Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Gdzie opozycji sześć...

Wybory na Białorusi. Wygrają ci sami, co zwykle

Reżim „wychowuje” obywateli od najmłodszych lat. Reżim „wychowuje” obywateli od najmłodszych lat. VIKTOR DRACHEV/AFP / EAST NEWS
Białoruś wybiera malowany parlament. Reżim nie musi się specjalnie starać, bo opozycja jak zwykle się pokłóciła. Tym razem o to, czy bojkotować głosowanie, czy brać udział w farsie.
Aleksander Milinkiewicz jest rzecznikiem dialogu Mińska z Brukselą i białoruskiej opozycji z Łukaszenką, inni demokraci ostro go krytykują, uważając, że uwiarygodnia reżim.STRINGER/AFP/EAST NEWS Aleksander Milinkiewicz jest rzecznikiem dialogu Mińska z Brukselą i białoruskiej opozycji z Łukaszenką, inni demokraci ostro go krytykują, uważając, że uwiarygodnia reżim.

Role już dawno wyznaczono, w parlamencie znajdą się ci, co należy. Wybory do białoruskiej Izby Reprezentantów potrwają pięć dni, w przedterminowym głosowaniu uczestniczą przede wszystkim pracownicy państwowych zakładów i urzędnicy. Urny stoją w lokalach wyborczych i komisja może z kartami do głosowania zrobić, co się żywnie władzy podoba. Na Białoruś jedzie wprawdzie grupa obserwatorów OBWE, ale przedstawiciele opozycji nie wierzą, by ich nadzór czy protesty mogły cokolwiek zmienić.

Bo co można u nas nadzorować? Chyba liczbę milicjantów lub sprawność handlowców, którzy sprzedają w lokalach wyborczych piwo, kawę i słodycze – ironizuje Anatolij Lebiedźka, lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, i podpowiada obserwatorom, by raczej spotkali się z więźniami politycznymi, w tym z Mikołą Statkiewiczem, kandydatem na prezydenta w wyborach w 2010 r.

Białoruska Centralna Komisja Wyborcza odrzuciła 99 proc. mężów zaufania zgłoszonych przez opozycję. W całym kraju w liczeniu głosów weźmie udział raptem 61 przedstawicieli obozu demokratycznego, zresztą głównie w Mińsku. Szefowa CKW Lidzija Jarmoszyna ogłosiła też, że ani Statkiewicz, ani Aleś Michalewicz – kolejny były kandydat na prezydenta – nie będą mogli wystartować. Statkiewicz jako więzień kolonii karnej, gdzie odbywa wyrok sześciu lat za organizację masowych zamieszek, a Michalewicz dlatego, że na wniosek Białorusi jest poszukiwany listem gończym i mieszka w Czechach, gdzie dostał azyl polityczny. Samo wystąpienie o zgodę na rejestrację ich kandydatur Jarmoszyna uznała za prowokację opozycji. Niejedyną.

Również pikiety Zjednoczonej Partii Obywatelskiej pod hasłem „Uczciwe wybory bez Łukaszenki” są według niej prowokacją, bo hasło to jest „wyrazem osobistego i nieprzyjaznego nastawienia do białoruskiego prezydenta”. Decyzją CKW do udziału w wyborach nie dopuszczono 124 z 362 kandydatów opozycji, uzasadniając to niespełnieniem kryteriów formalnych. W przypadku Aleksandra Milinkiewicza, lidera ruchu Za Wolność, chodziło m.in. o to, że nie zadeklarował własności ziemi pod domkiem letniskowym na wsi. Tyle że na Białorusi ziemia należy do państwa.

Bojkotować czy nie?

W tych warunkach białoruska opozycja, zamiast ścierać się na programy, stanęła przed dylematem praktycznym: bojkotować wybory czy brać w nich udział, legitymizując w ten sposób farsę Łukaszenki? Demokratyczni liderzy spotykali się wielokrotnie, dyskutowali przez wiele miesięcy, zawiązali nawet koalicję sześciu ugrupowań. Mieli zamiar ustalić wspólne stanowisko, ale nie zdołali niczego uzgodnić.

Zgodni są tylko co do jednego: 23 września opozycyjny kandydat na posła może zebrać nawet 100 proc. głosów w okręgu, ale jeśli prezydent go nie zaakceptuje, to i tak nie obejmie mandatu. Demokratycznych wyborów nie było na Białorusi od 1995 r., kiedy rozpędzono parlament. Być może teraz Aleksandr Łukaszenka dopuści do składu 110-osobowej Izby Reprezentantów dwóch, góra trzech ludzi opozycji, ale to będzie pokazówka dla Zachodu, by uwiarygodnić władzę i powrócić do dialogu z Brukselą, zamrożonego z powodu przetrzymywania w więzieniach i koloniach karnych więźniów politycznych. Zatem bojkotować czy nie?

Wital Rymaszeuski, współprzewodniczący Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji, niezmiennie uważa, że bojkotować trzeba. – Opozycja nie ma prawa okłamywać społeczeństwa i mówić, że do parlamentu można zostać wybranym – przekonuje. Rymaszeuski też kandydować nie może, ale przyznaje, że wybory są ważne: dla Łukaszenki, bo sytuacja gospodarcza Białorusi jest zła i bez reform będzie jeszcze gorsza, a kraj coraz bardziej uzależnia się od Rosji. Wreszcie dla Zachodu – bo idzie nie tylko o Białoruś, lecz o cały region wschodni, wciągany do wspólnoty gospodarczej i celnej z Rosją i Kazachstanem. Jednocześnie wybory będą sygnałem, jaki kurs obrał prezydent. I czy jest na przykład szansa – po zwolnieniu i rehabilitacji więźniów politycznych – na powrót do normalnych stosunków z Europą.

Te są wyjątkowo chłodne od czasu brutalnego stłumienia protestów po sfałszowaniu wyborów prezydenckich w grudniu 2010 r. Na początku tego roku, w związku z uchwaleniem przez Radę Unii Europejskiej sankcji przeciwko reżimowi Łukaszenki, Białoruś wydaliła ambasadora RP i przedstawiciela UE, co skończyło się wyjazdem wszystkich unijnych ambasadorów. W lipcu doszło do kolejnego incydentu: para Szwedów wleciała awionetką na terytorium Białorusi i zrzuciła nad stolicą pluszowe misie na spadochronach, z przypiętymi hasłami antyłukaszenkowskimi. Prezydent wydalił szwedzkiego ambasadora i wyrzucił własnych urzędników odpowiedzialnych za blamaż sił zbrojnych.

 

 

Wyroki za wiece

Białoruski parlament niewiele może – w mijającej kadencji deputowani zainicjowali raptem dwie ustawy, pozostałe proponował prezydent i rząd – dzielnie podtrzymuje za to oficjalną, „prezydencką” linię w kontaktach z Zachodem. Po sfałszowanych wyborach Izba Reprezentantów bacznie śledziła wszelkie rezolucje podejmowane przez parlamenty innych państw, krytykujące białoruską władzę i nomenklaturę. Rezolucję Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy na temat sytuacji powyborczej na Białorusi nazwała np. „niewyważoną”. Gdy Parlament Europejski wezwał do kolejnych sankcji, deputowani szukali poparcia w innych stolicach objętych programem Partnerstwa Wschodniego, ale jedynie parlament Azerbejdżanu podzielił oburzenie białoruskich kolegów.

W ubiegłej kadencji białoruscy deputowani brali też udział w konferencji „Współczesna geopolityka Polski w kontekście pokoju ryskiego”, a na nadzwyczajnej sesji zażądali od Sądu Konstytucyjnego, by wydał interpretację prawną Karty Polaka. Sąd ten stwierdził w odpowiedzi, że Karta „lekceważy niektóre zasady i normy prawa międzynarodowego”. Parlamentarzyści uznali również interwencję w Libii za „pogwałcenie prawa międzynarodowego”, odbyli dwustronne spotkania z przedstawicielami Kuby, Azerbejdżanu, Wietnamu, Armenii, Iranu, Kazachstanu i Estonii, przyjęli też delegację parlamentu chińskiego.

Wszystkie decyzje nadal zapadają w administracji prezydenta, która nie ogląda się na parlament i jego komisje – kwituje Wincuk Wiaczorka, jeden z najbardziej zasłużonych opozycjonistów. Do parlamentu Wiaczorka się nie wybiera i jest za bojkotem, bo te wybory to nie jest żadna walka o władzę. – Łukaszenka nie dopuszcza do powstania nawet małej, niekontrolowanej przez niego wysepki. Nie ma więc gwarancji, że spotkania wyborcze nie zakończą się wyrokami i więzieniem dla ich uczestników, tak jak w 2010 r. – przestrzega Wiaczorka, do niedawna lider Białoruskiego Frontu Narodowego, dziś na czele własnego ugrupowania Białoruski Ruch.

Za to Białoruski Front Narodowy (BNF), najstarsza partia opozycyjna, twierdzi, że w wyborach trzeba brać udział. Wystawiła własnych kandydatów, wśród nich lidera Alaksieja Janukiewicza i jego zastępcę Ryhora Kastusiou. Obaj startują w Mińsku.

Tylko kampania pozwala na oficjalnie zatwierdzony kontakt z obywatelami. Możemy chodzić po domach i udowadniać, że opozycja istnieje, że wybory są pozbawione sensu. Nasi kandydaci wyjaśniają, dlaczego Białoruś jest dziś w tak złej kondycji. No i mamy szansę na występ w radiu i telewizji, gdzie kandydat ma do dyspozycji całe pięć minut w programie lokalnym – wylicza Kastusiou, kolejny były kandydat na prezydenta.

Telewizyjne wystąpienia kandydatów będą nagrane wcześniej i ocenzurowane. Już zapowiedziano, że jeśli w tekście znajdzie się wezwanie „wszyscy świętować idziemy na plac”, jak podczas wyborów prezydenckich, to cenzura je wytnie, bo „telewizja nie może reklamować nielegalnych imprez publicznych”. BNF kilka dni przed wyborami zdecyduje, czy jego kandydaci wezmą udział w samych wyborach, czy może poprzestaną na kampanii i każą w ostatniej chwili wykreślić swoje nazwiska z kart wyborczych. A ci i tak mogą mówić o szczęściu, bo zostali dopuszczeni na listy.

Milinkiewicz, właściciel wspomnianego domku letniskowego, zamierzał startować w okręgu mińskim. – Przestraszyli się, ukarali za dobrą kampanię – komentuje decyzję CKW potwierdzoną przez Sąd Najwyższy o niewpuszczeniu na listy. Milinkiewicz jest rzecznikiem dialogu, zarówno Mińska z Brukselą, jak i białoruskiej opozycji z Łukaszenką, stąd reszta demokratów ostro go krytykuje i uważa, że w ten sposób uwiarygodnia reżim. Dlaczego chciał kandydować? – Musimy przekonać ludzi, że jest alternatywa dla Łukaszenki. Według badań niezależnych socjologów prezydent traci poparcie, dziś sięga ono 29 proc. w terenie, w Mińsku ok. 15 proc.

Przyczyną jest przede wszystkim sytuacja gospodarcza, za którą 61 proc. Białorusinów wini Łukaszenkę.

Kraj przeszedł w ubiegłym roku ostry kryzys i trzykrotną dewaluację rubla, dziś gospodarka trzyma się tylko dzięki taniej ropie z Rosji i eksportowi produktów naftowych do Unii Europejskiej. 87 proc. obywateli uważa, że kraj jest nadal w kryzysie, 41 proc. najchętniej w ogóle wyemigrowałoby na Zachód. Ale te nastroje i obniżenie notowań władzy wcale nie przekładają się na wzrost poparcia dla opozycji, które niezmiennie od lat nie przekracza 20 proc. – Trzeba trafić do tych, którzy już nie wierzą Łukaszence, a jeszcze nie wierzą nam. Dlatego przypominamy o udanych reformach naszych sąsiadów i naszym programie reform polityczno-gospodarczych – mówi Milinkiewicz.

Według niego społeczeństwo jest w depresji i trzeba wzmacniać przekonanie o nieuchronności zmian. Wycofanie się z wyborów w ostatniej chwili byłoby decyzją niezrozumiałą dla wyborców i nielogiczną, zwłaszcza że, jak wynika z badań, 80 proc. Białorusinów chce reform ekonomicznych, a 70 proc. również nowych reguł politycznych. To oznacza z kolei, że Białorusini już nie postrzegają świata w kategoriach czarno-białych, wyboru między Zachodem a własnym krajem.

Wciągnąć nowych

Podobne badania przytacza Andriej Dmitriew, wiceprzewodniczący ruchu Mów Prawdę!. – 60 proc. Białorusinów nie wierzy ani władzy, ani opozycji. Odpowiadamy, że tylko my reprezentujemy ich interesy. Dzięki poczcie pantoflowej już jedna czwarta Białorusinów zna cele Mów Prawdę!. Ten najważniejszy to wciągnąć nowych ludzi do polityki. Nie zachęci się ich, mówiąc: „siedźcie w domu, nie idźcie głosować”. Skoro władza zaakceptowała prawie połowę kandydatów Mów Prawdę!, to trzeba pozostać do końca. – Tym bardziej że już kilkuosobowa frakcja demokratów w parlamencie wiele może. Ma szansę na dostęp do informacji i może próbować kontrolować władzę – uważa Misza Paszkiewicz, aktywista Mów Prawdę!.

Ruch jest atakowany przez zwolenników bojkotu, m.in. za to, że podobno sprzedaje demokratyczną opozycję. Ale z drugiej strony, nikt nie wie, jak bojkot wyborów przeprowadzić prawdziwie skutecznie, czyli tak, by został zauważony. Na razie niebywale ożywił Internet, zwłaszcza portale tworzone za granicą, dokąd przeniosła się spora część białoruskiej opozycji. W ostatnich dniach zatrzymano moderatorów kilku portali społecznościowych popierających opozycję. Dwóch zostało skazanych na 5 i 7 dni aresztu, prześladowani są także blogerzy i dziennikarze wzywający do bojkotu wyborów.

Jest też jeszcze jedno wyzwanie: jak sprawić, by to 60 proc. nowej większości uznało, że Białoruś powinna zmierzać w kierunku Zachodu. Bo na razie jest pod wpływem Rosji. Przed rokiem, gdy krajem wstrząsał kryzys, rosyjska pomoc pozwoliła ustabilizować gospodarkę, ludziom zapadło to w pamięć. Może się okazać, że na długo.

Polityka 38.2012 (2875) z dnia 19.09.2012; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Gdzie opozycji sześć..."
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną