Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Świnki pani Tsai

Tajwan – wschodni tygrys w rozkroku

Zrzutka zwolenników Demokratycznej Partii Postępowej na wiecu w Tajpej, grudzień 2011 r. Zrzutka zwolenników Demokratycznej Partii Postępowej na wiecu w Tajpej, grudzień 2011 r. Chiang Ying-ying/AP / EAST NEWS
W sobotę Tajwan wybiera prezydenta. Jeśli wygra pan Ma, wyspa zbliży się do Pekinu. Jeśli zwycięży pani Tsai, skomplikowane stosunki w Azji jeszcze bardziej się poplączą. Mogą też zdrożeć komputery... na całym świecie.
Jeśli wygra Tsai Ing-wen, Tajwan zapewne zerwie z dotychczasową polityką zbliżenia z Chinami i zacznie przeć do ogłoszenia pełnej niepodległości.Pichi Chuang/Reuters/Forum Jeśli wygra Tsai Ing-wen, Tajwan zapewne zerwie z dotychczasową polityką zbliżenia z Chinami i zacznie przeć do ogłoszenia pełnej niepodległości.
Na prezydenta Ma głosuje biznes i ci, którzy wierzą, że wskutek dobrych stosunków z Chinami, mimo kryzysu, gospodarka zdoła utrzymać 4-proc. tempo wzrostu.PATRICK LIN/AFP/EAST NEWS Na prezydenta Ma głosuje biznes i ci, którzy wierzą, że wskutek dobrych stosunków z Chinami, mimo kryzysu, gospodarka zdoła utrzymać 4-proc. tempo wzrostu.

Nadchodzi katastrofa, od miesięcy straszą nią politycy rządzącego Tajwanem prawicowego Kuomintangu i mianowani przez nich urzędnicy. Nastroje kiepskie, do którego ministerstwa czy urzędu w Tajpej by nie zajrzeć. Fatum partii rządzącej to liderka opozycji. Nazywa się Tsai Ing-wen, ma 55 lat, magisterium z uniwersytetu Cornella, doktorat z London School of Economics, w sondażach poparcie takie jak dotychczasowy prezydent i biegunowo odmienny program polityczny.

Wraz ze zwycięstwem dr Tsai Kuomintang pożegnałby się z władzą i setkami etatów, bo w młodej tajwańskiej demokracji zwycięzca bierze wszystko. I jeśli pani Tsai wygra, wyspa zapewne zerwie z dotychczasową polityką zbliżenia z Chinami i zacznie przeć do ogłoszenia pełnej niepodległości. A na to Chiny nie będą patrzeć obojętnie, celują przecież w Tajwan ponad tysiącem rakiet i już raz, w kampanii wyborczej sprzed 16 lat, spróbowały zrobić z nich użytek.

Ma - biznes, Tsai - świnki

Tajwan stoi więc w politycznym rozkroku. Na prezydenta Ma głosuje biznes i ci, którzy wierzą, że wskutek dobrych stosunków z Chinami, mimo kryzysu, gospodarka zdoła utrzymać 4-proc. tempo wzrostu. Tsai Ing-wen stawia z kolei na zielone technologie i obiecuje opiekę zwykłym Tajwańczykom. Pozwoliła im też odnieść wrażenie, że mają polityczny wpływ, a to duża sztuka w konfucjańskich społeczeństwach, gdzie obywatel niewiele znaczy. Dotąd Tajwańczycy wybierali prezydenta ledwie czterokrotnie, więc mobilizacja wciąż jest nowością, tymczasem pani Tsai porwała tłumy m.in. dzięki akcji „Trzy świnki”.

Jej Demokratyczna Partia Postępowa rozdała 300 tys. skarbonek w kształcie świnek, by drobniaki wrzucali do nich zwolennicy kandydatki, pierwszej kobiety z szansami na prezydenturę. Do organizatorów wróciło 110 tys. skarbonek, przyjeżdżały ciężarówkami (w 20-tonowej mieści się 5 tys. świnek), sto osób patroszyło zwierzątka z cennej zawartości, na konwencji partyjnej 40 tys. skarbonek ustawiano w kształcie wyspy. Choć zrzutka prawdopodobnie łamie przepisy określające zasady tajwańskich zbiórek publicznych, to wyśrubowała światowy rekord w liczbie monet zebranych w kampaniach wyborczych i dała pani Tsai zawrotną popularność.

A tą zaniepokojone są Stany Zjednoczone, protektor tajwańskiego bezpieczeństwa. Gdy jesienią Tsai odwiedziła USA, w waszyngtońskiej prasie pojawiły się przecieki z zaniepokojonego departamentu stanu. Amerykańska dyplomacja uważa bowiem Tsai za zagrożenie dla stosunków tajwańsko-chińskich i tym samym amerykańskiej pozycji w tym arcyważnym regionie. Mniej dyplomatyczne były Chiny, które postawiły ultimatum: jeśli nie wygra prezydent Ma, tajwańsko-chińskie stosunki gospodarcze ulegną zmianie.

Księgowi pewnie potrafią policzyć, ile kosztowałoby spełnienie tej groźby. Tajwan żyje z eksportu, wyspecjalizował się w zarabianiu na innowacyjnych technologiach – który prezydent w przemówieniu w święto państwowe mówi o półprzewodnikach, tabletach, smartfonach i bateriach słonecznych? Tajwańskie firmy produkują procesory, twarde dyski i inne wnętrzności nowoczesnych urządzeń elektronicznych, dostarczają je wielkim koncernom elektronicznym, m.in. Apple. Mają fabryki po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej, ale znaczna część produkcji została przeniesiona do Chin. Biznes z Tajwanu zainwestował w ChRL ponad 100 mld dol., należy do niego 80 proc. chińskich fabryk wytwarzających komputerowy hardware i dla tej branży już drobne utrudnienia w prowadzeniu interesów byłyby dotkliwe.

Możliwe, że to tylko chińskie strachy, ale wyborcy z tej branży, którzy deklarują, że zagłosują na prawdziwie popularną Tsai, mogą się w ostatniej chwili zawahać i oddać swój głos na Ma. Z drugiej strony trzeci z kandydatów, polityczny nowicjusz James Soong Chu-yu, podbiera głosy obu faworytom, ale najwięcej odbierze urzędującemu prezydentowi.

 

 

Chiny - Tajwan

I Pekin, i obecny rząd w Tajpej nie uznają podziału Chin, te są jedne i jedyne. Dla komunistów Tajwan jest zbuntowaną prowincją ChRL. Dla Tajwańczyków to Chiny kontynentalne – jak się je tu nazywa mimo wszystkich dysproporcji – znalazły się pod okupacją komunistycznych buntowników. Konflikt chińsko-tajwański zdążył się już zamienić w geopolityczną epopeję i dyżurny punkt zapalny Azji. Chiny zapowiadają inwazję, a Tajwan myśli o tarczy antyrakietowej, ma świetne lotnictwo, obowiązkową służbę wojskową i amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa. Jest napięcie, ale za prezydentury Ma stosunki Tajwanu z komunistycznymi Chinami znacznie się poprawiły, co jest o tyle trudne, że Chiny Tajwanu ani myślą uznać. – Podpisaliśmy już 16 porozumień, m.in. umowy handlowe, mamy bezpośrednie loty do Chin – podkreśla James Chan, rzecznik tajwańskiej dyplomacji.

W holu ministerstwa spraw zagranicznych, oprócz obowiązkowego popiersia Sun Jat-sena, poważanego po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej twórcy Kuomintangu i nowoczesnej chińskiej myśli politycznej, stoi także rząd 23 trudnych do rozszyfrowania flag. Wśród nich Nauru, Gambia, Saint Vincent i Grenadyny, Watykan, Saint Kitts i Nevis, czyli państwa, które Tajwan uznają za Chiny prawdziwe. Przy pomrukach z Pekinu tajwańska dyplomacja ciuła uznanie, gdzie tylko może. Walczy o status obserwatorów w organizacjach międzynarodowych, na październikowe obchody stulecia republiki chińskiej zwiozła setki dziennikarzy ze świata, posadziła na trybunie honorowej razem z prezydentami Burkina Faso, Gwatemali i Hondurasu.

W państwach, które nie utrzymują stosunków z wyspą, rolę tajwańskich ambasad odgrywają biura gospodarcze i informacyjne Tajpej, takie działa m.in. w Warszawie. Mimo to rzecznik Chen mówi o ich szefach „nasi ambasadorowie” i przypomina, że Tajwańczyk z tajwańskim paszportem w ręku może przekroczyć bez wiz granicę 124 państw, więcej niż posiadacz paszportu amerykańskiego.

Kapusta ze świerszczami

Tajwan liberalizuje politykę wjazdową, w 2008 r. pozwolił przyjeżdżać Chińczykom z kontynentu, w zeszłym roku zjawiło się ich na wyspie ponad 2 mln, w większości turystów. W chińskim programie obowiązkowym zawsze znajduje się dreptanie w tasiemcowej kolejce do najszybszej windy świata, która wjeżdża na taras widokowy Taipei 101, przypominającego półkilometrową pagodę najwyższego budynku obu Chin i przez kilka lat najwyższego budynku świata. Dopiero ostatnio prześcignęły go konstrukcje znad Zatoki Perskiej, za chwilę dołączą do nich wieżowce w kilku miastach chińskich.

Drugi punkt programu obowiązkowego to przepychanie się zwiedzających przed gablotami stołecznego muzeum narodowego, podobno najbardziej zatłoczonego muzeum globu i Luwru chińskiej cywilizacji, z zachwycającą kolekcją zabytków wywiezionych z pekińskiego Zakazanego Miasta. Tradycyjnie największy tłok panuje wokół kamienia w kształcie wieprzowego boczku i biało-zielonego jadeitu, zamienionego przez rzeźbiarza w 19-centymetrową kapustę pekińską z dwoma świerszczami.

Do niedawna Chińczycy z ChRL musieli wykupić specjalną wycieczkę i przekroczyć granicę w zorganizowanej grupie. Od stycznia tego roku ruszył program turystyki medycznej (w tym dla amatorów operacji plastycznych). A od lipca poprzedniego roku mieszkańcy Szanghaju i Pekinu przyjeżdżają własnym sumptem, z wizą w paszporcie. – Coraz częściej wielu z nich szuka nieruchomości do kupienia – mówi Mark O’Neill, politolog, który z Hongkongu przygląda się stosunkom chińsko-tajwańskim.

I właśnie los hongkońskich nieruchomości, przejętych przez chiński kapitał tuż po włączeniu dawnej brytyjskiej dzierżawy do Chin, szczególnie działa na tajwańską wyobraźnię. Politycy w Tajpej zdają sobie sprawę, że chińskie banki i firmy państwowe mają dość pieniędzy, by na życzenie pekińskich komunistów wykupić wyspę. – Na maleńkim Tajwanie łatwo byłoby spekulować ziemią, dlatego zniechęcamy obywateli ChRL do zakupów. Nawet jeśli coś kupią, to przez pięć lat nie mogą nic odsprzedać i nie wolno im u nas mieszkać – mówi Shi Chu, dyrektor w radzie stosunków z Chinami.

 

 

Wspólny biznes

Do sierpnia zeszłego roku Chińczycy z lądu zainwestowali na Tajwanie zaledwie 147 mln dol. (w firmy elektroniczne, przemysł stoczniowy, budowę sieci sprzedaży kilku linii lotniczych). Tylko 45 Chińczyków kupiło nieruchomości na wyspie. Nie ma specjalnych restrykcji dla szeregowych członków partii komunistycznej, embargo dla nich nie miałoby sensu, skoro ustalenie listy 80 mln osób zapisanych do partii jest ponad siły tajwańskiego wywiadu. Stąd kompletny zakaz obejmuje tylko najwyższych funkcjonariuszy partyjnych i wojskowych. – Chińska armia ma własne przedsiębiorstwa, robią interesy na całym świecie, między innymi Hongkong należy do firm kontrolowanych przez generałów – zauważa Shi Chu. Tajwan waha się, czy otworzyć rynek bankowy dla Chińczyków, bo jeden tylko Industrial and Commercial Bank of China, czyli największy bank na świecie, ma wystarczająco dużo pieniędzy, by z miejsca wykupić cały tajwański sektor bankowy.

Tajwańczycy bez pudła rozpoznają przyjezdnych z lądu, tłoczących się wokół kapuścianego jadeitu albo w kolejce w Taipei 101 (oględnie mówiąc, nie mają o nich najlepszego zdania). Tajwan dla Chińczyków wcale nie jest wymarzonym celem emigracji. Na każde 100 tys. przyjeżdżających nielegalnie zostają – przynajmniej zgodnie z oficjalnymi tajwańskimi statystykami – ledwie trzy osoby. I to wbrew wcześniejszym obawom, że w 2008 r. otwarto furtkę, przez którą wleją się fale niekontrolowanej migracji z Zachodu.

Chińczycy przyjezdni i tak zostają na Tajwanie. Od 1987 r., kiedy rząd Tajwanu zniósł trwający 38 lat stan wojenny i pozwolił swoim obywatelom jeździć do Chin, ponad 300 tys. z nich wyszło za mąż lub ożeniło się z obywatelami ChRL, jawnie dyskryminowanymi później przez tajwański rząd. Chinki były gorzej traktowane niż kobiety pochodzące z Japonii, Hongkongu albo Wietnamu. Nie mogły znaleźć pracy, wyrobić tajwańskiego dowodu tożsamości, przed przeprowadzeniem się na wyspę musiały przejść badania lekarskie i jeśli były w ciąży, musiały rodzić w Chinach. Gorącą zwolenniczką tak rygorystycznych obostrzeń była m.in. pani Tsai Ing-wen. Kuomintang, który deklaruje ograniczenie dyskryminacji, straszy, że Tsai dokręci śrubę. Przeciwnicy polityczni zarzucają 54-letniej Tsai, że nie potrafi wczuć się w życie tajwańskich rodzin, bo sama nie założyła rodziny, stąd spekulacje o jej orientacji seksualnej. Zainteresowana uznaje je za niesmaczne i odpowiada, że ani płeć, ani orientacja nie przeszkodzą jej być dobrym prezydentem.

Przedmiotem targów stało się także 1,5 tys. chińskich studentów, którzy od trzech lat mogą studiować na tajwańskich uczelniach. Na ich wpuszczenie partia Tsai przystała za cenę tzw. sześciu zakazów. Uczelnie nie uznają więc dyplomów chińskich szkół medycznych, Chińczycy z ChRL nie mogą też studiować na kierunkach związanych z bezpieczeństwem państwa, przy czym wśród spraw związanych z obronnością znalazło się rolnictwo (bo Tajwan intensywnie rozwija rolnictwo precyzyjne) i hydrologia (bo ChRL zmaga się z niedoborem wody). Studenci ci nie dostają stypendiów, nie pracują, nie przystępują do egzaminów dających prawo wykonywania niektórych zawodów. I nawet jeśli mają w ręku dyplom tajwańskiej uczelni, to w przeciwieństwie do kolegów z Japonii czy Indonezji żadnej posady i tak nie dostają.

Z Tajwanu do Chin

Gdy Tajwan rzuca Chińczykom z lądu kłody pod nogi, Chiny traktują Tajwańczyków jak rodaków. Nie potrzeba wizy, można się przeprowadzać – to dlatego razem z miliardami dolarów inwestycji do ChRL przeniósł się mniej więcej co 10 obywatel Tajwanu. Wśród nich są znajomi i rodzeństwo pana Shi Chu, dyrektora w radzie stosunków z Chinami.

Tajwańczycy nie chcą, by wyspa poszła w ślady Hongkongu i Makao, które zachowując szeroką autonomię, stały się częścią ChRL. Tylko 1,4 proc. Tajwańczyków domaga się natychmiastowego zjednoczenia z Chinami, a 5,6 proc. żąda, by Tajwan ogłosił się jedynym państwem chińskim. Pozostałe 87,2 proc. chce – przynajmniej na jakiś czas – dwóch osobnych państw, przy czym tylko jedna czwarta Tajwańczyków woli, by tak, jak jest, zostało już na zawsze.

Tajwańskiej rezerwy nie łagodzi postawa mieszkańców ChRL. Z danych rządu w Tajpej wynika, że mniej więcej połowa Chińczyków uważa wyspę za wroga. To postęp, bo jeszcze 7 lat temu wrogo o Tajwanie myślało aż 80 proc. mieszkańców Chin kontynentalnych.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Świat; s. 51
Oryginalny tytuł tekstu: "Świnki pani Tsai"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną