Gorzej, że Mohamed Merah napisał też scenariusze śmierci dla trzech francuskich żołnierzy, rabina i trojga żydowskich dzieci. I scenariusze wykonał z zimną krwią, precyzyjnie, bezlitośnie, jak zawodowy killer.
W chorej wyobraźni pisał kolejne scenariusze egzekucji ludzi, którzy niczego złego ani jemu, ani jego bliskim nie zrobili. Mieli nieszczęście spotkać na swej drodze młodego socjopatę władającego sprawnie bronią. I traktującego swe ofiary nie jak istoty ludzkie, lecz kozły ofiarne, które chciał złożyć na ołtarzu swej ideologii. Motywy, jakie kierowały 23-letnim mordercą niewinnych ludzi ani spekulacje na temat szerszego tła tej zbrodni, są dla mnie na razie mniej ważne. Bo dziś myślę przede wszystkim o ofiarach Mohameda Merah.
Widzę ich twarze. Odczuwam solidarność z nimi, nie z Mohamedem. Nie jestem gotowy na rozważania o tym, co jego zbrodnia mówi o wielokulturowym społeczeństwie francuskim. Ani o tym, jak ta zbrodnia wpłynie na wynik wyborów prezydenckich. A nawet o tym, jak się spisały francuskie służby specjalne i czemu nie udaremniły scenariuszy śmierci Mohameda.
To są ważne pytania, ale nie dziś. Odczuwam potrzebę empatii, a nie spekulacji. Zginęli niewinni ludzie, w tym małe dzieci. Śmierć tych dzieci miała być rewanżem za śmierć dzieci palestyńskich. Jaki demon podpowiedział to Mohamedowi Merah? Kto go wychował na mordercę z epoki Hammurabiego?
A jaki demon podpowiedział anonimowym polskim internautom haniebne wpisy pod wiadomościami z Tuluzy? Gdybyśmy wiedzieli, jaki to demon, gdyby się dało go namierzyć, ogłuszyć granatem, powalić celnym strzałem snajpera, nie musiałbym dziś pisać tego komentarza.