Grass opublikował w prasie europejskiej coś w rodzaju pamfletu antyizraelskiego w literackiej szacie. Bohaterem pozytywnym czyni Iran i ostrzega, że atak atomowy Izraela może zetrzeć z powierzchni ziemi naród irański.
Takim samym językiem opowiadają przywódcy irańscy o Izraelu. To język, którego po wybitnym europejskim pisarzu się nie spodziewałem. Całkowite odwrócenie znaków. Problemem Bliskiego Wschodu nie jest już nuklearny sen o potędze ajatollahów, problemem jest istnienie jedynej w regionie demokracji typu zachodniego gotowej do samoobrony i sprzymierzonej z Zachodem.
Grass ma prawo komentować co i jak chce, lecz powinien tu szczególnie ważyć słowa. Przecież polityka Państwa Izrael nie jest wyłączona spod międzynarodowej dyskusji i krytyki. A widmo militarnej konfrontacji izraelsko-irańskiej spędza sen z oczu kanclerz Merkel i innym przywódcom zachodnim.
Ton antyizraelskiego moralisty w ustach Grassa brzmi fałszywie. Może wręcz antysemicko. Nie tylko dlatego, że pisarz zatajał swe dawne nazistowskie sympatie. Także dlatego, że należy do narodu, który wydał i poparł hitleryzm winny zagłady Żydów europejskich.
Dlatego Grassowi w sprawie Izraela wolno mniej.