W pierwszych prawyborach, w Iowa, omal nie pokonał faworyta republikanów do nominacji prezydenckiej Mitta Romneya. Ale Santorum to polityk monotematyczny – mówi głównie o rodzinie, Bogu, potrzebie zakazu aborcji i małżeństw gejów. Jest konsekwentny: sprzeciwia się nawet antykoncepcji i sam jest ojcem sześciorga dzieci. Gorzej z wiernością zasadom „rządu minimum”, które głosi – jako senator szastał pieniędzmi podatników na programy korzystne dla swych wyborców. Po odejściu z Senatu dorobił się milionów na konsultacjach dla korporacyjnych klientów.
Należy więc do grupy typowych waszyngtońskich insiderów, którym nie ufają republikanie z Tea Party. A jego pryncypialność w sprawach społeczno-kulturowych odrzuca od niego wyborców niezależnych, zwykle liberalnych w tych kwestiach. Po sukcesie w Iowa fundusze zaczęły płynąć na jego kampanię, ale elity republikanów go nie poprą i wkrótce Santorum podzieli prawdopodobnie los poprzedników: Michelle Bachman, Ricka Perry’ego i Hermana Caina. Zapowiada się nudna kampania.