Wynik nie jest żadną niespodzianką, ale tym razem nie wystarczyła już eliminacja liczących się rywali – po masowych protestach przeciw Putinowi jego zwycięstwo w pierwszej turze musiało być okupione dużą liczbą manipulacji wyborczych.
Problemem Putina nie są jednak okrzyki demonstrantów pod murami Kremla, tylko pomruki niezadowolenia w obozie władzy. Nowy-stary prezydent jest gwarantem układu sił i interesów, który nie chce żadnej zmiany, a jeśli ten uzna, że Putin nie jest w stanie go obronić, może przenieść swoje „głosy” na kogoś innego. Można się więc spodziewać, że po „wygranych” wyborach Putin spróbuje dowieść swojej siły, rozpędzając antyrządowe demonstracje i wzmagając represje wobec wolnych mediów.
Nie ma też mowy o powrocie do łagodniejszej polityki zagranicznej z pierwszych dwóch kadencji na Kremlu, gdy Putin bawił na ranczo amerykańskiego prezydenta w Teksasie, a sam zabierał europejskich przywódców na polowania na Syberii. Antyzachodnia retoryka nie minie po wyborach, a Putin nie ma już przed kim udawać demokraty: Amerykę ubódł rosyjski sprzeciw wobec rezolucji potępiających masakry w Syrii, Europa zaś musi pogodzić się z ekspansją rosyjskich wpływów na Ukrainie i Białorusi.
Ale asertywność za granicą będzie tylko maskować kłopoty Putina w kraju. Dla wielu Rosjan premier-prezydent stał się uosobieniem partii „złodziei i żulików”, a jego powrót na Kreml przyspieszy tylko wzrost opozycji – zarówno tej demokratyczno-nacjonalistycznej, jak i populistyczno-komunistycznej. To między nimi rozegra się walka o władzę w Rosji, bo Putin przegapił moment na znalezienie sobie następcy, a Miedwiediewa zdyskredytował umówioną zamianą ról. Co z tego, że wygrał wybory prezydenckie, skoro miliony ludzi odważyły się powiedzieć mu „nie”. Władimir III dzierży władzę, ale to już nie będzie samodzierżawie.