Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Bogacenie przez dzielenie

Bogacenie przez dzielenie. Podziel się tym, co masz w nadmiarze

Są i tacy, którzy w wymianie barterowej widzą fundamenty nowej, lepszej ekonomii czy wręcz nowego światowego porządku. Są i tacy, którzy w wymianie barterowej widzą fundamenty nowej, lepszej ekonomii czy wręcz nowego światowego porządku. Kyodo/MAXPPP / Forum
Zbuntowanych Greków, kanapowych podróżników i przeciwników ACTA łączy jedno: chcą dzielić się z innymi. Autor książki „Share or Die” widzi w tym początek rewolucji i proponuje przenieść nasze internetowe zwyczaje do realu.
W Volos między Atenami a Salonikami podobno już 800 mieszkańców rozlicza się bez gotówki.Despoina Vafeidou/AFP/EAST NEWS W Volos między Atenami a Salonikami podobno już 800 mieszkańców rozlicza się bez gotówki.

W mieście Volos między Atenami a Salonikami podobno już 800 mieszkańców rozlicza się bez gotówki. „Wymieniają usługi fryzjerskie na worki ziemniaków, mandarynki na lekcje gry na pianinie, opiekę nad dzieckiem na naukę pływania, pączki na używane gry komputerowe” – doniosła niedawno „GW” na stronach poświęconych biznesowi. Autor tekstu cieszył się z zaradności znękanych kryzysem Greków i zarazem martwił o podatki, których tego typu bezgotówkowe transakcje nie generują. Zatroskani komentatorzy sugerowali z kolei, że to krok w tył, powrót do mrocznych czasów sprzed handlowej dominacji Fenicjan i ich wynalazku – pieniądza. Ale są i tacy, którzy w tego rodzaju praktykach widzą fundamenty nowej, lepszej ekonomii czy wręcz nowego światowego porządku.

Słowa „Daj, czegoć nie ubędzie” z fraszki Jana Kochanowskiego, choć w oryginale dotyczą wyłącznie specyficznego barteru pomiędzy damą a nagabującym ją dżentelmenem, najlepiej oddają ducha sharingu. Po naszemu – dzielenia się tym, czego mamy w nadmiarze. A nawet tym, czego właściwie nie mamy, ale możemy przekazać dalej.

Wspólna kanapa

Jeszcze w połowie lat 90. w każdym szanującym się domu półki uginały się pod ciężarem encyklopedii, które – im większa, tym lepsza – traktowano również jako niezłą lokatę kapitału. Dziś to nie do pomyślenia. Somnambulizm, turkuć podjadek, Boissy-aux-Cailles – po co to komu? A gdyby jednak miało się okazać potrzebne – wystarczy zapytać Google lub Wikipedię. Ta ostatnia to zresztą nic innego jak wiedza setek tysięcy ludzi, którą dzielą się ze sobą i ze światem.

Wielu, zwłaszcza młodych, ludzi domaga się darmowego dostępu do wytworów kultury. Muzykę, która ich interesuje, chcą mieć tu i teraz, ale nie chcą sobie zagracać półek pudełkami z plastiku. To tylko dodatkowy kłopot przy przeprowadzce, bo przecież miejsce zamieszkania też zmieniają częściej niż poprzednie pokolenia. A mieszkań tylko używają. Ale i pozwalają używać innym – stąd sukces couchsurfingu, który sprzyja nie tylko tanim podróżom, ale i poznawaniu ludzi.

Jeśli ktoś lubi ludzi, towarzystwo, rozmowy, nie zamieni couchsurfingu na hostel – twierdzi Anna Kopaniarz, z którą dzielili się już kanapami mieszkańcy Portoryko, USA, Holandii, Kuby i Estonii. – Jego największym atutem jest to, że osoby, które przyjmują cię pod dach, oferują nie tylko kanapę, ale także swój czas. Pokażą ci miasto, zabiorą do fajnej knajpki, której nie znajdziesz w żadnym przewodniku, albo sami ugotują lokalne potrawy.

Ctrl+C, Ctrl+V, amen

Orędownicy powszechnego prawa do kopiowania to stronnictwo liczne, a z pewnością głośne. Wystarczy wspomnieć młodych ludzi w maskach Guya Fawkesa, przeciwników ACTA, którzy w styczniu tego roku przyparli polski rząd do muru; szwedzką Partię Piratów (która nie tylko wprowadziła dwóch posłów do europarlamentu, ale też wypączkowała w międzynarodówkę, działającą już w kilkunastu innych krajach, z naszym włącznie), czy wyznawców kopimizmu, czyli religii, która uznaje klawiszowe skróty Ctrl+C (kopiuj) i Ctrl+V (wklej) za święte symbole, a za najwyższe prawo uznaje nieskrępowaną dystrybucję informacji.

Ale dzielimy się także własną twórczością w mediach społecznościowych, przepisami kulinarnymi, wrażeniami z wakacji, poglądami politycznymi i przemyśleniami na dowolny temat.

Za najważniejsze nowe słowo 2008 r. „Słownik Nowego Świata” Webstera uznał oversharing, oznaczające nadmierną skłonność do dzielenia się ze światem informacjami na własny temat, w tym takimi, które narażają nas lub naszych bliskich na niebezpieczeństwo.

Z naszych skłonności do sharingu korzystają twórcy kampanii społecznych, licząc na naszą empatię, i korporacje, które próbują tzw. reklamy wirusowej, czyli rozpowszechnianej przez samych klientów (w telewizji reklamy Tesco z sympatycznym grubaskiem Heniem, udającym księdza Natanka, nie zobaczycie – ale w dziesiątkach kopii na YouTube owszem).

Promocyjnej siły sharingu na własnej skórze doświadczył australijski muzyk Gotye. Rok temu zupełnie nieznany, jesienią przyjeżdża do nas z zamiarem zapełnienia Torwaru – jego pierwszy i jak dotąd jedyny hit „Somebody I Used To Know” dziś nie schodzi z radiowych playlist, ale najpierw gościł na Facebookowych profilach wszystkich naszych i waszych znajomych.

Energia do podziału

Sharing, który ma realny wpływ na nasze decyzje konsumenckie i kreowanie gwiazd show-biznesu, to już nie przelewki. Ale ekonomista i politolog Jeremy Rifkin twierdzi, że to dopiero początek. Wierzy w rychłe nadejście Trzeciej Rewolucji Przemysłowej, którą wywołają lubiący się dzielić tym, co najcenniejsze: energią.

„W nadchodzącej epoce setki milionów ludzi będą produkować swą własną energię ekologiczną i dzielić się nią w energetycznym Internecie dokładnie tak samo, jak dzisiaj dzielimy się w sieci informacjami. Demokratyzacja energii przyniesie również zmiany w relacjach międzyludzkich, wpłynie na to, jak prowadzimy interesy, zarządzamy społeczeństwem, edukujemy nasze dzieci czy angażujemy się w życie publiczne” – pisał w lutowym wydaniu „Wired”, wnioskując, że skoro możliwa była demokratyzacja informacji, to równie dobrze podobne zmiany mogą nastąpić w sektorze energetycznym.

Utopia? Być może. Ale tak piękna, że warta choćby rozważenia. Tym bardziej że znajduje coraz więcej gorliwych wyznawców. – Jeśli przyjrzymy się temu, jak uszczupliliśmy zasoby naturalne, jak bardzo wzrosły obszary wykluczenia w świecie nastawionym na posiadanie i indywidualizm, bez trudu dostrzeżemy, że dziś goręcej niż kiedykolwiek wcześniej powinniśmy zachęcać się nawzajem do dzielenia się i wymiany – mówi Lauren Anderson, przedstawicielka ruchu Collaborative Consumption. – Zwłaszcza że dzięki rozwojowi technologii mamy łatwiejszy niż kiedykolwiek dostęp do rzeczy i zasobów, których potencjał nie jest w pełni wykorzystywany.

Dzielenie się informacją, zamiast jej strzeżenia lub reglamentowania. Dostęp zamiast posiadania – oto przełom, który dokonuje się na naszych oczach. Mówi o nim nowa książka zatytułowana „Share or Die”, czyli „Dziel się lub giń”.

Dzielenie się jest zarówno koniecznością, jak i kwestią wyboru. Jest nam niezbędne do życia – twierdzi Neal Gorenflo, redaktor naczelny portalu Shareable.net i jej współautor. W sharingu widzi ekonomię opartą na prawdziwych relacjach międzyludzkich. – Dzielimy przecież oceany, wody gruntowe, atmosferę, język, wiedzę, kulturę, ulice i inne wspólne dobra. Jedną z głównych przyczyn globalnego kryzysu ekonomicznego oraz olbrzymich nierówności społecznych jest fakt, że pozwoliliśmy to wszystko ogrodzić, zniszczyć lub eksploatować w nieodpowiedni sposób. Ale wierzę, że to się zmienia. Dziś mamy zarówno motywację, jak i sposoby, by łatwiej się dzielić.

Życie jak Linux

Nie ma gwarancji, że chwalone przez jajogłowych idee sharingu – importowane z dostatniej Kalifornii – w zetknięciu ze słabościami natury ludzkiej nie okażą się równie podatne na błędy i wypaczenia co na przykład idee socjalizmu. Gorenflo upiera się jednak przy swoim, powołując właśnie na najświeższe przykłady z Grecji. – Sharing jest po prostu sposobem na życie. Izolacja jest śmiercią – komentuje autor „Share or Die”. – Mieszkańcy Grecji, choć walczą z okropnym kryzysem, odkrywają, że posiadają wystarczająco dużo, by dzielić się z innymi. System finansowy nawalił, więc zaczynają polegać na społecznych modelach zaopatrywania się w towary. Kwitnie barter, pojawiają się lokalne waluty i inne formy wzajemnej pomocy.

Nauczyliśmy się dzielić zawartością twardego dysku komputera, tajemnicami alkowy, a nawet łóżkiem i łazienką z anonimowymi ludźmi z Hongkongu lub Chile, ale zasłony wciąż zaciągamy, a sąsiadów ledwie znamy z twarzy, nie mówiąc już o imieniu. – Na pierwszy rzut oka to może się wydawać dziwne, ale wskazuje na fundamentalną zmianę – mówi Neal Gorenflo. – Otóż nasze życie społeczne zaczyna polegać na uczestnictwie w sieciach, w które łączy nas wspólny cel czy zainteresowania, wyzwalamy się natomiast z sieci skupionych wokół społeczności, grup czy rodzin definiowanych między innymi przez ograniczenia geograficzne.

W innej nowej książce „Networked” Lee Rainie i Barry Wellman nazywają to zjawisko zsieciowanym indywidualizmem. – Ta zmiana tłumaczy, dlaczego nie znamy naszych sąsiadów oraz to, że internetowe przedsięwzięcia, które próbowały zachęcić sąsiadów do współpracy, z trudem walczą o przetrwanie – twierdzi Gorenflo, zaznaczając przy tym, że widzi światełko w tunelu. Co proponuje? Przenieść nasze internetowe zwyczaje do realu. Prosić ludzi o pomoc. Pozostawać otwartym. Nie tylko na przyjaciół, także na życzliwość obcych. – A kiedy już znajdziecie coś, nad czym warto pracować, zbudujcie wokół siebie społeczność, która będzie was wspierać, wzorem Wikipedii czy Linuksa. Sam tak zrobiłem i zadziałało – dodaje. – Ale nie wierzcie mi na słowo. Po prostu spróbujcie.

Mnożenie dzielenia, czyli mały słownik sharingu

Bank czasu – instytucja pośrednicząca wymianie usług na rzecz innych osób.

Carpooling – dzielenie się miejscem w samochodzie, amerykański pomysł jeszcze z czasów II wojny światowej, kiedy brakowało paliwa i gumy. Dzisiaj oprócz czynnika ekonomicznego podkreśla się i ekologiczny – jeden samochód kopci mniej niż cztery.

Couchsurfing – korzystanie z gościnności tych, co mają wolną kanapę lub kawałek podłogi na końcu świata, i udostępnianie podróżnikom noclegu we własnym domu.

Coworking – dzielenie się większym, a więc tańszym biurem przez kilka, najczęściej jednoosobowych, firm.

Open source – ruch na rzecz swobodnego, nieodpłatnego dostępu do oprogramowania komputerowego.

Polityka 26.2012 (2864) z dnia 27.06.2012; Ludzie i Style; s. 94
Oryginalny tytuł tekstu: "Bogacenie przez dzielenie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną