Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Ryją w raju

Domosławski o poszukiwaczach złota w Peru

Manifestacja mieszkańców Cajamarki obok laguny Cortada. Przeciw rabunkowemu wydobyciu złota protestują już od dwóch dekad. Manifestacja mieszkańców Cajamarki obok laguny Cortada. Przeciw rabunkowemu wydobyciu złota protestują już od dwóch dekad. Enrique Castro-Mendivil/Reuters / Forum
Pięćset lat temu krainę Inków pustoszyli w poszukiwaniu złota Hiszpanie. Dzisiaj robią to międzynarodowe koncerny, które zastraszają autochtonów, korumpują instytucje i ludzi. W niewyjaśnionych okolicznościach giną liderzy społecznego oporu.
Kopalnia złota koncernu Yanacocha-Newmont w okolicach Cajamarki.Pilar Olivares/Reuters/Forum Kopalnia złota koncernu Yanacocha-Newmont w okolicach Cajamarki.
Pierwszą sztabę złota w Cajamarce koncern wyprodukował 19 lat temu.Okazało się, że jest tu jedno z największych złóż na świecie.Participatory Learning/Flickr CC by 2.0 Pierwszą sztabę złota w Cajamarce koncern wyprodukował 19 lat temu.Okazało się, że jest tu jedno z największych złóż na świecie.

Podniebny pejzaż półtorej godziny drogi od Cajamarki, kolonialnego miasta w Andach w północnym Peru, zapiera dech nie tylko dlatego, że znajduje się na wysokości 4 tys. m n.p.m. Bezchmurne niebo ma tu niemal granatowy kolor, szczyty są ciemnozielone, woda w bajkowo wyglądających lagunach krystalicznie czysta. Ma się wrażenie, że prócz wyasfaltowanych dróg nie dotarły tu zdobycze współczesnej techniki, a samo oddychanie tutejszym powietrzem działa leczniczo. Ekologiczny raj. Laguny, w których odbija się granatowe niebo, dają życie okolicznym wioskom autochtonów, mówiących w języku keczua, i ich trzódkom kóz. Są domem dla ryb i co najmniej dwudziestu kilku gatunków ptaków.

Złote góry

Nagłym dysonansem, zgrzytem w tym dziewiczym krajobrazie są gigantyczne kopce piaskowego koloru. Jakby na arcydzieło malarstwa ktoś złośliwie rozlał atrament. Gdy do kopca podjedzie się bliżej, widać, że u jego stóp rozpościera się wzdłuż, wszerz i w głąb ogromny lej. Jakby uderzyła bomba wielkiego kalibru albo meteoryt. Oto pejzaż po wydobywaniu złota. W regionie Cajamarca znajduje się 80 proc. peruwiańskich złóż tego kruszcu. Być może nawet 60 mln uncji, co przy dzisiejszych cenach daje ok. 100 mld dol.

Technika uzyskiwania złota ze skał wygląda w uproszczeniu tak: ścina się kawałek po kawałku górę, a następnie drąży setki metrów w głąb. Przez mielone w specjalnych młynach skały przepuszcza się roztwór cyjanku (woda pochodzi z owych dziewiczych lagun), żeby oddzielić złoto od reszty materii. Ze zmielonych skał usypuje się monstrualnej wielkości kopce – faktycznie nowe góry, tyle że nie są już zielone, a wypłukane z mikroustrojów, martwe. Zużytą wodę oczyszcza się na tyle, na ile to możliwe, a następnie wpuszcza do rzek lub tworzy sztuczne zbiorniki. – Od picia kwaśnych wód padły w niektórych wioskach zwierzęta – mówi Milton Sanchez, 30-latek, lider wioski Celendin, na obrzeżach której ma być eksploatowane nowe złoże. – Najgorsze, że znikają laguny. Za kilkanaście lat możemy zostać bez wody. Co się z nami stanie?

Przeciwko rabunkowemu wydobyciu złota mieszkańcy Cajamarki protestują od dwóch dekad. Manifestują w stolicy regionu, blokują drogi, ślą protesty do rządu w Limie. Dochodzi do krwawych bitew z policją i wojskiem, co rusz to wprowadza się, to znosi stan wyjątkowy. W centrum konfliktu między autochtonami a amerykańskim koncernem Yanacocha-Newmont, największym producentem złota w Ameryce Łacińskiej, jest dziś projekt o nazwie Conga. Nowe złoże, szacunkowo 11,6 mln uncji, znaleziono w pobliżu wioski Miltona i jeśli dojdzie do eksploatacji, w ciągu najdalej kilkunastu lat znikną cztery laguny – tak jak znikła laguna Yanacocha, od której lokalna odnoga koncernu Newmont przyjęła nazwę. Koncern zarobi od kilku do kilkunastu miliardów dolarów, w Peru zostanie mniej niż 5 proc. zysku, w Cajamarce – niewielki ułamek. Większość autochtonów traktuje firmę jako grabieżcę, niszczyciela. Czy mają powody?

„Nasza firma promuje stały rozwój regionu, działa odpowiedzialnie, troszczy się o pracowników i wszystkich, którzy angażują się w budowanie lepszego społeczeństwa, w którym górnictwo może koegzystować z innego typu produkcją” – taką deklarację można wyczytać na stronie koncernu Newmont. Już w pierwszym zdaniu firma zapewnia, że „dotrzymuje standardów ekologicznych, jakich wymagają prawo krajowe i międzynarodowe”.

Rtęć jak złoto

Pierwszą sztabę złota w Cajamarce koncern wyprodukował 19 lat temu. Sądzono, że złoża są niewielkie i eksploatacja potrwa kilka lat. Okazało się jednak, że jest tu jedno z największych złóż na świecie. Koncern zaczął skupować ziemię od autochtonów. Zaniżał ceny, zawierał umowy z indywidualnymi właścicielami, gdy np. ziemia była własnością kolektywną. Prywatna milicja firmy straszyła wieśniaków, że jeśli nie sprzedadzą ziemi, rząd i tak ją odbierze, bo to, co pod ziemią – czyli złoto – należy do państwa. Urzędnicy, najpewniej skorumpowani, zostawiali koncernowi wolną rękę. W ciągu lat eksploatacji, znikania lagun i strumieni niektórym wioskom zabrakło wody. Dowozi ją w cysternach firma prywatno-państwowa. Wieśniacy muszą za wodę płacić. Kiedyś mieli ją za darmo.

W 2000 r. doszło do tragedii w wioskach Choropampa, San Juan i Magdalena: z ciężarówki należącej do podwykonawcy koncernu rozlało się 150 kg płynnej rtęci. Rtęć jest produktem ubocznym eksploatacji złota. Koncern zaapelował do ludzi, żeby zbierali rozlany płyn, nie uprzedzając o zagrożeniach. Ponad 300 osób doznało zatruć, poparzeń, ciężkich zachorowań. Zebraną rtęć niektórzy trzymali w domach, sądząc, że to drogocenny minerał, który sprzedadzą na czarnym rynku. Koncern obwinił podwykonawcę, państwo uwolniło koncern od odpowiedzialności. Incydent zostawił wśród autochtonów poczucie, że ich los dla nikogo się nie liczy.

Do próby sił między mieszkańcami a koncernem doszło cztery lata później, kiedy Yanacocha-Newmont miała rozpocząć wydobycie złota na wzgórzu Quilish. Obok wzgórza przepływa rzeka Rio Grande, która dostarcza 70 proc. wody do stolicy regionu. Eksploatacja groziła rezerwom wodnym Cajamarki. Mimo eksperckich raportów o dewastujących skutkach dla środowiska rząd przyznał koncesję. Cajamarca eksplodowała. Miejscowi zjechali z gór do miasta. Zajęli ulice i zablokowali na dwa tygodnie główną drogę, paraliżując produkcję. Straty koncernu szły w miliony. Rząd wysłał policję i wojsko, byli zabici i ranni. Jednak to mieszkańcy Cajamarki wygrali batalię, a na lidera wyrósł ksiądz Marco Arana i jego organizacja pozarządowa GRUFIDES. Rząd wycofał zgodę na eksploatację złóż na wzgórzu Quilish, lecz koncern nie zamierzał złożyć broni.

Diabeł atakuje

Żeby zabezpieczyć się przed przyszłymi porażkami, firma uderzyła w ks. Aranę i organizacje broniące praw lokalnej ludności. – Koncern rozpoczął Operację Diabeł, najpierw w lokalnej prasie – opowiada Marco Arana, 50-letni były kapłan. Według kryptonimu operacji diabeł to on. – Wymyślili mi żony, dzieci i majątek, którego nie mam. Pisali, że dostaję miliony od ekologów z zagranicy, a innym razem – że od konkurencyjnych koncernów z Kanady. Wszystko wyssane z palca. Lokalne media są na smyczy koncernu.

Przez pierwsze lata działalności Yanacocha-Newmont środki przekazu w Cajamarce patrzyły firmie na ręce. Szefowie koncernu znaleźli na to sposób: skorumpowali media reklamami. Firma daje kontrakty przedsiębiorstwom budowlanym, transportowym, kupuje wyposażenie; jest głównym aktorem lokalnej ekonomii. – Pojawienie się w mediach autopromocyjnych spotów, reklam firm, które obsługują koncern, ogłoszeń o pracę itp. unicestwiło krytycyzm prasy, radia i telewizji. Media zaczęły atakować krytyków koncernu: ekologów, obrońców praw człowieka – opowiada Andre Caballero, który tracił pracę w kolejnych gazetach i stacjach, gdy tylko zaczynał pisać lub mówić o nadużyciach firmy. Ostała się jedna krytyczna rozgłośnia, w której Caballero ma godzinną audycję, i jeden półprofesjonalny kanał telewizyjny, pozwalający sobie od czasu do czasu na niezależność.

O tym, że media są stronnikiem koncernu, łatwo się przekonać nawet po krótkim pobycie. Z gazet nie sposób się dowiedzieć, jakie są racje ludności przeciwnej praktykom firmy. Zamiast tego można przeczytać gołosłowne oskarżenia – o „dywersję” i „ekoterroryzm”. Dzień po wielkiej wielogodzinnej manifestacji na rynku miasta przeciwko projektowi Conga, z udziałem prezydenta władz regionalnych krytykującego działania koncernu, w lokalnej prasie nie było o tym nawet wzmianki.

Kampania zniesławiająca Aranę była ledwie przygrywką. – Telefon odebrała moja nastoletnia siostrzenica – wspomina eksduchowny. – Powiedzieli, że wkrótce dostanę dwie kule w głowę. Przerażona rozpłakała się. Dla mnie to nic nowego: zastraszali mnie od początku lat 90., jeszcze gdy byłem w parafii. Ale dla moich współpracowników to był szok.

Aktywistki GRUFIDES dostawały pogróżki seksualne: telefonicznie, mailem. Ktoś hakował strony organizacji i umieszczał na nich wyzwiska i fałszywki. Aktywiści mieli wrażenie, że ktoś ich śledzi i fotografuje. Podejrzewali samych siebie o paranoję. Skandal wybuchł, gdy wybitny dziennikarz śledczy z Limy Edmundo Cruz opublikował w gazecie „Republica” serię artykułów o inwigilacji ekologów w Cajamarce. Prowadziła ją firma ochroniarska FORZA, obsługująca koncern Yanacocha-Newmont. Stworzyli ją byli wojskowi i policjanci z mrocznych czasów dyktatury Alberto Fujimoriego (1990–2000). FORZA śledziła aktywistów, podsłuchiwała telefony, przechwytywała maile. – Mają lepszych agentów, lepszy sprzęt i więcej pieniędzy niż służby państwowe. I są poza wszelką kontrolą. To zagrożenie dla demokracji – mówi Cruz, który zdobył m.in. dowody, że FORZA uprowadzała działaczy i ich torturowała.

Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach

Yanacocha-Newmont, mimo niepodważalnych dowodów, wyparła się związków z Operacją Diabeł. Lokalny wymiar sprawiedliwości umorzył sprawę. Kompromitacja firmy FORZA była tak ogromna, że jej nazwa musiała zniknąć, by nie obciążać niesławą klientów. FORZA sprzedała się potentatowi w branży, szwedzkiej firmie Securitas. – Kilka miesięcy temu znów ktoś próbował mnie zastraszyć – opowiada Arana. – Podróżowałem przez góry do innej prowincji, o mojej wyprawie mogli się dowiedzieć tylko z podsłuchów. Zatrzymali nas ludzie wyglądający na chłopów, mieli wydrukowaną z komputera listę, m.in. z moim nazwiskiem. Wieśniacy w górach z wydrukowaną listą? Dzięki umiejętnościom kierowcy udało nam się uciec. Obrzucili nas kamieniami i ostrzelali. Sądzę, że chcieli mnie nastraszyć, gdyby chcieli zabić, potrafiliby to zrobić.

Takiego szczęścia nie mieli Isidro Llanos, Edmundo Becerra i czterech innych aktywistów zamordowanych przez „nieznanych sprawców” w ostatnich latach. Nie znaleziono dowodów na związki koncernu z zabójstwami. Pewne jest, że zabici byli lokalnymi liderami sprzeciwu wobec nadużyć firmy i dostawali anonimowe pogróżki. Jednego z aktywistów zastrzelili policjanci pracujący dla Yanacocha-Newmont. Przedstawiciel prezydenta kraju w Cajamarce, Ever Hernandez, ktoś w rodzaju wojewody, pokazuje dokumenty, z których wynika, że po raz pierwszy pojawia się cień szansy, by dowieść, że koncern ma związek z jednym z morderstw. – To potrwa sporo czasu, a wynik nie jest pewny – mówi Hernandez, który jest krewnym jednego z zabitych. Miejscowi nie mają wątpliwości, że to firma stoi za zabójstwami.

Yanacocha-Newmont od lat prowadzi kampanię piarową, która ma stworzyć wrażenie, że troską firmy, prócz zysku, jest rozwój i dobro autochtonów. Prezentuje się jako przedsiębiorstwo tworzące miejsca pracy, inwestujące w infrastrukturę. Dobrodziej-modernizator. Mieszkańcy miasta i wiosek widzą to zgoła inaczej. – Płacę 150 soli za wodę i mam ją w domu tylko przez dwie godziny dziennie – żali się Zoyla Visconde, 55-letnia mieszkanka Cajamarki. Kłopoty z wodą to najdotkliwszy, odczuwany na co dzień skutek działań koncernu. Szumne programy rozwojowe firmy to zwykle prymitywne domki dla wieśniaków. Zaś miejsca pracy tworzą podwykonawcy, którzy często nie płacą pracownikom, co rodzi frustrację, stwarza aurę niewolniczego wyzysku. Rzecznik koncernu Roberto del Aguila uprzejmie odmawia wywiadu, ale zapewnia, że chętnie odpowie na wszelkie pytania mailem. Na żadne nie odpowiedział.

– Gdy szukam plusów działań koncernu, trudno mi je znaleźć – mówi Hernandez. – Wielu ludzi nie jest przeciwko wydobywaniu złota, srebra czy miedzi, lecz przeciw nadużyciom, niszczeniu środowiska, lekceważeniu woli mieszkańców. Reprezentowanie rządu centralnego w Cajamarce to ciągły konflikt lojalności. Poprzednie rządy, zarówno autorytarny Fujimoriego, jak i demokratyczny Alana Garcii, sprzyjały koncernowi, a nawet atakowały lokalnych przeciwników firmy. Miejscowi podejrzewają, że ta zdumiewająca jednomyślność tak różnych ideologicznie rządów musiała sporo kosztować. Obecny prezydent Ollanta Humala, kojarzony z nową lewicą, obiecał, że zadba o ochronę zasobów wodnych, co sugerowało zwrot w polityce państwa wobec zagranicznych firm. Po zdobyciu władzy zmienił front, a ludzie w Cajamarce okrzyknęli go zdrajcą.

Kilka miesięcy temu wybuchł skandal: peruwiańskie ministerstwo energii i kopalnictwa ukryło przed opinią publiczną raport rządowych ekspertów o katastrofalnych dla środowiska skutkach projektu Conga. Machlojkę odkryła grupa niezależnych reporterów i opublikowała to w Internecie. Skandal oraz protesty na ulicach sprawiły, że rząd w Limie zmodyfikował stanowisko: nie jest przeciwko eksploatacji nowych złóż, jednak domaga się od Yanacocha-Newmont zmian w planach wydobywczych, które uwzględnią racje mieszkańców, ekspertów, ekologów. Koncern zachowuje się tak, jakby Lima nie zmieniła stanowiska. Aktywiści z Cajamarki węszą podstęp: sądzą, że i tak dojdzie do eksploatacji złóż, a w konsekwencji do zamieszek i rozlewu krwi. W zeszłym tygodniu w Celendin policja i wojsko zastrzeliły czterech protestujących wieśniaków. Wprowadzono stan wyjątkowy.

Życie za okup

Autochtoni świetnie znają własną historię. Milton z wioski Celendin opowiada, jak w 1532 r., właśnie w Cajamarce, Francisco Pizarro urządził Inkom masakrę i podstępnie uprowadził ich wodza Atahuallpę. Obiecał darować mu życie za okup: złoto. Inkowie dostarczyli ogromne ilości kruszcu, ale konkwistadorzy złamali obietnicę. Milton nie opowiada tej historii ot, tak sobie. Zbiorowa pamięć przechowuje dawne krzywdy i nowe postrzega jako ich kontynuację.

Nadużycia koncernu Yanacocha-Newmont i innych eksploatujących w Peru zasoby naturalne sprawiają, że dylemat: wydobywać bogactwa i korzystać z nich czy nie, traci tu prawomocność. Bo w oczach miejscowej ludności same nadużycia, niesprawiedliwy podział i zbrodnie przeciwko ludziom i środowisku są esencją przedsięwzięcia. Musi się wiele zmienić w praktykach firm i polityce rządu, by zbuntowani uwierzyli, że biznes wydobywczy może być inny. Że można go prowadzić uczciwie. I że mógłby służyć także im.

Artur Domosławski z Cajamarki

Polityka 28.2012 (2866) z dnia 11.07.2012; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Ryją w raju"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną