Tym razem nie było nocnego maratonu targów o pieniądze, bo po północy rozmowy zostały przerwane. Dzięki temu szefowie państw i rządów mogą się trochę wyspać, a trzeźwy umysł bardzo by się niektórym przydał. Przywódcy Francji i Niemiec ten szczyt już w zasadzie pogrzebali, jasno deklarując, że na żadne porozumienie nie liczą. Angela Merkel wprost mówi o drugiej rundzie i ostrzega, iż droga do celu jest jeszcze bardzo daleka.
Polska oficjalnie nadziei wciąż nie straciła, ale i my nie możemy się łudzić. O ile obecna propozycja Hermana van Rompuy’a jest dla nas do przyjęcia, choć zachwytu nie wzbudza, to wciąż nie przekonuje ona Brytyjczyków. A przedstawione przez nich żądania cięć dla Polski byłyby wizerunkową i finansową porażką; są zresztą absurdalne także dla wielu innych państw.
David Cameron wyciąga z rękawa populistycznego asa i chce przeforsować cięcia w wydatkach na administrację, psując nastroje eurokratów. Mieliby oni pracować do 68. roku życia i stracić część przywilejów. W obronie urzędników staje Francja – zapewne nieprzypadkowo, bo to właśnie Francuzi są wyjątkowo licznie reprezentowani w unijnej administracji. Jeśli negocjatorzy muszą zajmować się tak marginalnymi z punktu widzenia całości budżetu problemami, nic dziwnego, że kompromis jest prawie niemożliwy.
Jeśli szczyt zakończy się bez porozumienia, będzie to oczywiście gorzka lekcja małostkowości europejskich liderów, ale jeszcze nie kompletna katastrofa. Cała nadzieja wówczas w kolejnym spotkaniu szefów państw i rządów po Nowym Roku. Może wtedy zdążą już ochłonąć po listopadowych emocjach, które w tej chwili wielu uniemożliwiają racjonalne myślenie.