Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Pogodzić się z Guantanamo?

Protest ws. zamknięcia więzienia w Guantanamo. Protest ws. zamknięcia więzienia w Guantanamo. thisisbossi / Flickr CC by SA
Od dziesięciu lat czterech adwokatów walczy o prawa osadzonych w owianym złą sławą więzieniu Guantánamo. Nie mają oni łatwego zadania. Kiedyś ich przeciwnikiem był George W. Bush, obecnie jego rolę przejął Barack Obama – człowiek, który jeszcze nie tak dawno obiecywał, że przywróci w USA rządy prawa.
Artykuł pochodzi z 4 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 23 stycznia 2012 r.Polityka Artykuł pochodzi z 4 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 23 stycznia 2012 r.

Od dziesięciu lat czterech adwokatów walczy o prawa osadzonych w owianym złą sławą więzieniu Guantánamo. Nie mają oni łatwego zadania. Kiedyś ich przeciwnikiem był George W. Bush, obecnie jego rolę przejął Barack Obama – człowiek, który jeszcze nie tak dawno obiecywał, że przywróci w USA rządy prawa.

Dziś o wiele łatwiej wyjaśnić, jak to się wszystko zaczęło, niż dlaczego. Gdy zapytać adwokatów w Nowym Jorku o ich zdanie, są oni tak samo bezradni jak ich klienci w Guantánamo na Kubie. Choć od założenia najsłynniejszego więzienia na świecie minęło właśnie dziesięć lat, pytanie „Dlaczego?” wciąż pozostaje bez odpowiedzi. W tym czasie opinia publiczna zdążyła oswoić się z myślą, że takie miejsce w ogóle istnieje: zakład karny na amerykańskiej ziemi, gdzie więźniowie są przetrzymywani bez wyroku sądowego i bez postawienia zarzutów i nie wiedzą, czy kiedykolwiek zostaną wypuszczeni na wolność.

33-letni adwokat Ramzi Kassem wciąż nie potrafi pogodzić się z tym faktem. W trakcie rozmowy w jego biurze na wydziale prawa w budynku City University of New York wspomina on wątpliwości, jakie naszły go dziesięć lat temu, gdy był jeszcze studentem prawa. Wówczas nie mieściło mu się w głowie, że coś takiego może w ogóle mieć miejsce. Jak się okazało, to coś zmieniło jego życie. Na świecie wiele rzeczy wydaje się nierealnych. Ciężko jednak wyobrazić sobie coś bardziej nieprawdopodobnego niż bezprawie w państwie prawa. Czy to możliwe, że w USA aresztowano pewne osoby tylko dlatego, że były muzułmanami arabskiego pochodzenia? A co z wartościami i zasadami prawa, które Kassem studiował na Uniwersytecie Columbia?

Ameryka to kraj imigrantów, uchodźców z państw dotkniętych konfliktami wojennymi, którzy liczą na łut szczęścia,. Ramzi Kassem również należy do tej grupy – uciekł on ze swej ojczyzny, Libanu. „Kiedy studiowałem prawo, wyobrażałem sobie, że po uzyskaniu dyplomu będę walczył w obronie zasady praworządności“, opowiada z uśmiechem i przesuwa ręką po twarzy, jakby chciał powrócić do tych beztroskich czasów. „Myślałem jednak, że będę pracował w Syrii lub w Libanie, a nie tutaj, w USA.“

Dla Ramziego Kassema wszystko zaczęło się 11 września 2001 roku, w dzień zamachów na WTC. Oddał on wówczas krew dla rannych, a następnie zgłosił się do Czerwonego Krzyża jako wolontariusz. Niedługo później w Nowym Jorku i okolicach zaczęto aresztować muzułmanów, organizacje obrony praw człowieka na gwałt szukały tłumaczy z arabskiego. „Nie miałem pewności, czy w ogóle chcę być w jakiś sposób kojarzony z tymi wydarzeniami, nie wiedziałem też, jak to się odbije na mojej karierze zawodowej – studiowałem jednak prawo i znałem arabski.“

Kassem zaczął pracować jako tłumacz. Nic nie wskazywało wówczas, że pewnego dnia stanie się on jednym z najważniejszych adwokatów więźniów z Guantánamo. On sam nie miał pojęcia, jak to jest bronić ludzi uznanych z góry za winnych i za wrogów Ameryki, i nie podejrzewał, że kilka lat później co dwa tygodnie będzie latał na Kubę. Dziś Ramzi Kassem reprezentuje ośmiu więźniów.

11 stycznia 2002 roku, a więc dokładnie cztery miesiące po tym, jak Kassem oddał krew w punkcie krwiodawstwa, w amerykańskiej bazie marynarki wojennej Guantánamo na Kubie wylądował transportowiec sił lotniczych USA. Na pokładzie znajdowało się 20 więźniów w charakterystycznych, trzyczęściowych strojach, skutych kajdankami na rękach, nogach i w pasie, w maskach chirurgicznych zasłaniających twarz i przyciemnianych okularach ochronnych. Trafili tam z amerykańskiej bazy w Kandaharze w Afganistanie. W trakcie trwającego 27 godzin transportu byli przykuci do podłogi samolotu. Po przybyciu do Guantánamo zostali osadzeni na terenie tzw. Camp X-Ray w celach z siatki drucianej, które gwarantują, że strażnikom nie umknie nawet najmniejszy ruch więźnia. W ciągu zaledwie jednego miesiąca do bazy przetransportowano 300 osób, z których każda otrzymała wiadro na ekskrementy i cienki materac bez przykrycia. Wśród nich były zarówno nastolatki, jak i starsi mężczyźni, biznesmeni i rolnicy.

Na przestrzeni dziesięciu lat w Guantánamo przetrzymywano łącznie 779 osób z ponad 40 krajów. Camp X-Ray został ostatecznie przebudowany kosztem 36 milionów dolarów. Dziś jest to obiekt o zaostrzonych wymogach bezpieczeństwa. Więźniowie przebywają w stalowych celach, bez okien i światła dziennego. Mają prawo do spacerów przez dwie godziny dziennie.

Jak bronić wrogów Ameryki


Od strony prawnej więzienie stanowiło początkowo ziemię niczyją, na której adwokaci stawiali pierwsze kroki. Nie wiedzieli oni na przykład, czy ktoś doniósł na osadzonych lub czy rzeczywiście uczestniczyli oni w działaniach dywersyjnych. Nie było wiadomo, czy padli oni ofiarą łowców głów, którzy ostrzyli sobie zęby na nagrody pieniężne za schwytanie przestępców, czy może faktycznie brali oni udział w przygotowaniu zamachów terrorystycznych. Rząd Busha stworzył dla więźniów z Guantánamo osobną kategorię prawną, tak aby nie miały do nich zastosowania przepisy Konwencji Genewskich zakazujące tortur i poniżającego traktowania. Nie przyznano im statusu jeńców wojennych, lecz uznano za unlawful combatants – „wrogich bojowników“, którzy zostali pojmani w ramach wojny z terroryzmem i w związku z tym, jak utrzymywała administracja Busha, mogli być więzieni bez postawienia zarzutów. Adwokaci nie mieli nawet pewności, czy w tym wypadku uznana zostanie ustanowiona już w średniowieczu zasada habeas corpus, czyli zakaz pozbawienia wolności bez uprzedniej zgody sądu. Więźniowie zaś żyli w niepewności, czy znajdą się gdzieś prawnicy gotowi podjąć się poprowadzenia ich sprawy. Potrzeba było dwóch lat, nim w 2004 roku Sąd Najwyższy orzekł, że osadzonym w Guantánamo przysługuje prawo do obrony przez adwokata.

Organizacje non-profit takie jak Center for Constitutional Rights czy American Civil Liberties Union (ACLU) natychmiast przystąpiły do poszukiwania prawników, z których część miała wspomagać obrońców występujących w procesach przed trybunałami wojskowymi, a pozostali zajęli się ponad setką spraw, w których więźniom nie postawiono nawet zarzutów. Na apel odpowiedzieli zarówno adwokaci tacy jak Ramzi Kassem, zarabiający grosze jako wykładowcy na katedrach prawa, jak i prawnicy z potężnych kancelarii, jak np. David Remes z Waszyngtonu, którzy mogli sobie pozwolić na pracę pro publico bono. Zainteresowanie wyrazili także adwokaci, którzy w przeszłości zajmowali się tematyką terroryzmu, jak np. Joshua Dratel z Nowego Jorku, oraz prawniczki współpracujące z ACLU, jak np. Hina Shamsi.

W ten sposób narodził się bezprecedensowy sojusz złożony z profesorów i czynnych adwokatów, kobiet i mężczyzn, chrześcijan, żydów i muzułmanów, którzy tydzień w tydzień kontaktowali się telefonicznie, by przedyskutować strategie i kolejne posunięcia, a także podzielić się z innymi swymi nadziejami i zawodami. W telekonferencjach brało udział jednorazowo do 300 osób. Niektóre prawniczki nie wiedziały, jak więźniowie z Arabii Saudyjskiej zareagują na fakt, że reprezentują ich kobiety. Po raz pierwszy w życiu przywdziewały burki, uczyły się nie patrzeć prosto w oczy klientom wyznającym islam. Z czasem jednak przekonały się, że mogą spokojnie zjawiać się na spotkania z więźniami bez nakrycia głowy. Mężczyźni przebywający w Guantánamo byli wdzięczni, że jest w ogóle ktoś, kto chce im pomóc – nieważne mężczyzna czy kobieta, w burce czy bez.

Muzułmańscy adwokaci byli z kolei zaniepokojeni, czy nie zrażą do siebie klientów, zwłaszcza tych głęboko religijnych, swą postępowością i przynależnością do zachodniego kręgu kulturowego. Zastanawiali się też, z jaką reakcją się spotkają, gdy w trakcie pierwszej rozmowy przedstawią się jako muzułmanie. Czy więźniowie, zrażeni do Amerykanów, łatwiej zaufają adwokatom muzułmańskim? „Jak się okazało, sam fakt, że jest się wyznawcą islamu, nie oznacza automatycznie, że szybciej zyska się zaufanie osadzonego“, twierdzi Ramzi Kassem. „W końcu to nikt inny, tylko muzułmanie z Pakistanu wydali ich w ręce Amerykanów, a muzułmanie z Afganistanu ich torturowali.“

W ostatnich latach adwokaci poznali na wylot nie tylko amerykański system prawny, ale też prawa i zwyczaje panujące w krajach i społecznościach, które wcześniej były im zupełnie obce. Spotykali się z krewnymi swych klientów w Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej, odwiedzali ich partnerów biznesowych i rodziny w Jemenie i Algierii. Przywozili do Guantánamo zdjęcia dzieci, które na przestrzeni lat zmieniały się tak bardzo, że ich ojcowie ledwo je rozpoznawali. Przynosili listy pisane przez matki do synów. Czasem te przysługi miały dla więźniów większe znaczenie niż wszelkie pisma procesowe.

 

 

W Guantanamo czas się zatrzymał


W międzyczasie miejsce George’a W. Busha na fotelu prezydenckim zajął Barack Obama – pierwszy Afroamerykanin w Białym Domu, zaczęła się i skończyła wojna w Iraku, zapadła decyzja w sprawie wycofania wojsk z Afganistanu, w strefie Ground Zero odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary zamachów z 11 września, a oddział amerykańskich sił specjalnych marynarki wojennej zabił w Pakistanie Osamę bin Ladena. Dla więźniów przebywających w Guantánamo oraz ich adwokatów czas jakby się jednak zatrzymał.

„Na początku nie wiedzieliśmy absolutnie nic“, opowiada adwokat David Remes. „Ani kim są więźniowie, ani czym tak naprawdę jest Guantánamo. Wiedzieliśmy jedynie, że zdecydowaliśmy się prowadzić te skomplikowane sprawy“. Elegancko ubrany 57-letni Remes siedzi w niewielkiej włoskiej kafejce w dzielnicy West Village w Nowym Jorku – mieście, gdzie się wychował. Ujmująca uprzejmość w obyciu sprawia, iż trudno wyobrazić sobie, że na co dzień zajmuje się on przypadkami znęcania się nad anonimowymi więźniami. Na pierwszy rzut oka sądzić by można, że spotyka się on jedynie z zamożnymi klientami, z którymi prowadzi dyskusje na temat zawiłości prawa spadkowego. Na zewnątrz panuje piękna, słoneczna pogoda, ale Remes nie dostrzega takich drobiazgów. Jego myśli krążą nieustannie wokół 18 więźniów z Guantánamo, których reprezentuje, w tym 16 Jemeńczyków.

Jednym z jego pierwszych klientów był Hassen Odaini z Jemenu, który przyszedł na świat w 1983 roku jako syn urzędnika tamtejszego Biura Bezpieczeństwa Politycznego. W 2001 roku Hassen rozpoczął studia nad islamem w stolicy Pakistanu, Islamabadzie. W marcu 2002 roku został aresztowany, kiedy jadł kolację u kolegi z akademika. „Pakistańska policja zatrzymała go przypadkiem w trakcie obławy, a następnie przekazała w ręce Amerykanów“, tłumaczy Remes. W czerwcu 2002 roku Hassen został przetransportowany do bazy na Kubie. Od tego momentu jego imię i nazwisko przestały mieć znaczenie, liczył się tylko przypisany mu numer: ISN 681. Zapytany o więźniów w Guantánamo, wiceprezydent Dick Cheney odparł: „To terroryści – konstruktorzy bomb, członkowie Al-Kaidy i talibowie“.

Rok 2002 przeszedł do historii jako czas, kiedy zbiorowe obawy wzięły górę nad rozwagą i rozsądkiem. Zranione mocarstwo utworzyło gigantyczny Departament Bezpieczeństwa Krajowego, a wydatki na zbrojenia sięgnęły niebotycznego poziomu. Polityków, którzy kwestionowali zasadność tych środków, stawiano pod pręgierzem i zarzucano im brak patriotyzmu. Rząd amerykański wzbraniał się nawet przed ujawnieniem nazwisk więźniów przetrzymywanych w Guantánamo twierdząc, że naruszyłoby to ich sferę prywatną. Tak jakby ci ją w ogóle mieli. Zanim adwokaci otrzymali możliwość spotkania się i porozmawiania ze swoimi klientami, musieli najpierw uzyskać zezwolenie na dostęp do tajnych informacji. Aby skorzystać z wglądu do akt, nieunikniona była wyprawa do Crystal City w pobliżu lotniska Waszyngton-Reagan-National. Dokumenty udostępniano tylko tam, w specjalnym „bezpiecznym budynku“. W przypadku Hassena Odainiego cała procedura trwała wiele miesięcy. Jego adwokat David Remes uzyskał dostęp do akt sprawy dopiero w październiku 2004 roku. A gdy już do nich dotarł, nie mógł uwierzyć własnym oczom: dokumenty rządowe nie zawierały żadnych dowodów na zaangażowanie Hassena w nielegalną działalność na terenie Pakistanu, nie wspominając o ewentualnych powiązaniach z Al-Kaidą czy udziale w działaniach wymierzonych przeciwko USA.

Aby dostać się do Guantánamo, adwokaci muszą najpierw dotrzeć na lotnisko w Fort Lauderdale na Florydzie. Tam czeka ich przesiadka do dwunastoosobowego śmigłowca linii Air Sunshine lub Lynx Air. Lot trwa trzy i pół godziny, bez dostępu do toalety. Ile wynosi koszt spotkania z klientem w Guantánamo? David Remes szacuje łączne wydatki na 6500 dolarów za dzień, z czego 1300 pochłania wynagrodzenie dla tłumacza. A ponieważ sama podróż w obie strony zajmuje dwa dni, otrzymuje on co najmniej 3900 dolarów. Niektórzy adwokaci są w stanie sfinansować wyjazdy na Kubę jedynie dzięki wsparciu swych uczelni lub organizacji obrony praw człowieka. Inni, jak David Remes, wykładają pieniądze z własnej kieszeni.

W trakcie spotkań z adwokatami więźniowie mieli kajdanki na przegubach dłoni i w pasie, a ich stopy były przykute do podłogi. „Duża czasu zajęło nam zdobycie zaufania osadzonych“, opowiada Remes. „Skąd mogli mieć oni pewność, że nie mają do czynienia z kolejnymi specjalistami od przesłuchań? Oto przed nami zasiadali ludzie, którym po raz pierwszy ktoś zaoferował pomoc, ludzie deportowani przez amerykańskich żołnierzy, niejednokrotnie poddawani poniżającemu traktowaniu. Dlaczego mieliby oni nagle zaufać nam, Amerykanom, którzy twierdzą, że będą ich reprezentować w procesie przeciwko własnemu rządowi?“ Remes wspomina, że nie potrafił sobie wyobrazić, jakie zdanie więźniowie z Guantánamo mają na temat USA – kolebki demokracji. W jakim stopniu miesiące spędzone w nieludzkich warunkach przyczyniły się do radykalizacji ich poglądów? I czy osoby pochodzące z krajów, gdzie nie obowiązują zasady praworządności, będą w ogóle w stanie zrozumieć ideę adwokata?

„Twój adwokat, to gej i Żyd”


Na pierwsze rozmowy niektórzy prawnicy przynosili daktyle lub bakławę, inni – kawę i ciastko jabłkowe z miejscowej filii McDonald’s, działającej obok placówek Pizza Hut i Subway dla żołnierzy stacjonujących w Guantánamo. David Remes przede wszystkim słuchał. Nie zadawał on pytań, gdzie jego klienci znajdowali się w konkretnym dniu i dlaczego, co dokładnie tam robili. Pozwolił im najpierw opowiedzieć, jakie krzywdy i poniżenia spotkały ich od momentu aresztowania. Niedługo później Remes udał się do Jemenu, gdzie odszukał krewnych swoich klientów – rodziców, rodzeństwo. Chciał się przekonać, skąd oni pochodzą i jakim cudem trafili do więzienia. Wiele godzin spędził zarówno w prywatnych domostwach, jak i na korytarzach jemeńskich instytucji rządowych. W ten sposób stopniowo zyskał zaufanie osadzonych.

„Kiedy już udało się nam stworzyć nić porozumienia, nasze wysiłki systematycznie niweczono“, opowiada Remes, kręcąc z gniewem głową. „Strażnicy mówili na przykład więźniom, że jesteśmy Żydami.“ Adwokaci sypią podobnym historiami jak z rękawa. W Guantánamo ze wszelkich sił próbowano podburzać osadzonych przeciwko ich obrońcom. Wmawiano im, że mają do czynienia z Żydami i homoseksualistami – w nadziei, że głęboko zakorzenione uprzedzenia uniemożliwią dalszą współpracę. Więźniów wyprowadzano na zewnątrz długo przed terminem spotkania, tak że musieli godzinami czekać na obrońcę w palącym słońcu. Adwokatom z kolei wmawiano, że ich klienci odmawiają wyjścia z celi. „Zabiegi te były tak skuteczne“, opowiada Remes, „że w kilku wypadkach musiałem błagać klientów, by nie rezygnowali z moich usług“.

Nieraz bywało również tak, że to nie adwokaci, a więźniowie zadawali pytania – pytania, na które nie było prostych odpowiedzi: „Zdaje pan sobie sprawę, że każdy z osadzonych tutaj jest muzułmaninem? Czy mógłby mi pan to jakoś wyjaśnić?“, „Jak zamierza mnie pan chronić przed armią amerykańską, jeśli nie może pan nawet zorganizować mi czegoś do czytania?“, „Czy mogę dostać słownik arabsko-angielski?“, „Dlaczego właściwie mnie tu trzymają?” „W jaki sposób podanie mi powodów zatrzymania miałoby zagrozić bezpieczeństwu narodowemu USA?“, „Czy następnym razem mógłby mi pan przynieść pastę do zębów?“

Początkowo obrońcy więźniów z Guantánamo mieli przeciwko sobie nie tylko rząd amerykański, ale i większość społeczeństwa. Za każdym razem, gdy w mediach padała nazwa więzienia na Kubie, wszyscy myśleli automatycznie o tzw. piątce z Guantánamo, czyli grupie terrorystów, których wizerunki nieustannie pojawiały się w gazetach i w telewizji. Należeli do niej: Chaled Szejk Mohammed z Kataru, znany jako główny organizator zamachów z 11 września, Jemeńczyk Ramzi al Szib, członek grupy hamburskiej skupionej wokół Mohameda Atty, Jemeńczyk Walid bin Attasz, Saudyjczyk Mustafa Ahmed al Hawsawi oraz Pakistańczyk Ammar al Baluchi. 11 lutego 2008 roku rząd amerykański postawił tę piątkę w stan oskarżenia. Proces miał odbyć się przed specjalnie powołanym na tę okazję trybunałem wojskowym w Guantánamo. We wszystkich pięciu przypadkach prokurator domagał się kary śmierci.

Zeznając przed sądem w 2008 roku, Chaled Szejk Mohammed wziął na siebie winę nie tylko za zamachy z 11 września, ale i za wiele innych ataków. Jednocześnie oświadczył, że rezygnuje z prawa do obrony. Problem w tym, że nawet ta głośna sprawa stała się dla rządu USA źródłem poważnych kłopotów. Zeznania Chaleda Szejka Mohammeda są bowiem najprawdopodobniej bezużyteczne, gdyż uzyskano je z zastosowaniem tzw. wzmocnienia technik przesłuchiwania (ang. enhanced interrogation techniques). Jak wygląda to w praktyce, można się przekonać z lektury wewnętrznych dokumentów CIA, ujawnionych przez Baracka Obamę na początku prezydentury. Wynika z nich, że Chaled Szejk Mohammed został zatrzymany w marcu 2003 roku przez pakistańskie siły bezpieczeństwa w mieście Rawalpindi i przekazany w ręce Amerykanów. Był to początek prawdziwej odysei, której kolejne etapy stanowiły deportacje, przesłuchania i tortury. Dokumenty CIA pokazują, że Chaled Szejk Mohammed został przewieziony z Kabulu do miejscowości Szymany w Polsce i do pobliskiego tajnego więzienia CIA. W ciągu zaledwie miesiąca 183 razy poddawany był waterboardingowi – torturze polegającej na tym, że więźnia przywiązuje się do przechylonej ławki, a jego twarz zalewa się wodą, tak że torturowany się dusi i ma wrażenie, że tonie.

Adwokaci szybko zorientowali się, że piątka z Guantánamo to wyjątki. W przypadku większości więźniów nie było żadnych poszlak świadczących o udziale w spisku przeciwko Stanom Zjednoczonym, nic nie wskazywało też na to, by osadzeni mieli kiedyś usłyszeć zarzuty. Z tego względu obrońcy mieli nadzieję, że będą w stanie szybko i skutecznie pomóc swym klientom. „Sądziłem, że zajmie mi to najwyżej trzy lata“, przyznaje z goryczą Ramzi Kassem. Z każdym dniem jego nadzieje topniały. „Byliśmy przekonani, że wygramy te sprawy bez najmniejszego problemu.“ Tym bardziej, że w udostępnionych do wglądu aktach prawnicy nie znaleźli żadnych obciążających dowodów – za wyjątkiem zeznań samych oskarżonych.

Jak wytłumaczyć fakt, że więźniowie składali niekorzystne dla siebie zeznania? Najlepiej pokazuje to dowcip, jaki opowiadają sobie osadzeni w Guantánamo: trzech Anglików, Izraelczyków i Amerykanów zakłada się, kto pierwszy upoluje w dżungli lwa. Anglicy wracają po dwóch godzinach ze schwytaną bestią. Izraelczycy są jeszcze szybsi – potrzebowali zaledwie godzinę, by upolować zwierzynę. Tymczasem po Amerykanach słuch zaginął. Gdy zapada zmrok, sędziowie postanawiają sprawdzić, co się dzieje w dżungli. Na polanie spotykają Amerykanów. Dwóch z nich trzyma osła, a trzeci bije go pałką i krzyczy: „Przyznaj się, że jesteś lwem!“

Pierwszemu klientowi Ramziego Kassema, Mohamedowi al Kahtaniemu, proces już nie grozi. Rząd amerykański próbował udowodnić, że był on dwudziestym członkiem ugrupowania terrorystycznego, które zaplanowało zamachy z 11 września. W tym celu przystąpiono do przesłuchiwania oskarżonego, które trwało 49 dni, po 20 godzin dziennie. Jak wynika z protokołu przesłuchania opublikowanego przez Time Magazine, al Kathani był maltretowany i torturowany, dopóki jego stan nie pogorszył się na tyle, że był bliski śmierci. Przesłuchanie kontynuowano jednak po podaniu odpowiednich zastrzyków. Rząd amerykański przyznał oficjalnie, że zastosował w tym przypadku tortury, i wycofał oskarżenie. Mimo to więźnia nie wypuszczono jak dotąd na wolność.

 

 

92 proc. więźniów nie należało do Al Kaidy


Pierwsze lata pokazały, że w wielu wypadkach adwokaci mieli rację. Każde posunięcie, każdy dokument i ustępstwo rządu trzeba było co prawda wywalczyć na drodze sądowej, a na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego w sprawie Boumediene v. Bush i przyznanie więźniom prawa do wysłuchania przed sądem cywilnym przyszło zainteresowanym czekać aż do 2008 roku. Z czasem jednak stawało się jasne, że administracja rządowa w wielu wypadkach nie dysponuje przekonującymi dowodami. Jak wynika z informacji udzielonych przez rząd, 92 proc. osadzonych w Guantánamo nigdy nie należało do Al-Kaidy. Z kolei dane zebrane przez organizację Center for Constitutional Rights pokazują, że w chwili aresztowania co najmniej 22 więźniów nie miało ukończonych 18 lat. Jak dotąd na wolność wypuszczono 600 zatrzymanych, w tym Niemca Murata Kurnaza oraz Australijczyka Davida Hicksa. Dlaczego akurat oni mogli opuścić więzienie, a wielu innych nie – choć w ich przypadku również brakuje dowodów – do dziś pozostaje tajemnicą.

W przypadku Jemeńczyka Hassena Odainiego potrzeba było ośmiu lat, nim otrzymał on zgodę, by stanąć przed sądem i przedstawić swoją sprawę. Rozprawa odbyła się w maju 2010 roku. Zaledwie dwa dni po wysłuchaniu młodzieńca sędzia Henry H. Kennedy wydał miażdżący wyrok: rząd USA „przez osiem lat przetrzymywał w niewoli młodego człowieka z Jemenu. Pozbawił go możliwości widzenia z rodziną, ukończenia studiów i podjęcia kariery zawodowej. Dowody przedłożone sądowi wskazują, że tak długotrwały areszt w żaden sposób nie przyczynił się do poprawy bezpieczeństwa w Stanach Zjednoczonych. Nie ma żadnych wskazówek świadczących o powiązaniach Odainiego z Al-Kaidą. (...) Z tego względu sąd przychyla się do zażalenia na aresztowanie złożonego przez obrońcę powoda.“ Hassen Odaini został zwolniony z więzienia 13 lipca 2010 roku i wrócił do Jemenu.

Po tym, jak Sąd Najwyższy wydał orzeczenie w sprawie Boumediene, adwokaci wygrali większość procesów o uznanie zasady habeas corpus w pierwszej instancji. Wyroki te zostały jednak uchylone jeden po drugim przez sąd apelacyjny w Waszyngtonie. Postępowania odwoławcze pozbawiły nadziei wszystkich, którzy dopiero co usłyszeli, że nie ma wystarczających dowodów przemawiających za ich aresztowaniem, i którzy liczyli na rychłe wyjście na wolność. W uzasadnieniu rewizji wyroków sąd apelacyjny przyjął argumentację, że decyzja w sprawie uwolnienia i transferu więźniów nie leży w kompetencji sądów, lecz rządu. Dlatego w Stanach Zjednoczonych do dziś więzione są osoby, które nigdy nie zostaną postawione w stan oskarżenia ani nigdy nie staną przed sądem – osoby, które teoretycznie mogłyby wyjść na wolność, a mimo to pozostają w niewoli, ponieważ rząd nie wydał nakazu ich zwolnienia lub nie dał im możliwości wyjazdu do innego kraju.

Na południowym krańcu Manhattanu turyści spacerują po parku Battery Park. Mimo porannej mgły Statua Wolności jest doskonale widoczna na horyzoncie. Jak gdyby nigdy nic dzierży ona w dłoni pochodnię – symbol amerykańskiej obietnicy wolności i niepodległości. Tak jakby w wojnie z terroryzmem wolność nie stała się zakładnikiem bezpieczeństwa.

Jedną przecznicę dalej, przy Broad Street, znajduje się centrala organizacji American Civil Liberties Union (ACLU). Z biura na 17 piętrze, gdzie do pracy zabiera się właśnie 40-letnia Hina Shamsi, adwokat i ekspertka w dziedzinie krajowej polityki bezpieczeństwa, rozciąga się widok na East River. Kobiecie powinna dawać się we znaki senność – dzień wcześniej wróciła ona bowiem z Pakistanu, gdzie mieszka jej rodzina. Po zmęczeniu jednak ani śladu, Shamsi jest na pełnych obrotach. „Guantánamo to nie tylko więzienie“, przedstawia ona swój punkt widzenia. „To symbol bezterminowego internowania“. Zdaniem Shamsi amerykańska baza na Kubie jest tylko jedną z wysp archipelagu tajemnych więzień rozsianych na całym globie, częścią systemu pozbawiania wolności, nad którym nie ma kontroli. System ten stanowi pogwałcenie nie tylko prawa międzynarodowego, „ale i konstytucji Stanów Zjednoczonych“.

Od momentu powstania ACLU po I wojnie światowej, kiedy to obawy przed skutkami rewolucji rosyjskiej w latach 1919-1920 wywołały falę aresztowań tzw. radykałów w USA, organizacja ta wypisała sobie na sztandarach ochronę praw obywatelskich, zwłaszcza w czasach kryzysów narodowych. Obecnie ma ona 500 tys. członków i zatrudnia 200 prawników, którzy zajmują się przypadkami łamania praw człowieka i swobód obywatelskich oraz organizują kampanię przeciw ustawom i praktykom będącym w sprzeczności z amerykańską konstytucją. Zdaniem ACLU Guantánamo i polityka rządu, zezwalająca na przetrzymywanie więźniów bez postawienia im zarzutów i procesu, od samego początku wołały o pomstę do nieba.

Wolta Obamy


Na wybrzeżu East River, bezpośrednio przy molo obok siedziby ACLU, znajduje się lądowisko dla prezydenckiego helikoptera. Za każdym razem, gdy Barack Obama odwiedza Nowy Jork, ląduje właśnie tutaj, tuż pod oknami biura Hiny Shamsi. Ach, jakież to nadzieje pokładała ona w nowym prezydencie! W trakcie kampanii obiecał on przecież, że natychmiast po objęciu urzędu zamknie Guantánamo. 22 stycznia 2009 roku radosny zwycięzca wydał trzy zarządzenia mające położyć kres błędnej antynomii między wolnością a bezpieczeństwem. „Guantánamo“, zapowiedział Obama, „zostanie zamknięte w ciągu najbliższego roku“.

Już wtedy wśród adwokatów pojawiły się pierwsze wątpliwości – skąd nagle to opóźnienie? Dlaczego czekać jeszcze rok, zanim więźniowie tacy jak Chaled Szejk Mohammed, którym ponad wszelką wątpliwość udowodniono udział w przygotowaniach do zamachów z 11 września, zostaną przeniesieni do zwykłych zakładów karnych na terenie Stanów Zjednoczonych? I dlaczego zwlekać kolejny rok ze zwolnieniem pozostałych osadzonych, których nie obciążają żadne dowody i których aresztowanie było wynikiem nieporozumienia, tudzież chciwości pakistańskiej policji kasującej od Amerykanów po 3000 dolarów za łebka? Zaledwie cztery miesiące po objęciu urzędu, w maju 2009 roku, Obama wykonał kolejną woltę. W przemówieniu wygłoszonym przed budynkiem Archiwum Narodowego w Waszyngtonie ani słowem nie wspomniał o likwidacji Guantánamo czy procesach przed sądami cywilnymi, których domagał się wcześniej. Oświadczył za to, że nawet jeśli w przypadku niektórych więźniów nie udało się wykryć związków z Al-Kaidą ani powiązań ze sprawcami zamachów, wciąż mogą oni stanowić zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych.

W Guantánamo do dziś przebywa 171 więźniów z 23 krajów. 89 z nich ma status cleared for release, co oznacza, że przynajmniej w teorii kwalifikują się oni do zwolnienia. W 46 przypadkach rząd orzekł natomiast, że więźniowie nie mogą zostać ani osądzeni, ani wypuszczeni na wolność, co oznacza, że w dalszym ciągu będą przetrzymywani. Jak długo? Tego nie wie nikt.

Żadnego z adwokatów nie przekonuje tłumaczenie, że plany prezydenta pokrzyżowali republikanie zasiadający w Kongresie. „Regularnie spotykamy się z przedstawicielami administracji Obamy, jak również z ludźmi z Departamentu Sprawiedliwości oraz z Białego Domu“, opowiada Ramzi Kassem. „Albo sami uwierzyli już oni w swe słowa, albo po prostu nie chcą przyznać, że globalna wojna z terroryzmem stała się tak samo nieodłącznym elementem naszej rzeczywistości, jak proceder internowania nieograniczonego w czasie.“ 31 grudnia 2011 roku Obama – który do wyborów szedł jako zwolennik zamknięcia Guantánamo – podpisał kontrowersyjną ustawę National Defense Authorization Act, zezwalającą na zatrzymywanie osób podejrzewanych o działalność terrorystyczną bez procesu oraz legalizującą przesłuchiwanie i nieograniczone przetrzymywanie takich osób przez wojsko.

Ramzi Kassem nie ma tego dnia wykładów, więc rozsiadł się wygodnie przy stoliku w przytulnej restauracji we włoskiej dzielnicy Little Italy na Manhattanie. W otoczeniu roześmianych artystów nie rzuca się on w oczy – młody, przystojny mężczyzna, jakich tu wielu. Prawdę mówiąc, nie ma on czasu na kolejne spotkanie, ale widać, że rozmowa dobrze mu robi. Z przyjaciółmi niechętnie rozmawia na temat Guantánamo – kogo to jeszcze interesuje? Początkowo adwokatów zapraszano na liczne konferencje. Wszyscy chcieli się dowiedzieć, jak zamierzają oni zapobiec dalszemu stosowaniu tortur i w jaki sposób planują doprowadzić do uwolnienia więźniów. „Proszę sobie wyobrazić, że zaangażowałem się w kampanię wyborczą Obamy“, wzdycha ze znużeniem Kassem. „Wszyscy byli wówczas przeciwko Guantánamo, gdyż stanowiło ono symbol polityki George’a W. Busha. Od kiedy jednak Obama obrał ten sam kierunek, opór przygasł.“

To poniekąd zrozumiałe, że w czasach globalnego kryzysu finansowego rodząca się opozycja za wroga obrała sobie nie prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach, lecz bankierów z Wall Street. Bezsilność polityki wobec potęgi rynków bardziej motywuje aktywistów z ruchu Occupy, niż sytuacja wyjętych spod prawa więźniów w Guantánamo.

Naprzeciwko nowojorskiej giełdy, przy Wall Street 2, znajduje się kancelaria Joshuy Dratela. W regale z książkami w jego gabinecie piętrzy się klasyka literatury hipisowskiej: William S. Burroughs, Hunter S. Thompson, Jack Kerouac. 54-letni Dratel jest jednym z najbardziej doświadczonych obrońców osób podejrzewanych o działalność terrorystyczną. Do aktywistów z Occupy podchodzi on z życzliwością, ale i z pewnym dystansem: „Każdy ruch społeczny, który stawia sobie za cel walkę z nierównością i niesprawiedliwością, jest jak najbardziej pożądany. Nie ukrywam jednak, że ucieszyłby mnie trochę głośniejszy sprzeciw wobec sytuacji w Guantánamo.“ Dlaczego go jednak nie słychać? Dlaczego złe traktowanie więźniów nikogo już dziś nie oburza? „Gdyby w areszcie przebywali Amerykanie, wyglądałoby to inaczej. Ludziom byłoby łatwiej się z nimi identyfikować.“

Spośród wszystkich adwokatów zaangażowanych w sprawę Guantánamo Dratel jest bodaj największym pesymistą. Być może wynika to z faktu, że zajmuje się on tematyką terroryzmu już od 1998 roku, kiedy to w Kenii i Tanzanii doszło zamachów bombowych na ambasady amerykańskie. Niewykluczone też, że pewną rolę odgrywa tu doświadczenie w kontaktach z nadmiernie rozrośniętym aparatem bezpieczeństwa w USA. Dla Dratela Guantánamo to jedynie najbardziej widoczny przejaw polityki bezpieczeństwa, opierającej się w większym stopniu na podejrzeniach niż na dowodach. Na co dzień reprezentuje on klientów, którzy znaleźli się na celowniku władz za sprawą konfidentów lub w wyniku inwigilacji elektronicznej. „To jest jak wieża Babel“, wzdycha adwokat i wznosi przy tym ręce w powietrze, jakby chciał pokazać, że obsesja rządu na punkcie zbierania danych przerosła ekspertów do spraw bezpieczeństwa. „Nikt dziś nie wie, co począć z tymi wszystkimi systemami nadzoru obywateli i generowanymi przez nie danymi.“

Adwokaci, którzy przez ostatnie dziesięć lat dla wielu więźniów z Guantánamo byli jedynym światełkiem w tunelu, sami powoli tracą nadzieję. Czy swym zaangażowaniem mogą coś jeszcze osiągnąć? „Ostatnio udało mi się przeforsować, aby mój klient Ahmed Zuhair, który prowadzi strajk głodowy, sam mógł wybrać najmniej bolesną dla niego formę przymusowego karmienia“, opowiada Ramzi Kassem. Uzyskanie zgody w tej sprawie zajęło mu cztery miesiące. Jak widać, pod względem prawnym adwokaci mają bardzo ograniczone pole do działania.

Czy zastanawiali się kiedyś, czy nie dać sobie z tym wszystkim spokoju? „Owszem, takie myśli nachodzą mnie każdego dnia“, odpowiada Kassem i dodaje, że nie ma on złudzeń – do następnych wyborów nic się nie zmieni. A i po nich najpewniej też nie. Skąd ta pewność? W Guantánamo otwarto niedawno niewielką bibliotekę, gdzie można wypożyczyć książki o Harrym Potterze w pięciu językach. To oczywiście dobra wiadomość. Fakt ten pokazuje jednak, że nikt tak naprawdę nie liczy się z możliwością, że więzienie zostanie w bliskiej przyszłości zamknięte.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną