Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Głosiciele zielonej nowiny

Dania i jej prezydencja w UE

Wielkie wiatraki to symbol duńskiej wiary w zielone technologie. Wielkie wiatraki to symbol duńskiej wiary w zielone technologie. Soren Hald / Getty Images/Flash Press Media
Prezydencję europejską oddaliśmy Duńczykom, najszczęśliwszemu społeczeństwu Unii.
Kopenhaga codziennie przejeżdża rowerem prawie półtora miliona kilometrów, jeździ jedna trzecia milionowej stolicy, głównie rowerzystki.complexify./Flickr CC by 2.0 Kopenhaga codziennie przejeżdża rowerem prawie półtora miliona kilometrów, jeździ jedna trzecia milionowej stolicy, głównie rowerzystki.
Danię trudno posądzić o brak „zielonych intencji”.aaron.bihari/Flickr CC by SA Danię trudno posądzić o brak „zielonych intencji”.

Dwudziesty pierwszy, dwudziesty drugi i dwudziesty trzeci – minęła minuta i na jednokierunkowej ścieżce rowerowej na bulwarze Andersena obok kopenhaskiego ratusza dwudziestu trzech rowerzystów uzbierało się w kolejce przed czerwonym światłem. Za chwilę ruszą w stronę jeziora Peblinge. W przeciwnym kierunku podobna grupa popedałuje swoją ścieżką wzdłuż kutego płotu ogrodu Tivoli do mostu zwodzonego Langebro. Rowerowe korki tworzą się na każdym ruchliwym skrzyżowaniu w mieście przez większą część dnia, nawet tak paskudnego, zimnego, dżdżystego i wietrznego jak pierwszy dzień duńskiej prezydencji. Jej plan wygląda, jakby został podyktowany właśnie z rowerowego siodełka.

Kopenhaga codziennie przejeżdża rowerem prawie półtora miliona kilometrów, jeździ jedna trzecia milionowej stolicy, głównie rowerzystki. Dziewięciu na dziesięciu Duńczyków ma rower, 44 proc. duńskich rodzin nie ma samochodu, nic więc dziwnego, że wszystkie partie polityczne, od prawa do lewa, zgodnie popierają skierowanie krajowej gospodarki na zielone tory. I zachęcają Europę, by poszła w duńskie ślady. Socjaldemokratyczna premier Helle Thorning-Schmidt, pierwsza kobieta na czele gabinetu w historii kraju i szefowa najmłodszego rządu w Europie (najmłodszy minister ma 26 lat, najstarszy 57), zapowiada, że wdrożenie technologii przyjaznych środowisku pomoże strapionej Unii rozprawić się z kryzysem, da nowe miejsca pracy i impuls do rozkręcenia europejskiej gospodarki. Z tym jednak bywa różnie nawet w samej Danii.

Wiara w wiatr

Serce prezydencji bije w centrum konferencyjnym Bella Center na południu stolicy. To już właściwie przedmieścia, po sąsiedzku łąki rezerwatu przyrody, wokół tylko jeden wysoki budynek, bliziutko do morza, dlatego przy Bella Center szumi wirnik elektrowni wiatrowej. Architekt wkomponował też kilkudziesięciometrowe śmigło wiatraka w wejście główne do centrum – trudno o lepszy symbol duńskiej wiary w wiatr i zielonych intencji. Tymczasem inauguracja unijnego przewodnictwa zbiegła się z decyzją koncernu Vestas, producenta wiatraków, że niebawem zwolni 2,3 tys. osób. Vestas, który na całym świecie postawił już 44 tys. wiatraków, ze względu na osłabioną koniunkturę ścina 1,3 tys. etatów w Danii, około 500 w Europie (w tym Polsce), prawie 200 w USA, 400 w Chinach. Na tym nie koniec, bo wiatrowy gigant nie wyklucza kasacji 1,6 tys. miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych, jeśli zostaną tam zlikwidowane dotacje dla producentów turbin.

Wielkie zwolnienia w Vestasie to pierwszy tak poważny cios w duński green-tech. Branża czuje, że zachęty, za pomocą których Unia Europejska chce kusić do zielonych inwestycji, mimo wszystko bardziej pomagają coraz bardziej dynamicznej konkurencji chińskiej. Decyzja Vestasa to bardzo smutna wiadomość, mówi premier, Europy jednak nie stać, by rezygnowała z zielonej strategii i nie poprawiała między innymi swojej efektywności energetycznej. W Unii Helle Thorning-Schmidt będzie więc forsowała nową dyrektywę, by już za 8 lat pół miliarda Europejczyków zużywało 20 proc. energii mniej.

To trzecie tak poważne przyrzeczenie w ramach tzw. pakietu energetyczno-klimatycznego. Na razie Unia nałożyła na siebie już dwa zobowiązania – redukcję gazów cieplarnianych o 20 proc. w porównaniu z 1990 r. i uzyskanie piątej części energii ze źródeł odnawialnych, czyli z wody, słońca, wiatru, geotermii, spalania marnujących się na wysypiskach śmieci itd. Projekt dyrektywy Komisja Europejska ogłosiła jesienią, posłowie Parlamentu Europejskiego zdążyli wnieść już prawie 2 tys. poprawek. A w połowie lutego nad nowym prawem siądą ministrowie państw członkowskich, z których wielu wcale nie podziela duńskiego entuzjazmu.

Tyle że Duńczycy wiedzą, co mówią. Ceny energii należą tu do najwyższych w Europie, rachunki za prąd do jednych z najniższych. Sprzeczność jest tylko pozorna, a korzenie dzisiejszego paradoksu sięgają początków lat 70. Dania, podobnie jak cały świat, odczuła bardzo poważnie skutki kryzysu naftowego z 1973 r., raptowny wzrost cen ropy sprawił, że każdy energochłonny przemysł, a takich nie brakowało w całej Skandynawii, stawał się z dnia na dzień nieopłacalny. Dostawy paliw zamarły, było tak źle, że samochody z numerami rejestracyjnymi kończącymi się parzystą cyfrą mogły wyjeżdżać na ulice w określone dni, by benzyny starczyło dla kierowców aut z numerami nieparzystymi.

 

Zielona nowina

Duńczycy zadali sobie pytanie: czy można osiągać wzrost gospodarczy bez wzrostu zużycia energii? Dylemat w tamtych czasach wydawał się absurdalny, obowiązywał bowiem dogmat, że właśnie ilość zużytej energii jest jednym ze wskaźników dobrobytu. Podstawą duńskiej strategii stało się odwrotne założenie. Podatki windujące ceny energii dały impuls ekonomiczny zachęcający do poszukiwania nowych technologii: zarówno na polu oszczędzania energii, jak i jej wytwarzania z alternatywnych źródeł. Później – zgodnie z wiarą, że gospodarka przyspiesza zmiany klimatu – dodano kolejne dolegliwe opłaty, tym razem od emisji dwutlenku węgla.

W efekcie od ponad ćwierć wieku gospodarka rośnie, a zużycie energii utrzymuje się na niezmienionym poziomie. I choć po drodze przyszła premia w postaci podmorskich złóż gazu (dziś już się wyczerpują), to i tak Duńczycy zbudowali nowe gałęzie zielonej gospodarki z firmami o globalnym zasięgu. Vestas, mimo obecnych trudności, to wciąż lider turbin wiatrowych, Danfoss specjalizuje się w automatyce domowej i pompach ciepła, Grundfoss zajmuje się produkcją pomp i zaworów, inni optymalizują transport czy zwiększają wydajność systemów kanalizacyjnych.

Głosząc zieloną nowinę Duńczycy udowadniają, jak duże rezerwy tkwią w niemal każdym budynku. Wystarczy wykorzystać już dostępne materiały, by nawet o 80 proc. ograniczyć zużycie energii potrzebnej do oświetlania i ogrzewania. Nowe technologie budowlane umożliwiają wznoszenie domów o minimalnej energochłonności. Kilkaset metrów kwadratowych takiego budynku ogrzewa pompa transportująca ciepło ziemi, słońce, które grzeje nawet w pochmurny dzień, sprzęty AGD (każdy wydziela nieco ciepła), wreszcie mieszkańcy i zwierzęta domowe. Dobrze zaprojektowany dom powinien energię wręcz produkować.

Martin Lidegaard, minister ds. energii i klimatu, entuzjazmuje się, że w Europie, borykającej się z dość wysokim bezrobociem, dzięki zielonym inwestycjom można stworzyć nawet 2 mln miejsc pracy. Z kolei dla Duńczyków gra w zielone jest też dobrym sposobem na odzyskanie pieniędzy, które wpłacają do wspólnego budżetu Unii. Licząc na głowę, są po Luksemburczykach, Holendrach i Szwedach najhojniejszymi sponsorami Wspólnoty. Ich pieniądze nie przepadają jednak we wspólnej kasie, wracają w postaci dopłat do rolnictwa oraz przez zielone branże. Danii, tak jak Szwecji, zależy, by Unia wspierała badania i zielony rozwój, bo w tych krajach są najlepsze centra rozwojowe, Unia dopłaca też do wiatraków, pomp ciepła itd., więc prędzej czy później pewna część europejskich funduszy do Danii wróci. Zatem Unia realizująca zieloną politykę rozwojową i energetyczną jest podporą Danii z jej zielonym przemysłem. Mimo pozycji pioniera i lidera musi on coraz bardziej zmagać się z globalną konkurencją, choćby Chińczyków, którzy dziś najwięcej inwestują w rozwój nowych technologii energetycznych.

Być i nie być

Oczywiście duńskie przewodnictwo nie ograniczy się jedynie do wiatraków i pomp. Dziś głównym problemem Europy jest przede wszystkim kryzys strefy euro. W walce z nim duńska gospodarka waży niewiele, Duńczycy może i będą pilnować europejskiego kalendarza, gościć polityków i ekspertów, jednak decyzje o przyszłości wspólnej waluty pozostają domeną Niemiec i Francji. Tym bardziej że ambiwalentna postawa Duńczyków wobec Unii zmusza do ostrożności. Dania należy do UE od 1973 r. W traktacie z Maastricht wpierw zagwarantowała sobie, podobnie jak Wielka Brytania, że nie będzie musiała przyjmować wspólnej waluty (to nie jedyne zresztą wyłączenie Danii z traktatowych postanowień), a później w referendum obywatele odrzucili przyjęty w 1992 r. traktat i głosowali nad nim raz jeszcze.

Wiadomo, że Duńczycy są rodakami Hamleta. Dlatego były minister spraw zagranicznych Uffe Ellemann-Jensen tłumaczy tygodnikowi „The Economist”: „Być albo nie być – oto jest pytanie. Być i nie być – oto jest odpowiedź”. W mniej poetyckim języku: integracja z Unią jest dobra tak długo, na ile pozwala lewarować pozycję małego, liczącego 5,5 mln mieszkańców kraju w globalnej konkurencji. Gdy jednak ciężar związku przytłacza, lepiej mieć swobodę wyboru.

Przejawem tej swobody mogło być choćby przywracanie w połowie 2011 r. kontroli granicznych. Ówczesny konserwatywno-liberalny rząd tłumaczył, że nie łamie postanowień z Schengen znoszących wewnątrzunijne granice, tylko walczy z narastającą transgraniczną przestępczością. Ale tym samym powstało wrażenie, że przeszczęśliwe społeczeństwo strzeże dostępu do swojego rynku pracy. Tym bardziej że duńska prawica nadal straszy kosztami napływających imigrantów i liczbą popełnianych przez nich wykroczeń godzących w fundamenty tak cennego dla Duńczyków modelu społecznego.

Opiera się on na prostej zasadzie: wszyscy wytwarzamy bogactwo, wszyscy w nim partycypujemy. Rzeczywiście, jeśli popatrzeć na statystyki, okaże się, że pod względem dochodu narodowego na głowę Dania jest w światowej czołówce, może przy okazji pochwalić się jednym z najniższych wskaźników rozwarstwienia ekonomicznego w Europie i najwyższymi wskaźnikami zatrudnienia, przekraczającymi 70 proc. Ma przy tym także gospodarkę plasującą się w czołówce światowych rankingów konkurencyjności i innowacyjności.

I chociaż Duńczycy płacą, podobnie jak Szwedzi, najwyższe w Unii podatki, są jednymi z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Paradoks, z którym nie radzą sobie dogmatyczni zwolennicy wolnego rynku, wyjaśnia zgrabnie Jørgen Elmeskov, zastępca głównego ekonomisty OECD (organizacja skupiająca 30 najbogatszych państwa świata): „Wysokie podatki bezpośrednie i pośrednie powodują, że trzeba pracować. System świadczeń społecznych zapewnia bezpieczeństwo na wypadek utraty pracy. Wypłata świadczeń związana jest jednak z programami aktywizacji zawodowej, dzięki którym ludzie na socjalu nie mają szansy gnuśnieć wylegując się na kanapach”.

Elmeskov w dosadny sposób przedstawia coś, co na świecie znane jest pod nazwą flexicurity i należy do najsłynniejszych duńskich specjalności. Rynek pracy w Danii jest z jednej strony niezwykle elastyczny – firmy mogą bardzo łatwo zatrudniać i zwalniać pracowników. Nad całością rozpięta jest jednak siatka bezpieczeństwa, polegająca na wypłacie zasiłków i jednoczesnych bardzo intensywnych szkoleniach umożliwiających bezrobotnemu znalezienie nowej pracy.

To wszystko za pełną zgodą związków zawodowych, bo Dania, podobnie jak inne kraje nordyckie, jest bardzo uzwiązkowiona. Fakt ten, jak przekonuje amerykański analityk Robert Kuttner na łamach miesięcznika „Foreign Affairs”, nie utrudnia rozwoju gospodarczego, lecz jest wręcz jego warunkiem, bo stabilizuje swoistą umowę społeczną między państwem, światem pracy i kapitału.

Ta zgoda jest nie tyle spisanym na papierze kontraktem, ile sposobem, w jaki Duńczycy wypracowują wspólnie decyzje na wszystkich poziomach zarządzania swoim państwem. Szukanie porozumienia bywa długotrwałe i męczące, jednak pozwala dotrzeć do rozwiązań, które pozornie wydają się paradoksalne. Czyż nie brzmi jak instrukcja obsługi Unii?

Polityka 04.2012 (2843) z dnia 25.01.2012; Świat; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Głosiciele zielonej nowiny"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną