Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czarny Harlem jaśnieje

Nowy Jork: Harlem rozkwita

Harlem to sam środek Manhattanu. Dziś wypada tam bywać. Harlem to sam środek Manhattanu. Dziś wypada tam bywać. Fotorzepa
Kiedyś był sercem Afroameryki, później stolicą zbrodni i gangów. Harlem znowu rozkwita, ale głównie za sprawą napływu białych mieszkańców. Coś za coś.
Dla białych nowojorczyków Harlem stał się centrum nocnych rozrywek, 1932 r.The Granger Collection/Forum Dla białych nowojorczyków Harlem stał się centrum nocnych rozrywek, 1932 r.
Konkurs taneczny w klubie Savoy Ballroom, 1953 r.AP/EAST NEWS Konkurs taneczny w klubie Savoy Ballroom, 1953 r.
Od kilku lat w Harlemie jest nawet Starbucks.Mark Peterson/Redux/EAST NEWS Od kilku lat w Harlemie jest nawet Starbucks.
Jarosław Krysik/Polityka

Jeszcze kilkanaście lat temu mało kto jeździł do tej dzielnicy, zwłaszcza po zmroku. Można stracić portfel albo życie – straszono w Nowym Jorku. Odważni przyjeżdżali w niedzielę, aby posłuchać przepięknych chórów gospel na nabożeństwie w kościele Abyssinian Baptist na 138 ulicy. Dziś wypada bywać w Harlemie. Biali turyści z całej Ameryki i zagranicy delektują się egzotyczną kuchnią w restauracji Red Rooster przy Lenox Avenue i jazzem w pobliskich klubach. Zabytkowe kamienice z brązowego piaskowca są odnawiane, domy widma wracają do życia, buduje się teatry i galerie sztuki. Słynna czarna dzielnica Nowego Jorku pięknieje. Mówi się o jej nowym renesansie, jak w latach 20. ubiegłego wieku.

Maja Piaścik, menedżerka sklepu Prady na Manhattanie, w 2005 r. kupiła apartament z dwiema łazienkami w najzamożniejszej części Harlemu zwanej Sugar Hill. Zapłaciła 700 tys. dol. Za podobne mieszkanie na białym Manhattanie musiałaby wyłożyć 3 mln. – Znajomi się dziwili, pytali: nie boisz się? – mówi. Maja jeździ do pracy rowerem przez Central Park, a jeśli samochodem, to parkuje go od razu w podziemnym garażu pod domem. Do restauracji i klubów w dzielnicy nie chodzi, bo nie ma na to czasu. Ale lubi Harlem za jego inność, za to, jak różni się od środkowego Manhattanu, gdzie wszystko jest takie poukładane.

Nie, to nie tylko przez oszczędność – podkreśla Eva Bornstein, dyrektor Lehman Center for the Performing Arts i mieszkanka wschodniego Harlemu. Ma stąd bliżej do pracy na Bronksie, poza tym Eva ceni sobie atmosferę dzielnicy, murzyńsko-latynoski luz, miejsce, gdzie rozbrzmiewa salsa, rodziny spacerują razem, piknikują w parku, i nieważne, co kto ma na sobie. W Harlemie jest tradycyjnie, życie toczy się jak dawniej, swoim wolniejszym rytmem. Nawet aleje, w dolnej części Manhattanu tylko ponumerowane, tutaj noszą imiona, najczęściej afroamerykańskich bohaterów: Malcolma X, Fredericka Douglasa, Adama Claytona Powella i innych.

Ale wbrew fałszywym mniemaniom Harlem to wcale nie Uptown (górne miasto), to sam środek Manhattanu, bo ciągnie się od 95 do 145 ulicy, a wyspa ma przecież ponad 200 ulic. – Mamy najlepszy w Nowym Jorku transport publiczny, tu wszędzie można dojechać metrem, jest łatwy dostęp do lotnisk i mostów – mówi Lloyd A. Williams, biznesmen, prezes Izby Handlowej Wielkiego Harlemu i kilku korporacji. I wylicza atrakcje dzielnicy: 17 wyższych uczelni, wśród nich słynna Columbia, 14 muzeów, pięć parków i większość nowojorskich szpitali. Na uwagę, że dobrze promuje swoją dzielnicę, Williams niemal się obraża: – Ja nie promuję. Promowałem, kiedy nie chcieli tu przyjeżdżać, a teraz chcą. To są po prostu fakty!

Od jazzu do getta

Pierwszy renesans zaczął się około stu lat temu. Pod koniec XIX w. Harlem był północnym przedmieściem Manhattanu, gdzie zamożni nowojorczycy budowali sobie letnie rezydencje. Sprytni deweloperzy wpadli na pomysł ściągnięcia do dzielnicy czarnych, rozsianych po enklawach w dolnej części miasta. Przybywającym z południa Afroamerykanom, którzy uciekali przed linczami i segregacją rasową, wynajmowano mieszkania, żądając czynszów znacznie wyższych od normalnych. Właściciele domów zbijali kasę, ale migranci nie narzekali, bo łatwo znajdowali pracę – kobiety w domach bogaczy, mężczyźni w dokach Brooklynu. Za płace, o których przedtem mogli tylko marzyć.

Do połowy lat 20. sprowadziło się do Harlemu prawie 200 tys. Afroamerykanów. Pochodzący z Karaibów Marcus Garvey, głosiciel panafrykańskich manifestów rasowej dumy, wzywał czarnych do powszechnego uwłaszczenia. Tysiące najzamożniejszych odpowiedziały na apel, wykupując domy w dzielnicy. Dla białych nowojorczyków Harlem stał się centrum nocnych rozrywek – przyjeżdżano tu imprezować w lokalach whites only, jak Cotton Club, gdzie orkiestra Duke’a Ellingtona grała dla białych. Kwitło jednak i życie kulturalne Afroamerykanów, którzy chodzili na wystawy, koncerty i do teatrów z Lafayette i Apollo na czele. Zaczynała się złota epoka jazzu, gwiazd swingu i bebopu.

Mniej więcej do 1820 r. Afroamerykanie stanowili 80 proc. ludności USA – mówi Christopher Moore. – Niewolnicy karczowali lasy, budowali drogi, aby uczynić Amerykę możliwą do zamieszkania. Moore, były teatrolog, aktor i dziennikarz, jest kuratorem zbiorów w Schomburg Center, ośrodku badań kultury światowej diaspory afrykańskiej w Harlemie. Arturo Schomburg, Mulat, syn Portorykanki i Niemca, zbierał materiały dotyczące historii i dziedzictwa Afroamerykanów od początku XX w. „Chociaż przyjęło się myśleć o Ameryce jako kraju, gdzie nie trzeba mieć przeszłości, Murzyni nie mogą sobie pozwolić na taki luksus. Historia musi odbudować to, co zabrało nam niewolnictwo” – pisał.

 

 

Jego kolekcja, powiększana i zawierająca dziś ponad 5 mln pozycji – dokumentów pisanych, nagrań, obrazów, rzeźb, fotografii i filmów – weszła najpierw w skład nowojorskiej biblioteki publicznej, by z czasem stać się osobną, multimedialną instytucją pod obecną nazwą.

W 1968 r. zgromadzone eksponaty stały się trzonem głośnej wystawy „Harlem on My Mind” w nowojorskim Metropolitan Museum. Po raz pierwszy elity białej Ameryki – choć nie wszystkie, bo pomysł nie podobał się tradycjonalistom – symbolicznie nobilitowały kulturę afroamerykańską do rangi kultury wyższej. Chistopher Moore znowu przypomina: – W muzyce George’a Gershwina słychać jazz.

Harlem Rennaissance skończył się z Wielkim Kryzysem. Czarni szoferzy i pokojówki w Nowym Jorku jako pierwsi lądowali na bruku. Awans Afroamerykanów okazał się budowlą z piasku w sytuacji, gdy nawet w ich własnej dzielnicy 90 proc. klubów i barów oraz większość sklepów nadal była w rękach białych. W epoce jawnej lub ukrytej segregacji rasowej runął mit o Harlemie jako mekce czarnych, a wraz z nim marzenia setek tysięcy ludzi. Narastał czas buntu – przeciw dyskryminacji, nędzy, brutalności białej policji, poczynaniom władz miejskich bez konsultacji z mieszkańcami – podsycanego przez lewicowych radykałów i czarnych separatystów z Nation of Islam.

Clinton zakłada biuro

Bloki budowane od czasów New Dealu (reformy gospodarcze wprowadzone przez Franklina Delano Roosevelta w latach 1933–39), w których kwaterowano biednych, same stawały się siedliskiem przestępczości i patologii społecznej. Harlem przekształcał się w etniczno-rasowe getto, jak inne murzyńsko-latynoskie dzielnice amerykańskich miast.

W przełomowych latach 60., gdy Kongres uchwalał ustawy o równouprawnieniu, był już miejscem całkowicie opuszczonym przez białych, straszącym wypalonymi szkieletami domów. W następnej dekadzie, kiedy nikt nie chciał się tam osiedlać, wymierające usługi i tkankę społeczną uratowali imigranci z Afryki Zachodniej.

Dzielnica zaczęła odbijać się od dna dopiero w latach 80. Rodowici mieszkańcy Harlemu, którzy dorobili się gdzie indziej, zaczęli wracać do swojej wioski, pojawili się też pierwsi śmiałkowie, przejmujący za grosze zrujnowane, opustoszałe budynki.

Uwielbiany przez czarnych Bill Clinton dał przykład, zakładając w Harlemie swoje biuro. – Stało się to bodźcem dla białych, żeby się wprowadzali, budowali luksusowe apartamentowce i zakładali biznesy – mówi Chris Moore. Moda na Harlem wróciła w samą porę, tuż przed boomem na amerykańskim rynku nieruchomości. Deweloperzy i spekulanci zrobili majątki, kupując zdewastowane domy i sprzedając je z zyskiem do remontów.

Ale gentryfikacja, czyli materialny i społeczny awans fragmentu miasta wskutek zwyżki cen domów, wcale nie cieszy Afroamerykanów. Senator stanowy Bill Perkins, którego okręg obejmuje górny Manhattan i część Bronksu, jest weteranem walki o prawa czarnych w latach 60. Najwięcej czasu zajmują mu problemy wyborców z mieszkaniami – ich właściciele pozbywają się lokatorów, którzy nie są w stanie płacić stale rosnących czynszów. – Gentryfikacja to wyzwanie... To dobre dla biznesu, dla nowo przybyłych, tych, którzy mają pieniądze. Ale w Harlemie dominują biedni – mówi senator. Subsydia na mieszkania są coraz rzadsze, dominuje podejście rynkowe.

Miasto od dawna nie buduje tanich domów komunalnych, coraz mniej budynków remontuje się z przeznaczeniem na mieszkania dla biednych. Perkins i inni ustawodawcy starają się uchwalać regulacje chroniące zagrożonych eksmisją lokatorów, ale z różnym powodzeniem. Prasa nowojorska ujawniła, że niektóre korporacje, występujące pod szyldami Kościołów i innych organizacji non profit, załatwiły sobie gwarantowane przez rząd pożyczki na renowacje domów, ale zamiast je remontować, sprzedawały je z zyskiem innym. – W rezultacie ludzie muszą opuszczać swoją dzielnicę. Są rozgoryczeni. Dla niektórych wygląda to na jakiś spisek – mówi senator.

Pokolenie postczarne

Na rogu bulwaru A.C. Powella i 125 ulicy grupa mężczyzn rytmicznie uderza w bębny. Nieopodal działacze przy stolikach ostrzegają przechodniów przed AIDS, rozdając broszury i prezerwatywy. Na estradzie występy raperów. 125 ulica to główna oś, centrum Harlemu, jest tu teatr Apollo, ale od kilku lat także Starbucks, oddziały największych banków i wielkie domy towarowe, które przedtem się stąd wyniosły.

Perkins z sentymentem wspomina małe sklepiki zakładane 40 lat temu przez imigrantów z Senegalu, Kamerunu i Wybrzeża Kości Słoniowej. Dziś jest elegancko, ale tak samo jak gdzie indziej. A wokoło wciąż mnóstwo domów z oknami zabitymi deskami, gdzie koczują bezdomni albo narkomani.

Lloyd zaznacza, że gentryfikacja to problem ekonomiczny, a nie rasowy. Ale zaraz informuje: 100 proc. tych, którzy wyprowadzili się w ostatnich latach z Harlemu, to Afroamerykanie, podczas gdy dwie trzecie nowo przybyłych to biali. – Harlem to historyczne, polityczne, religijne i kulturalne serce czarnej Ameryki. Niepokoję się, że je tracimy. Trzeba więc zachęcać kolorowych do powrotu – mówi Williams. – Harlem traci swój charakter. Za jakiś czas stanie się skansenem. Będą przyjeżdżać nas oglądać jak w zoo – ironizuje Chris Moore. I dodaje, że młodzi coraz mniej interesują się historią. – Rośnie pokolenie postczarne, które wykracza poza swoją rasową tożsamość – mówi.

Polityka 29.2012 (2867) z dnia 18.07.2012; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Czarny Harlem jaśnieje"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną