Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Sztuka ulicy bez ulicy

NORWEGIA: Jak grafficiarze pomalowali miasto

Norweski rybak łapiący autostop. Norweski rybak łapiący autostop. Pøbel / Polityka
Nie sztuka malować na murach w dużym mieście. Dlatego norweski Banksy wyjechał na daleką północ, ściągnął tam grafficiarzy z całego świata i odmalowali miasto niemal już nieistniejące.
Norweskie graffiti. Nowe oblicze Lofotów.Pøbel/Polityka Norweskie graffiti. Nowe oblicze Lofotów.
Wybudzone ze śpiączki Vardo.Pøbel/Polityka Wybudzone ze śpiączki Vardo.
Superman z wenflonem. „Superbohaterowie ledwo zipią, musimy ratować się sami” – tłumaczy Pobel.Pøbel/Polityka Superman z wenflonem. „Superbohaterowie ledwo zipią, musimy ratować się sami” – tłumaczy Pobel.
Spiderman zbierający śmieci.Pøbel/Polityka Spiderman zbierający śmieci.
Wkopany w ziemię autobus biura podróży, które w latach 80. i 90. wywoziło ludzi z Vardo.Pøbel/Polityka Wkopany w ziemię autobus biura podróży, które w latach 80. i 90. wywoziło ludzi z Vardo.

Pøbel (norw. Łobuz), jeden z czołowych artystów norweskiego street artu, mediom pokazuje co najwyżej swoje rozchodzone trampki. Z działaniami się nie afiszuje. – Robię sztukę ulicy jak najdalej od ludzi, a jak najbliżej natury – mówi. Jego zdaniem odbiorcy zbędna jest wiedza, kim jest ten, co namalował.

Miejsca też wybiera nietypowe. Nie ulicę, nie miasto, a kompletne odludzie. Dom pośrodku niczego. Ścianę z widokiem na nic. Na stojącym siłą woli drewnianym budynku na końcu polnej drogi napisał białą farbą „Street art” (Sztuka ulicy). Na innym, szczerbatym od ubytków w deskach, wymalował wielkie „Together we fall apart” (Razem się rozpadamy). Na martwym kaszalocie wyrzuconym na brzeg napisał po prostu „Pøbel”. Oto rybak w klasycznym norweskim stroju i wełnianym swetrze, z deską surfingową pod pachą. Gdzie indziej staruszek strzelający z laski czy Robin Hood kradnący sejf. Ślepe okna, surowy krajobraz północnej Norwegii i te samoopowiadające się historie. Robin pcha wózek inwalidzki z brzuchatym i przygarbionym Batmanem, Superman unosi triumfalnie ramię do góry, nie za wysoko, żeby sobie nie wyrwać wenflonu, a Spiderman jedną ręką zdejmuje z twarzy maskę, drugą opierając się o rehabilitacyjny balkonik. Stare twarze i pomarszczone ciała, obleczone w obcisłe kombinezony.

Batman na wózku nikogo już nie uratuje i nic za nas nie naprawi. Superbohaterowie wyłysieli i ledwo zipią, więc musimy ratować się sami. Pøbel nie ma wątpliwości, że na przykład przed globalnym ociepleniem nie obroni nas żaden latający heros w kolorowych majtkach. Łobuz ma misję. Chce być głosem sumienia, mimo że płynącym z bezdroży.

Wiejskie graffiti

Zaczął od trądu. „Ghetto spedalsk” (norw. trędowaty) to projekt, którym wraz z drugim znanym artystą nurtu, Dolkiem (norw. Sztylet), rozpoczął w 2006 r. ożywianie opuszczonych budynków na Lofotach, zwracając w ten sposób uwagę na depopulację północnej Norwegii. Władze przyklasnęły, mieszkańcy pozwolili. – Czasem nie byliśmy do końca pewni, czy w domu, który malujemy, przypadkiem jeszcze ktoś nie mieszka, tak było cicho. Pøbel nie lubi, jak mu ktoś patrzy na ręce. – Nie chcieliśmy więc ryzykować, że malujemy rano, stojąc na drabinie, a tu nagle wychodzi właściciel domu.

To był legalny projekt. Pøbel nie jest pewien, jak woli pracować. – Kiedy maluję nielegalnie, szablony muszą być zrobione w specjalny sposób: grubszy karton, który wytrzyma więcej kosztem detali, musi być mniejszy, żeby jedna osoba mogła go unieść, i złożony w taki sposób, żeby można było szybko malować – wyjaśnia rzeczowo, bo właśnie tak maluje zazwyczaj. – Na legalnych ścianach mogę malować na cieńszym, pociętym i większym papierze, a zarazem wydobyć więcej detali. Zajmuje to jednak więcej czasu, no i jestem widzialny.

Właśnie projekt z Lofotów zasiał w jego głowie pomysł na większą akcję, w której mogliby się spotkać inni artyści ulicy w tym samym miejscu i czasie. Tyle że gęstość zabudowań na wyspach jest tak rzadka, że cała idea upadła w zarodku, bo rozstrzeleni w promieniu kilkudziesięciu kilometrów malujący nie mieliby ze sobą żadnego kontaktu. Potrzebne było miasto. Ale z takiej bajki, gdzie królewna wcale się nie budzi. Jakiś odpowiednio ponury koniec świata, powiedzmy koniec międzynarodowej drogi E75, Vardø.

Z tego ostatniego miasta w północno-wschodniej Norwegii można już tylko zawrócić. Z lądem łączy je podwodny tunel długości 2890 m, schodzący na głębokość prawie 90 m. Wilgotny i duszny zarazem. Od lat 80. z 4,5 tys. mieszkańców zostały zaledwie 2 tys. dusz błąkających się po tym przedpieklu, bez większych nadziei na nagły zwrot akcji.

W porcie śmierdzi padliną, mewią kupą i starym smarem. Czarna Škoda Favorit z przyciemnianymi szybami i pomarańczową klapą silnika jeździ tam i z powrotem główną Strandgatą niczym czarna Wołga. Matki, chowajcie dzieci, mężczyźni, strzeżcie swych kobiet. Komary tną, ryby nie biorą, fiordy nie jedzą z ręki, a jedyna sztuka uliczna to tęcza na bocznej ścianie niebieskiego budynku i naprędce namazany napis „chuj” w dwóch wersjach – ludzkiej i odzwierzęcej, bo jedną z najgorszych obelg w tym kraju jest właśnie nazwanie kogoś końskim przyrodzeniem.

 

 

Na północ od nigdzie

O takiej Norwegii milczą foldery dla amatorów woderów i dzikiej przyrody spod znaku wędki i podbieraka. W takiej Norwegii Batman dokona żywota, wystawiony na działanie wiatru, i niczym nestor rodziny Buendiow wyschnie i się skurczy, a potem odpryśnie wraz z farbą. Taką Norwegię Pøbel postanowił ożywić podczas Komafest – dwutygodniowego festiwalu wybudzania budynków ze śpiączki.

– Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym mieście, więc musiałem najpierw w ogóle je znaleźć na mapie, a potem w Wikipedii – nasz artysta pochodzi ze Stavanger i wzorem pozostałych Norwegów z południa nie zapuszcza się często na daleką północ. – I to, co mnie uderzyło, to te wszystkie opuszczone domy w takim zagęszczeniu, o jakim na Lofotach nie mogłem nawet marzyć. Tutaj można było rzeczywiście odczuć wyludnienie na własnej skórze i to tutaj getto miało szansę stać się tym, czym nie udało mu się być tych kilka lat wcześniej.

Zanim jednak wysłał zaproszenia do 12 zagranicznych artystów, przyjechał do Vardø sam i jak mówi zapytał o zdanie wszystkich (sic!) mieszkańców. – Rozmawiałem z władzami, ludźmi na ulicach, w prywatnych domach, uczniami w szkole. Chciałem, żeby to, co planuję, było jednocześnie tym, czego oni sami sobie życzą. Potem dzięki temu już podczas realizacji projektu okazało się, że wszyscy znają Łobuza i że on zna wszystkich.

Nie chcieliśmy tylko przyjechać, pomalować ściany i wyjechać. Chodziło o to, żeby zrobić coś, z czego lokalna społeczność będzie dumna, a jednocześnie pokazać dzieciakom, że nie wszystko musi się dziać w wielkich miastach. Fakt, z Vardø bliżej jest do Murmańska niż do Tromsø, pierwszego większego miasta w tym regionie. Według Martina Berdahla Amundsena, redaktora książki „Street Art Norway”, dokumentującej dorobek norweskich artystów ulicy, nieoficjalnym centrum tej sztuki jest Bergen. To tutaj władze zabezpieczyły prace Dolka płytą z pleksi, żeby się nie pobrudziły, i to tutaj przyjechał w latach 90. klasyk gatunku – Banksy.

Na Komafest Pøbel zaprosił kolegów po fachu, którzy tak jak i on wcześniej nie słyszeli o istnieniu Vardø. Dwa tygodnie pracy przy niezachodzącym w tej szerokości geograficznej słońcu i silnym północnym wietrze. E.B. Etso i Husk Mitt Navn (z Danii), Connor Harrington (z Irlandii), Steve Powers (z USA), Hofre, Remed i Ken Sortais (z Francji), Roa (z Belgii), Vhils (z Portugalii), Ethos (z Brazylii), Tristan Manco (z Wielkiej Brytanii) i lokalsi – Atle Østrem i on, Pøbel. Dlaczego bez Dolka? – Więcej kucharzy, więcej brudu (norweska wersja przysłowia o sześciu kucharkach) – Pøbel dyplomatycznie spogląda na trampki. – Pracowaliśmy razem przez wiele lat i w końcu chciałem zrobić coś nowego, na własną rękę. I zrobił.

Zamalować brud

Już na tygodnie przed planowaną akcją w lokalnej Żabce, zwanej tu MIX, grający na flipperach robotnicy sezonowi jakby bardziej ochoczo wrzucali monety. I tak Ethos przyjechał na Komafest w T-shircie i szortach, bo w końcu w Europie jest lato, co potem jeden z miejscowych blogerów podsumował tylko: „My tu nie nosimy szortów. Nigdy”. Sam artysta w wywiadzie dla NRK przyznaje, że przyjazd tutaj z 18-milionowego Săo Paulo to rzeczywiście egzotyka, ale jednocześnie wielka przyjemność, bo jego sztuka jest bardziej widoczna. Stevowi Powersowi hasło: „Eternal light or eternal night” (Wieczne światło lub wieczna noc), pojawiło się w głowie po pierwszej nocy spędzonej w Vardø. Sam przyznaje, że jako artysta ma tendencje do wpadania w depresję i wszelkie manie, a ta noc była właśnie jedną z najintensywniejszych. Słońce świeciło mu w głowę cały czas, a Steve patrzył z okna hotelu na przeciwległą ścianę w porcie. Rano już wiedział. Po kolejnej nocy, na innej ścianie napisał wielkimi literami „Cod is great” (Dorsz jest wielki – gra słów z: Bóg jest wielki).

Nie chodziło jednak tylko o malowanie. Vardø przed Komafest było po prostu brudne. Wraki samochodów i łodzi stały przy głównej ulicy, na śmietniku leżały meble, telewizory kineskopowe i dziecięce buciki, a wszystko zarastały półtorametrowe chwasty. Trzeba było najpierw ten chaos ogarnąć, żeby w ogóle mieć dostęp do ścian. – Posprzątaliśmy wszystko, od parkingów po te opuszczone domy. Wywieźliśmy wiele ton śmieci – Pøbel lubi do tego wracać. – Tak, żeby od teraz można było opowiadać historię Vardø w inny sposób.

W malowaniu miasta wzięli udział prawie wszyscy mieszkańcy. Husk Mitt Navn udostępnił jedną ze ścian, na której każdy mógł napisać swoje imię albo co też chciał. Było i o miłości, i o melancholii. Każdy zapytany mieszkaniec, niezależnie od metryki, potakiwał z entuzjazmem. – Dziękuję ci, Łobuzie – Lasse Haughom, burmistrz Vardø, kręci w palcach żarzącego się papierosa, a potem zaciąga się do głębi trzewi. Czapka z daszkiem i twarz przeorana zmarszczkami człowieka znad morza. – To daje miastu więcej humoru. I więcej nadziei na przyszłość – rzuca niedopałek i wgniata go butem między płyty chodnika. – Dzięki za fajną przemowę, burmistrzu – odpowiada Łobuz.

Jak jesteś dorosły, to nikt już cię nie nazywa łobuzem – Pøbel prowadzi starego Nissana po głównej ulicy. Już trzeci raz dzisiaj mija go ta Škoda z piekła rodem. – Wtedy jesteś chuliganem albo wandalem. Dlatego z jednej strony trochę się wstydzę, jak do mnie, dorosłego faceta, mówią jak do dziecka, ale z drugiej strony jest jakiś urok w tym idiotycznym pseudonimie. Łobuzowi przecież się nie dziękuje – śmieje się.

Pøbel mówi, że Komafest miał stać się punktem wyjścia dla ludzi, którzy ciągle szukają wymówek, żeby zacząć coś zmieniać. Nagle okazało się, że dominująca dotychczas atmosfera – jak to nazywa – teorii wybitego okna, przestaje obowiązywać.

Na koniec festiwalu publicznie został wkopany w ziemię, szoferką do dołu, autobus biura podróży, które wywoziło ludzi w latach 80. i 90. Ten autobus z napisem „Flyttebyrĺ”, dotychczas stojący pośród innych rdzewiejących pojazdów na nieformalnym szrocie w centrum miasta i fotografowany przez media przy okazji reportaży o wyludnianiu się północnej Norwegii, jest symbolem dla wszystkich mieszkańców Vardø. Każdy zna jego historię i każdego ona bezpośrednio dotknęła. No więc teraz ten autobus stoi wbity w ziemię. Według oficjalnych danych w ostatnich latach nie wyprowadził się stąd nikt, natomiast miasto zyskało aż 11 nowych obywateli (z Estonii i Łotwy). Pøbel wieszczy koniec upadku Vardø, ale na zakończenie poprosił mieszkańców, by napisali list do przyszłości, który zakopano razem z autobusem. Odkopać go będzie można dopiero w 2062 r.

Po festiwalu i zamieszaniu medialnym Pøbel wraca do domu, gdzie pogrąży się w lekturze. Czyta właśnie drugi tom historii Vardø.

Polityka 41.2012 (2878) z dnia 10.10.2012; Ludzie i Style; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Sztuka ulicy bez ulicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną