joaquín Guzmán Loera, El Chapo, szef kartelu Sinaloa.

Tego wieczoru poszli na piwo do baru La Rana Cruda w Cuernavaca. Według świadków to, o czym rozmawiali, nie podobało się mężczyznom siedzącym przy sąsiednim stoliku. Po północy wyszli z baru, wsiedli do samochodu i odjechali. Jeden zadzwonił z komórki do dziewczyny, że są w drodze, ale mają kłopoty z jadącą za nimi półciężarówką. Nad ranem przy Autostradzie Słońca do Acapulco ciała całej siódemki znaleziono w aucie ze śladami tortur. Był 27 marca.

Przy zwłokach mordercy z Cártel del Golfo zostawili kartkę: „To spotyka tych, którzy telefonują do wojska z donosami”. Władze wzywają obywateli, aby przekazywali informacje pomocne w walce z gangami. Ale Javier Sicilia, znany poeta i ojciec jednej z ofiar, jest pewien, że jego syn ani sześciu zamordowanych z nim kolegów nie odpowiedzieli na apel. „Wiedzieli, że informatorzy nie mają żadnej ochrony” – powiedział prasie. Wkrótce okazało się, że morderców chronił miejscowy szef policji. Dlaczego siedmiu młodych ludzi zginęło, do dziś nie wiadomo. Podobno rozmawiali w barze o wojnie z narkokartelami. Temat w Meksyku niebezpieczny.

Wojnę ogłosił w grudniu 2006 r. prezydent Felipe Calderón. Do walki z gangsterami wysłano wojsko, tłumacząc, że policji nie można ufać. Trwająca ponad cztery lata wojna pochłonęła już ponad 40 tys. ofiar. Rząd twierdzi, że większość z nich to gangsterzy zabici w starciach z siłami państwa albo w walkach między sobą. Według niektórych źródeł giną przeważnie niewinni ludzie, jak tych siedmiu w Cuernavaca. Media co dzień przynoszą wiadomości o egzekucjach dokonywanych przez gangi, odkrywaniu masowych grobów, znajdowaniu bezgłowych ciał zwieszonych na postrach z mostów.

W kwietniu padł rekord miesiąca: zginęło 1400 osób. Kartele mordują nawet dzieci. Przy biegnącej wzdłuż Wschodniego Wybrzeża do Teksasu autostradzie 101, zwanej drogą śmierci, znaleziono ciała 177 wieśniaków jadących do pracy w USA. Wywlekano ich z autobusu i zabijano młotem kowalskim. Aresztowano część sprawców – członków gangu Zetas, złożonego z byłych żołnierzy sił specjalnych i policjantów – oraz szefa policji w San Fernando, który współpracował z gangiem. Zetas słyną z okrucieństwa. Kiedy ich założyciela Heriberto Lazcano zapytano, skąd pochodzi nazwa gangu, odpowiedział: „Bo po zeta (w hiszp. ostatnia litera alfabetu) nie ma już nic”.

Pola walki

Sterroryzowane władze – gangi polują na burmistrzów i nieposłusznych szefów policji – nie mają nic do gadania. – Nie wychodzimy wieczorami z domu jak kiedyś. Ulice są wyludnione. Tysiące ludzi przeprowadziło się w głąb kraju albo do Teksasu, setki domów stoją puste – mówi Alfonso Casas, inżynier informatyk z Ciudad Juárez. Podobnie jest w innych miastach, nie tylko przygranicznych, które stały się polem walk karteli z siłami rządowymi i między sobą. Ludzie są sterroryzowani.

Kartele próbują zastraszyć też dziennikarzy. Kiedy zamordowano dwóch reporterów „El Diario” w Ciudad Juárez, dziennik ogłosił list otwarty do gangsterów ze słowami: „Nie chcemy więcej zabitych. Czego od nas oczekujecie?”. Redaktorzy podkreślają, że nie przestaną pisać o narko­biznesie, ale wiadomo, że wiele mediów na polecenie gangsterów ograniczyło obsługę tego tematu. Odwaga kosztuje.

Dziennikarz z Tijuany Jesús Blancornelas, autor książki o gangu braci Arellano Félix, cudem przeżył po zamachu w 1997 r., w którym dostał cztery kule. Mieszkający w stolicy Ricardo Ravelo, który od dawna zajmuje się kartelami, każdą noc spędza w innym mieszkaniu. Anabel Hernández, autorka książki „Los Seńores del Narco”, od grudnia 2010 r. przez wiele miesięcy poruszała się po mieście z obstawą.

Cios za cios

Zdaniem rządu, eskalacja przemocy dowodzi, że wojna przynosi efekty: gangi zostały osłabione i odpowiadają ciosem za cios. W ciągu czterech lat aresztowano kilku bossów karteli, ostatnio szefa kartelu La Familia – Moreno Gonzáleza. Ale to pozór sukcesów, ripostują krytycy. Uwięzionych szefów zastępują inni, a poza tym władze wpadają na ich trop tylko dzięki pomocy innych gangów, które donoszą na konkurencję. Pomoc ta nie jest bezinteresowna, informatorzy otrzymują w zamian ochronę. A narkotyki płyną tymczasem nieprzerwanym strumieniem do USA.

To jest fikcyjna wojna. Rząd Calderóna nie chce walczyć ze wszystkimi narko­kartelami – mówi Anabel Hernández. Chroni kartel Sinaloa, który zmierza do wyeliminowania konkurencji i opanowania całego handlu narkotykami w Meksyku. Rząd mówi, że ubywa narkotyków i ich konsumentów. – To nieprawda, statystyki ONZ dowodzą, że jest ich więcej niż w 2006 r. A tymczasem giną niewinni ludzie. Jedynym rezultatem wojny jest to, że Joaquín Guzmán Loera, pseudonim El Chapo, szef kartelu Sinaloa, stał się najbardziej poszukiwanym przestępcą na świecie – dodaje Hernández.

Opinię tę podzielają politycy opozycji i co najmniej połowa społeczeństwa. – Ta wojna nigdy nie zostanie wygrana. Ludzie ufają wojsku bardziej niż policji, ale w atmosferze stanu wojennego nikt nie czuje się bezpiecznie – mówi Diego Urías, prawnik podatkowy z Tijuany. – To wyjątkowo głupia polityka. Do walki z przestępcami nie używa się wojska. Zgoda, kartele są doskonale uzbrojone, ale to po prostu kryminaliści, z którymi trzeba walczyć przy pomocy policji i odpowiedniej polityki społecznej – mówi przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Deputowanych Porfirio Muńoz Ledo z lewicowej Partii Pracy. – Nikt nie jest przeciwny walce z narkokartelami, chodzi raczej o sposób. Użycie wojska budzi kontrowersje wśród Meksykanów i jest krytykowane przez opozycję, media i organizacje obrony praw człowieka – mówi zastrzegający sobie anonimowość dyplomata.

 

 

Podatki w walizce

Narkobiznes ma w Meksyku długą historię. W wiejskich północno-zachodnich regionach kraju marihuanę i mak do wyrobu heroiny uprawia się od pokoleń, jest to filar tamtejszej gospodarki. W górach w stanie Sinaloa, skąd pochodzi El Chapo, mawia się, że z kartelami „musisz współpracować albo cię zabiją”. Dawniej rząd po cichu tolerował produkcję narkotyków i ich wywóz do USA – narcos działali w szarej strefie, regularnie opłacając się władzom. Co miesiąc walizki z gotówką wędrowały do stolicy, nazywano je podatkami. Mówi się, że pieniądze trafiały regularnie do portfeli najwyższych notabli, szefa policji, prokuratora generalnego i innych. Wszyscy jednak znali i przestrzegali reguł gry: w zamian za bezkarność gangsterzy mieli nie pokazywać się z bronią, nie używać niepotrzebnej przemocy, nie walczyć ze sobą i nie atakować policji ani ludności cywilnej. Panował porządek.

Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Obroty karteli rosły wraz ze zwiększającym się popytem w USA. Kiedy Amerykanom udało się zablokować drogi przerzutu kokainy przez Morze Karaibskie, Meksyk stał się głównym krajem tranzytowym. Współpracujące z kartelami kolumbijskimi gangi meksykańskie stały się już nie tylko producentami i eksporterami, ale i przemytnikami na wielką skalę. Przepływ narkotyków ułatwiło szersze otworzenie północnej granicy dzięki ­NAFTA. Dochody karteli wzrosły, zaostrzyła się walka o rynki i terytoria, a ofiarami mafijnych porachunków zaczęli padać przypadkowi ludzie. W 1993 r. w strzelaninie na lotnisku w Guadalajarze zginął kardynał Juan Jesús Posadas Ocampo.

Ucieczka w koszu

Rozgłosu nabierały jednocześnie powiązania gangsterów z politykami i rodzinami prezydentów. W latach 90. wyszła na jaw sprawa brata prezydenta Carlosa Salinasa de Gortari (1988–94), który zarobił miliony na interesach z narkogangami. W dekadzie tej, w której rządząca monopartia PRI zainicjowała reformy polityczne prowadzące do pierwszego zwycięstwa opozycji w wyborach prezydenckich w 2000 r., rząd zabrał się też energiczniej do walki z narko­biznesem. W 1993 r. za kratkami znalazł się El Chapo Guzmán, wtedy wybijający się przyboczny Amado Carillo Fuentesa, szefa kartelu Guadalajara, z którego wyrosła Sinaloa. W więzieniu o zaostrzonym reżimie Guzmán opływał w luksusy jak na wolności, korzystał nawet z usług prostytutek. W styczniu 2001 r. Meksyk obiegła wiadomość, że El Chapo uciekł ukryty w koszu na bieliznę.

Według dowodów przytoczonych m.in. przez Hernández, rzekomą ucieczkę prawdopodobnie zorganizowały władze. Na wolności Guzmán Loera, półanalfabeta po trzech klasach, stanął na czele kartelu Sinaloa, który eliminując rywali, stał się najpotężniejszym syndykatem zbrodni w Meksyku i zmierza do zmonopolizowania narkobiznesu. – Jego samoloty z narkotykami i pieniędzmi bez przeszkód startują i lądują na głównym lotnisku w stolicy Meksyku, gdzie mają specjalny hangar. Protekcję El Chapo zapewnia sam minister bezpieczeństwa publicznego Genaro García Luna – twierdzi autorka „Los Seńores del Narco”. – W grudniu zeszłego roku Luna zaczął wynajmować policjantów, żeby mnie zabili – mówi Hernández, która po otrzymanych wtedy pogróżkach dostała obstawę od władz miejskich stolicy.

 

 

Tragiczna plaga

Zdaniem dziennikarki samo użycie siły przeciw kartelom niczego nie zmieni, bo istotą problemu jest korupcja. – Najpierw powinno się uderzyć w te ośrodki, które ich chronią: polityków oraz biznesmenów piorących pieniądze z narkotyków, całą tę sieć wsparcia, bez której obecna potęga narkobiznesu nie byłaby możliwa. Tymczasem w Meksyku żaden przedsiębiorca wyższego szczebla nie poszedł do więzienia za pranie pieniędzy narcos. Ich nazwiska są znane, ale władze im też zapewniają bezkarność – mówi Hernández.

Inni wskazują na społeczno-ekonomiczne podłoże narkobiznesu. Około 40 mln ludzi w Meksyku, ponad jedna trzecia populacji, żyje w nędzy, a bezrobocie jest wysokie, szczególnie wśród młodzieży. Kartele nie mają trudności z werbunkiem narybku wśród niezliczonych rzesz ninis, jak nazywani są młodzi ludzie, którzy nie uczą się ani nie pracują. – Trzeba umożliwić im wydostanie się z biedy. A poza tym zacząć debatę nad legalizacją narkotyków – mówi Muńoz Ledo. Całkowite zniesienie zakazów posiadania, produkcji i handlu proponuje też były prezydent Vicente Fox Quesada, polityk rządzącej partii PAN. Nie wydaje się to realnym rozwiązaniem. Część narkotyków trafia na rynek w kraju, ale zdecydowana większość do USA, gdzie legalizację trudno sobie wyobrazić.

Północny sąsiad ponosi zresztą wielką część odpowiedzialności za tragiczną plagę Meksyku. W okresie zimnej wojny Waszyngton doskonale wiedział o narko­interesach skorumpowanych władz Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej, ale miał ważniejsze problemy z regionem – walkę z radykalną lewicą.

W latach 80. priorytetem stało się obalenie sandinistów w Nikaragui. Ponieważ Kongres USA nie pozwolił Ronaldowi Reaganowi na uzbrajanie rebeliantów (contras), CIA zaczęła robić to potajemnie, za pośrednictwem latynoamerykańskich gangów narkotykowych. W zamian za pomoc zapewniono im pełną tolerancję i bezpieczeństwo dostaw do USA. Jak ustaliły komisje Kongresu badające aferę, samoloty, którymi przywożono z USA „pomoc humanitarną” dla contras, wracały z narkotykami dla amerykańskich odbiorców.

Kiedy widmo komunizmu przestało krążyć nad zachodnią półkulą, Amerykanie zwiększyli naciski na swoich południowych sąsiadów, aby ukrócili eksport narkotyków. Nie potrafiąc ograniczyć popytu, postanowiono powstrzymać podaż. Jest jednak zasadniczy problem: ponad 80 proc. broni znajdującej się w rękach gangsterów pochodzi z USA. W Meksyku obowiązują surowe restrykcje na broń palną, ale kartele bez trudu zaopatrują się w nią za północną granicą. Kupują ją przez pośredników i w małych ilościach, aby ominąć zakazy sprzedaży na dużą skalę bez zgody władz federalnych. Amerykańska agencja do walki z nielegalnym handlem bronią (ATF) nie ma dość środków, aby walczyć z jej wywozem do Meksyku.

Stany Zjednoczone zawsze sprzedawały broń do Meksyku: w XIX w. Apaczom, w XX w. rewolucjonistom. To był dla nich zawsze świetny interes. Nasz rząd powinien zażądać, by przestrzegały konwencji z Palermo o embargu na broń. Ale ten rząd całkowicie ulega USA – mówi Muńoz Ledo, polityk lewicowej Partii Pracy, były ambasador przy ONZ i Unii Europejskiej. Waszyngton pomaga Meksykowi, przeznaczając dziesiątki milionów dolarów rocznie na szkolenie meksykańskiej policji i dostarczając jej nowoczesny sprzęt. Współpraca nie układa się jednak gładko. Jak wynika z depesz ujawnionych przez Wikileaks, ambasador USA Carlos Pascual krytykował sposób prowadzenia wojny, m.in. brak koordynacji działań wojska i policji. Calderón zrobił awanturę i Hillary Clinton odwołała ambasadora do kraju.

Mamy was dość, politycy

Narkobiznes i nieskuteczna wojna osłabiają Meksyk. Przemoc odstrasza turystów zagranicznych – przestali przyjeżdżać do kurortów takich jak Acapulco, a turystyka to jeden z głównych sektorów gospodarki. – Ratują ich tylko wysokie ceny ropy naftowej. Brak bezpieczeństwa i korupcja zniechęcają do inwestowania. Nastąpi odpływ kapitału – mówi były wiceminister skarbu USA Robert Shapiro. Krwawe żniwo wojny sprawia, że spada poparcie społeczeństwa dla Calderóna i jego partii, z którą wiązano kiedyś nadzieje na reformy. Według sondaży, w przyszłorocznych wyborach zwycięży opozycja, czyli rządząca przedtem przez 70 lat PRI. Najważniejszy jednak wydaje się kryzys moralny – poczucie, że plaga narkokarteli, ich bezkarność i fala przemocy są objawem ciężkiej choroby państwa.

Na początku kwietnia Javier Sicilia, ojciec 23-latka zamordowanego wraz z kolegami w Cuernavaca, ogłosił w tygodniku „Proceso” „List otwarty do polityków i przestępców”, oskarżając ich o jednakową odpowiedzialność za sytuację. Do tych pierwszych skierował nawet ostrzejsze słowa. „Mamy was dość, politycy” – napisał, zarzucając im nieudolność, prywatę, małość i bezwzględność w walce o władzę, która „niszczy tkankę narodu”. Gangsterów oskarżył o brak honoru, który w przeszłości nakazywał oszczędzać przynajmniej dzieci.

Sicilia stanął na czele kilkudniowego marszu w proteście przeciw przemocy i korupcji władz. 150 tys. ludzi przeszło z Cuernavaca do stolicy, gdzie na głównym placu El Zocalo odbył się wiec pod hasłem „Skończyć wojnę”. – Ten ruch może się przekształcić w lawinę – mówi Anabel Hernández. Demonstranci nie przedstawili jednak alternatywy dla anty­narkotykowej polityki rządu.

 

Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Świat; s. 87
Oryginalny tytuł tekstu: "Ośmiornica po meksykańsku"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną