Tak był zatytułowany okładkowy tekst w czeskim opiniotwórczym tygodniku „Respekt”. Reportaż powstał na fali oburzenia wywołanego polskimi skandalami z solą drogową oraz suszem jajecznym. Chyba żaden kraj nie reagował w tym wypadku tak ostro jak Czesi – wiceminister rolnictwa groził nawet na początku kwietnia skargami do Brukseli. Przez czeskie media przetoczyła się przy tej okazji fala publikacji ostrzegająca przed jedzeniem z Polski.
Rzecz w tym, że ta emocjonalna reakcja jest dość typowa i powtarza się cyklicznie przy różnych okazjach od dziesięcioleci. Media za każdym razem powracają do stereotypów o dzikim kraju na tym okropnym, niehigienicznym Wschodzie. Jednak „Respekt” to pismo elitarne, nie ma tam mowy o podgrzewaniu atmosfery, liczą się tylko fakty. A fakty – przypominają autorzy tekstu – są takie, że mimo zadzierania nosa Czesi od lat masowo zaopatrują się w jedzenie w Polsce. Od czasu wejścia do Unii polskie wyroby spożywcze zalegają półki czeskich dyskontów. I właśnie na tym polega problem; czeski mieszczuch gardzi polskim jedzeniem, ale i tak je kupuje, bo jest najtańsze. A kto kupuje najtańsze, rzecz jasna smakołyków nie dostanie. W efekcie raz po raz wybuchają prawdziwe lub rozdmuchane skandale, a cały mechanizm działa jak samospełniająca się przepowiednia.