Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Modlitwa o wzrost

Dylemat świata: zaciskać pasa czy nie?

Wielka Brytania, której Cameron zaordynował „cięcia dla wzrostu”, notuje spadek PKB już od początku roku. Na fot. protesty w Londynie. Wielka Brytania, której Cameron zaordynował „cięcia dla wzrostu”, notuje spadek PKB już od początku roku. Na fot. protesty w Londynie. neil cummings / Flickr CC by SA
Od dwóch lat w Europie rządzi polityka oszczędzania pod dyktando Niemiec. Teraz nowy prezydent Francji stawia na wzrost, a Grecja odmawia dalszego zaciskania pasa. Koniec eurokryzysu czy początek eurokatastrofy?
Schröder podniósł wiek emerytalny, zliberalizował prawo pracy, obciął zasiłki dla bezrobotnych i zdławił płace w przemyśle. Merkel zbiera dziś owoce reform Schrödera i ma tytuł, by żądać od innych podobnych wyrzeczeń.Presleyjesus/Flickr CC by 2.0 Schröder podniósł wiek emerytalny, zliberalizował prawo pracy, obciął zasiłki dla bezrobotnych i zdławił płace w przemyśle. Merkel zbiera dziś owoce reform Schrödera i ma tytuł, by żądać od innych podobnych wyrzeczeń.
Gdy upadła Grecja, strach przed bankructwem rozlał się na całą Europę, a w ślad za nim mania zaciskania pasa. Na fot. Grecy przed kryzysem.jimkillock/Flickr CC by SA Gdy upadła Grecja, strach przed bankructwem rozlał się na całą Europę, a w ślad za nim mania zaciskania pasa. Na fot. Grecy przed kryzysem.
Im bardziej kraje Unii zrastają się gospodarczo, tym mniej łączy je politycznie. Gospodarka jest już europejska, a polityka cofnęła się całkowicie na poziom narodowy.Mirosław Gryń/Polityka Im bardziej kraje Unii zrastają się gospodarczo, tym mniej łączy je politycznie. Gospodarka jest już europejska, a polityka cofnęła się całkowicie na poziom narodowy.

To przemówienie Angela Merkel oglądała z niepokojem. „Europa na nas patrzy. Jestem przekonany, że w chwili ogłoszenia wyników wiele krajów odczuło ulgę i nadzieję, bo Europa nie jest już skazana na politykę oszczędzania! – mówił nowy prezydent Francji François Hollande tuż po wygranej 6 maja. – To jest teraz moja misja: nadać konstrukcji europejskiej wymiar wzrostu gospodarczego, zatrudnienia, dobrobytu, krótko mówiąc, wymiar przyszłości! To właśnie powiem naszym partnerom w Europie, a przede wszystkim Niemcom. W imię przyjaźni, która nas łączy, i odpowiedzialności, którą dzielimy”.

Na odpowiedź z Berlina nie trzeba było długo czekać. Merkel zapowiedziała, że powita Hollande’a „z otwartymi ramionami”, ale „pakt fiskalny nie podlega dyskusji”. A właśnie z tym postulatem nowy prezydent Francji pojechał tydzień później do Berlina: by rozluźnić przeforsowany przez Merkel regulamin dyscypliny budżetowej w Europie. Umowę, której ratyfikacja w stolicach dopiero się zaczyna i która nie wejdzie w życie wcześniej niż w 2013 r. Dla kanclerz Niemiec to kluczowe ustępstwo, jakie wymusiła na Europie w zamian za miliardy wyłożone na ratowanie strefy euro. Dla prezydenta Francji – symbol błędnej polityki antykryzysowej, którą trzeba jak najprędzej zmienić.

Tak przynajmniej mówił przez ostatnie pół roku i na to mają nadzieję Grecja, Portugalia, Włochy czy Hiszpania. Że Hollande stanie na czele frondy rozrzutnego południa przeciwko skąpej północy, że obali Spardiktat bezwzględnej kanclerz, która każe wszystkim ciąć wydatki i podnosić podatki, byle tylko zrównoważyć budżety. Ale francuski prezydent elekt nie jest samobójcą i wie, że Francja będzie pierwszą, która zapłaci za odejście od niemieckiego rygoryzmu. Hollande’owi chodzi o coś innego: chce przesunąć akcent z polityki oszczędzania na politykę wzrostu, by Europa przeszła od ratowania budżetów do naprawiania gospodarek. Ma rację, czy próbuje uciec od własnych wyrzeczeń?

A jak austerity

Zaciskanie pasa nie zaczęło się wcale w Grecji. To David Cameron w 2009 r., jeszcze jako lider brytyjskiej opozycji, zapowiedział rodakom age of austerity, dosłownie czas wyrzeczeń, w domyśle wielkiego oszczędzania. Gdy rok później doszedł do władzy, zastał 11-proc. deficyt budżetowy, rozdmuchany wydatkami na ratowanie banków i wspieranie koniunktury. Wielka Brytania nie miała wyjścia – musiała zrównoważyć budżet, jeśli nie chciała stracić najwyższego ratingu kredytowego, ryzykować strajku wierzycieli i eksplozji odsetek od długu publicznego. Więc Cameron podniósł topór, a Brytyjczycy mężnie znieśli utratę rozlicznych świadczeń i wzrost podatków. Premier obiecywał, że cięcia przyniosą wzrost.

Gdy upadła Grecja, strach przed bankructwem rozlał się na całą Europę, a w ślad za nim mania zaciskania pasa. Każdy rząd uchwalił jakiś pakiet oszczędności – od drakońskich cięć w Irlandii po bardziej symboliczne w Niemczech – zaś austerity stała się słowem 2010 r. Według obliczeń „Financial Times” brytyjskie gospodarstwa domowe przypłaciły miniony rok cięć stratą o wartości 1355 euro, hiszpańskie – 1962, irlandzkie – 3603. Najwięcej stracili Grecy – aż 5648, najmniej Niemcy – zaledwie 283 euro na gospodarstwo domowe. Tylko w tym roku z budżetu Grecji mają zniknąć kolejne 24 mld euro, Hiszpania wytnie 33 mld, Włochy – 28 mld, Wielka Brytania – 36 mld, a Niemcy – tylko 11 mld.

Niemcy cierpią najmniej, bo swoją dawkę austerity dostali już 10 lat temu od Gerharda Schrödera. Przez dekadę poprzedzającą kryzys niemiecka gospodarka tkwiła w stagnacji, uwięziona w pułapce spadającej konkurencyjności i rosnącego bezrobocia. Schröder podniósł wiek emerytalny, zliberalizował prawo pracy, obciął zasiłki dla bezrobotnych i zdławił płace w przemyśle. W efekcie po recesji 2009 r. gospodarka ruszyła z kopyta, bezrobocie jest dziś najniższe od zjednoczenia Niemiec, a pracownicy dostają podwyżki. Merkel zbiera dziś owoce reform Schrödera i ma tytuł, by żądać od innych podobnych wyrzeczeń. Co nie znaczy, że ma rację, zalecając strefie euro to samo tuż po najgorszym kryzysie finansowym od czasów Wielkiej Depresji.

W 2009 r. Amerykanie przyjęli zgoła inną doktrynę. W myśl zaleceń Johna Maynarda Keynesa dodrukowali pieniędzy i dosypali do zacinającej się gospodarki. Dzięki temu mieli tylko jedną recesję, a gospodarka szybciej i mocniej odbiła się od dna – agencja Fitch szacuje, że polityka stymulacyjna podbiła amerykański PKB w ostatnich dwóch latach o 4 proc. Owszem, Amerykanie zaryzykowali większy deficyt, ale mają też wzrost, który pozwoli go teraz zredukować. Coraz więcej polityków w Europie zadaje sobie pytanie, czy konsolidacja budżetów musi być tak brutalna i szybka, jak wymaga tego pakt fiskalny, i czy austerity nie zabija wzrostu. Hollande postawił to pytanie publicznie.

 

 

C jak croissance

Różnica między Ameryką a Europą polega oczywiście na tym, że Rezerwa Federalna może bezkarnie drukować dolary, podczas gdy Europejski Bank Centralny panicznie boi się wzniecenia inflacji. Ale to z jastrzębiego EBC popłynął w kwietniu apel o nowy pakt na rzecz wzrostu. „Musimy z powrotem skupić się na wzroście, utrzymując jednocześnie konsolidację fiskalną” – mówił prezes banku Mario Draghi podczas wizyty w Hiszpanii, dotkniętej 24-proc. bezrobociem i najostrzejszymi w tym roku cięciami budżetowymi. Nawet szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde mówi, że w czasie recesji nie należy kurczowo trzymać się celów redukcji deficytu. A ta właśnie wróciła do Europy.

Wielka Brytania, której Cameron zaordynował „cięcia dla wzrostu”, notuje spadek PKB już od początku roku. Na 17 krajów strefy euro osiem wpadło już w powtórną recesję, a kolejne, wśród nich Francja, stoją na krawędzi. Bezrobocie jest najwyższe od wprowadzenia wspólnej waluty, a przeciw austerity burzą się już nie tylko Grecy, czyli południe Europy, ale i Holendrzy – czyli także północ. A to mobilizuje rządzących, którzy nie chcą podzielić losu ośmiu europejskich przywódców, którzy polegli już na kryzysie. – Zmiana myślenia zaczęła się jeszcze przed wyborami we Francji – mówi Zsolt Darvas, ekonomista z instytutu Breugel w Brukseli. – Ale Hollande może ją przyspieszyć.

Fakt, że za porzuceniem austerity oręduje akurat nowy prezydent Francji, jest ironiczny, bo właśnie jego kraj pilnie potrzebuje cięć i reform. Francja od 1973 r. nie miała zrównoważonego budżetu, jej deficyt sięgnął w ubiegłym roku 5,2 proc., a dług przekroczył 85 proc. Francuzi mają nie tylko najwyższe obciążenia podatkowe (45 proc.), ale także największe wydatki z budżetu (56 proc. PKB) w Europie kontynentalnej. Mają więc z czego ciąć i będą musieli reformować, bo rynki finansowe tracą powoli cierpliwość. Francuzi doskonale to wiedzą, ale Hollande musi osłodzić im gorzką pigułkę austerity słodką obietnicą croissance, czyli wzrostu gospodarczego.

Do Merkel nowy prezydent Francji jedzie z trzema propozycjami. Po pierwsze, chce emisji project bonds, czyli gwarantowanych przez całą Unię obligacji z przeznaczeniem na wielkie projekty infrastrukturalne. To alternatywa dla euroobligacji, które Merkel odrzuca, ale i pierwszy krok do wspólnego długu. Po drugie, Hollande chce dokapitalizować Europejski Bank Inwestycyjny kwotą 10 mld euro, by ten mógł pożyczyć, a następnie wyłożyć 50 mld na inwestycje wspierające więdnący popyt. Po trzecie, Francuz postuluje przesunięcie niewykorzystanych funduszy strukturalnych na wspieranie popytu w krajach południowych, z Grecją i Portugalią na czele.

B jak bezahlen

To wszystko Hollande chce upakować w nowym pakcie na rzecz wzrostu i wytargować z Merkel w zamian za rezygnację z rozluźniania paktu fiskalnego i zgodę na nominację Wolfganga Schäublego na szefa Eurogrupy. Nowa umowa może zostać uzgodniona już na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Europejskiej pod koniec maja – Hollande potrzebuje takiego sukcesu, by wygrać czerwcowe wybory parlamentarne we Francji. Pakt na rzecz wzrostu ułatwiłby też ratyfikację paktu fiskalnego, która natrafia na opór m.in. we Włoszech, więc Merkel nie będzie specjalnie oponować. – Żadne z tych ustaleń nie ocali Europy, ale politycy będą zadowoleni – mówi Darvas.

Sumy, które wygeneruje pakt na rzecz wzrostu, są o wiele za małe, by mogły pobudzić europejską gospodarkę, a nawet gdyby były większe, nie zdążyłyby złagodzić uderzenia drugiej recesji. Ta ostatnia jest konsekwencją całych dekad życia na kredyt i wynika z trawienia nagromadzonych długów, nie tylko tych publicznych, ale także prywatnych. Od dwóch lat w Europie trwa proces delewarowania, czyli redukcji zadłużenia: państwa tną deficyty, by ustabilizować długi, banki ograniczają pożyczki dla firm, by podratować własne bilanse, gospodarstwa domowe mniej konsumują, by spłacić kredyty. – To nie jest układ czynników, który sprzyjałby wzrostowi gospodarczemu – dodaje Darvas.

 

 

Obsesyjne cięcie wydatków bez wątpienia przyspieszyło nawrót recesji, ale całkowity zwrot ku polityce wzrostu nie rozwiąże żadnych doraźnych problemów. Grecja może przestać oszczędzać, ale wówczas będzie musiała ogłosić całkowite bankructwo i przywrócić drachmę. Francja może zaniechać reform, ale jej konkurencyjność spadnie jeszcze bardziej, a wierzyciele zaczną windować koszt obsługi długu. Dla krajów południowych nie ma ucieczki od austerity, tylko te północne mogą sobie pozwolić na luksus skupiania się na croissance. Francja, w rozkroku między południem a północą, może co najwyżej pożenić jedno z drugim.

Merkel z niepokojem patrzy w przyszłość, bo gadanina o wzroście oznacza potencjalnie nowe wydatki na ratowanie wspólnej waluty. Chaos polityczny w Grecji, gdzie partie popierające austerity nie uzyskały większości rządowej, oznacza nawrót kryzysu w strefie euro. Wróciły obawy, że Grecja wypadnie z unii walutowej, a nawet jeśli w niej pozostanie, że wydrze więcej pieniędzy za mniej zobowiązań. Dla Merkel istota problemu pozostaje ta sama: kto ma za to wszystko bezahlen, czyli zapłacić? Dlaczego Niemcy, którzy spłacają już długi Greków, mają teraz reanimować ich gospodarkę? Merkel też czekają wybory w 2013 r. i nie chce pójść w ślady premiera Holandii, zmuszonego w kwietniu do dymisji.

I jak integracja

Prawdziwe rozwiązanie europejskich problemów pozostaje jedno i to samo: więcej integracji. – Jeśli spojrzeć na łączne wskaźniki Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, to wypadamy lepiej – mówi Darvas. Europa ma mniejszy dług publiczny i mniejszy deficyt budżetowy niż Ameryka, ma zbliżone bezrobocie i podobny poziom konkurencyjności. Tyle tylko, że USA są federacją stanów, a UE pozostaje unią państw, które bronią swej suwerenności z uporem godnym lepszej sprawy. Wszyscy wiedzą, że suwerenność w gospodarce jest już fikcją i że unia budżetowa od ręki rozwiązałaby problemy Europy. Ale nikt z dzisiejszych polityków nie ma dość odwagi ani wyobraźni, by wykonać ten nieodwracalny skok.

Merkel wciąż wierzy, że kryzys uda się przeczekać, a bieżące problemy rozwiązać metodą małych kroków – jak pakiety ratunkowe czy pakt fiskalny. Europejski paradoks polega na tym, że im bardziej kraje Unii zrastają się gospodarczo, tym mniej łączy je politycznie. Kryzys wspólnej gospodarki nakręca kryzysy poszczególnych państw narodowych i odwrotnie. Przy czym sami przywódcy pielęgnują dwa fałszywe założenia: o odrębności narodowych gospodarek i wspólnotowości unijnej polityki. Tymczasem to gospodarka jest już wspólna, a polityka cofnęła się całkowicie na poziom narodowy. Dlatego walka z paneuropejskim kryzysem pozostaje tak nieskuteczna.

Co musi się stać, żeby politycy przejrzeli na oczy? Mówiąc najkrócej, kryzys musi dotrzeć do Niemiec. Nie w postaci recesji, bo to byłoby oznaką zapaści strefy euro, wystarczy znaczące spowolnienie wzrostu w Niemczech. To zjawisko nadejdzie nieuchronnie po recesji w pozostałych krajach strefy – niemiecka gospodarka opiera się na eksporcie, ale ponad 60 proc. towarów i usług trafia do krajów Unii, więc spadek popytu we Francji, Włoszech czy Hiszpanii siłą rzeczy odbije się na niemieckim wzroście. Niemcy muszą zrozumieć, że nie tylko Francuzi, Włosi czy Hiszpanie są zdani na ich dobroczynność, ale że ich własny dobrobyt zależy też od Francuzów, Włochów i Hiszpanów.

Dopiero wtedy, i najpewniej pod nowym niemieckim przywództwem, dojdzie do znaczącej przebudowy gospodarczej i politycznej Europy: emisji wspólnego długu publicznego, powołania wspólnych władz gospodarczych, a z czasem wspólnego rządu, stopniowego połączenia budżetów narodowych, a kiedyś utworzenia wspólnego systemu ubezpieczeń społecznych. Zanim ta nowa Unia się narodzi, starą czeka jednak dekada kryzysu gospodarczego (to już mamy), wstrząsów politycznych (właśnie się zaczynają) i napięć społecznych (jeszcze nas czekają), które podważą obecny ład. Pozostaje nadzieja, że po tym doświadczeniu Europa nie cofnie się, tylko pójdzie do przodu.

Polityka 20.2012 (2858) z dnia 16.05.2012; Temat tygodnia; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Modlitwa o wzrost"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną