Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Republikanie spadli z klifu

Partia Republikańska: marsz w odwrocie

Nowa kolorowa Ameryka jest faktem, z którym republikanie nie potrafią sobie poradzić. Nowa kolorowa Ameryka jest faktem, z którym republikanie nie potrafią sobie poradzić. Mark Peterson/Redux / Fotolink
Partia Republikańska przegrała polityczną batalię o ratowanie amerykańskiego budżetu. Brak jej lidera, jedności i pomysłu na siebie. Jeśli się nie zmieni, grozi jej status permanentnej opozycji.
Republikański przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner chciał porozumienia z demokratami, ale przegrał z własną partią.Saul Loeb/AFP/EAST NEWS Republikański przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner chciał porozumienia z demokratami, ale przegrał z własną partią.

Barack Obama uzyskał prawie wszystko, co chciał, w umowie zawartej z republikanami „za pięć dwunasta”, pierwszego dnia nowego roku. To porozumienie uratowało Amerykanów od wielkiej podwyżki podatków. Od nowego roku stawki wzrosną tylko dla najzamożniejszych, natomiast wydatki rządowe, przynajmniej na razie, pozostaną na tym samym poziomie. Republikanie ocalili twarz – progi rocznych dochodów, powyżej których wygasają cięcia podatkowe Busha, podniesiono ostatecznie z 250 do 400 tys. dol. Nie wiadomo jednak, czy ich lider w Kongresie, przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner, ocali swoją posadę. Hunwejbini z Tea Party i ich stronnicy na Kapitolu oskarżają go o zdradę konserwatywnych zasad, bo w tej grze na przetrzymanie ustąpił prezydentowi.

Konfrontacja wokół klifu to kolejny – po wyborach prezydenckich – sygnał, że Partia Republikańska (Grand Old Party – GOP) jest w odwrocie. Ponowne zwycięstwo Obamy potwierdziło, że GOP traci poparcie rosnącego w siłę elektoratu nowej Ameryki: mniejszości rasowo-etnicznych, kobiet, młodzieży. Spór o sposoby redukcji deficytu pokazał, że partia ma na pieńku nawet ze swoim tradycyjnym, najpotężniejszym sojusznikiem – wielkim biznesem. Na początku grudnia Business Roundtable, grupa szefów największych korporacji, wbrew stanowisku kierownictwa republikanów, poparła podwyżki podatków.

Ciągły kurs w prawo

Jedna z dwóch wielkich amerykańskich partii bez wątpienia znajduje się w głębokim kryzysie, nie ma świeżych odpowiedzi na obecne problemy kraju, jest rozdarta wewnętrznymi podziałami, a wobec procesów demograficznych (coraz liczniejsi imigranci sympatyzują przeważnie z demokratami) grozi jej los permanentnej mniejszości. Aby odwrócić ten trend i odzyskać sympatie politycznego centrum, musi się zmienić. To będzie jednak dla niej niesłychanie trudne.

Partia Republikańska jest ofiarą własnego sukcesu. Od początku konserwatywnej rewolucji, czyli od ponad 30 lat, systematycznie spychała Amerykę na prawo. Zmusiła do tego także swoją rywalkę, Partię Demokratyczną, która za rządów Billa Clintona zerwała z liberalno-progresywną ideą państwa opiekuńczego, porzuciła biedaków i postawiła na klasę średnią. Z inicjatywy GOP uchwalono obniżki podatków (za prezydenta Reagana), cięcia programów społecznych (m.in. zasiłków dla bezrobotnych i samotnych kobiet w latach 90.), ustawy o wolnym handlu i deregulację gospodarki. Republikańscy politycy przeforsowali zaostrzenie kar dla przestępców (za Clintona), rozluźnienie restrykcji na posiadanie broni palnej (za Busha), ograniczenie dostępności aborcji i uszczelnienie granic przed nielegalnymi imigrantami. Po zamachach z 11 września 2001 r., kontrolując już wszystkie trzy władze, republikanie wprowadzili kontrowersyjne prawa o inwigilacji, ingerujące w prywatność obywateli.

Ewolucja GOP, w przeszłości zróżnicowanej, w której było kiedyś miejsce również dla rzeczników państwa dobrobytu, ale stopniowo opanowywanej przez konserwatystów, była odbiciem przemian ekonomicznych i społecznych w USA. Fiskalna prawica miała oparcie w migrującej na półwiejskie przedmieścia klasie średniej, głównie drobnym biznesie, mniej zainteresowanym pomocą państwa, a bardziej niskimi podatkami. Boom ekonomiczny lat 80. i 90. można uznać za udany owoc republikańskiej polityki, chociaż w drugiej z tych dekad pomogła pokojowa dywidenda po zakończeniu zimnej wojny. Kiedy jednak Bush junior, wespół z partyjnymi kolegami w Kongresie, poszedł na całość, obniżając podatki mimo dwóch wojen, zostawiając wolną rękę bankierom i przyzwyczajając Amerykanów do życia na kredyt, bańka w końcu pękła. Efektem polityki ekonomicznej, zgodnej z wiarą w nieomylność rynku, stały się rekordowe nierówności dochodów i powiększenie się marginesu ubóstwa.

Porażka w wyborach do Kongresu w 2006 r. i wygrana Obamy niczego nie nauczyły republikanów. Jakby nie zrozumieli, że Ameryka już się zmieniła. Łudzili się badaniami opinii, które mówiły, że zdecydowanie więcej Amerykanów uważa się za „konserwatystów” niż za „liberałów”, i że większość chce „małego rządu” – najwidoczniej zapominając, że to pojęcia rozciągliwe. Wyrazista prawica, która przejęła pełną kontrolę w GOP, uznała, że jest jedynym prawowitym strażnikiem czystych, amerykańskich wartości, którym zagraża nowy prezydent z lewicową przeszłością. Współcześni republikanie, jak to pokazała choćby zeszłoroczna kampania Mitta Romneya, wszystkie swoje propozycje ubierają w kostium ideologii nawiązującej zwykle do pionierskich początków kraju, nieustannie odmieniają przez wszystkie przypadki słowo wolność, a hasła niskich podatków i minimalnego rządu głoszą jak religijne dogmaty.

Walka o władzę

Politycy republikańscy dzielą się z grubsza na tych, którzy w te libertariańskie dogmaty zdają się wierzyć, i tych, którzy traktują je jako poręczne narzędzia władzy. Przekonani konserwatyści, ze swoją awangardą z Partii Herbacianej, są w konflikcie z pragmatykami, którym mają za złe kompromisy z demokratami i Obamą. Podział ten zaznaczył się ostatnio w sporze o klif. Główni przywódcy GOP: Boehner, lider republikańskiej mniejszości w Senacie Mitch McConnell oraz były kandydat na wiceprezydenta kongresmen Paul Ryan poparli porozumienie z Białym Domem. Z kolei lider większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów Eric Kantor i odpowiedzialny za dyscyplinę partyjną w tej Izbie Kevin McCarthy głosowali przeciw, co zapowiada walkę o władzę w kierownictwie partii w nowym Kongresie. Wszyscy jednak zgodnie uważają się za obrońców dawnej Ameryki i jej cnót – indywidualizmu i polegania na sobie – przed inwazją „socjalizmu” reprezentowanego przez Obamę i jego kolorowy elektorat. Problem w tym, że Amerykanie (również ci, którzy głosowali na republikanów) w większości nie chcą burzenia takich filarów państwa dobrobytu, jak ubezpieczenia zdrowotne dla emerytów czy federalny fundusz emerytalny, do czego wzywają radykałowie z Tea Party.

Nowa kolorowa Ameryka jest faktem, z którym GOP nie potrafi sobie poradzić. Świadczy o tym chociażby wynik ostatnich wyborów prezydenckich, w których 93 proc. Afroamerykanów, 73 proc. Azjatów i 71 proc. Latynosów zagłosowało na Obamę. W obozie republikańskim pojawiły się dwa sposoby radzenia sobie z tą klęską. Partyjna prawica uznała, że problem leży w dotarciu do etnicznych mniejszości i zmianie postawy wobec imigracji – wystarczy poprzeć częściową amnestię dla młodych nielegalnych imigrantów i mocniej nakierować kampanię na te grupy elektoratu. Optymiści przypominają, że Azjaci i Latynosi zakładają przeważnie małe firmy i są kulturowo konserwatywni, a więc powinni ciążyć ku republikanom. Ale ubodzy imigranci z Azji i Ameryki Łacińskiej cenią sobie pomoc państwa i z niej korzystają, zwłaszcza w edukacji, kluczowej dla awansu społecznego ich dzieci.

Spór o rolę rządu w gospodarce i polityce społecznej dominuje dziś w debatach politycznych w USA – zastąpił wcześniejszą „wojnę kulturową”. Ta ostatnia wciąż jednak destrukcyjnie wpływa na sytuację w Partii Republikańskiej. Religijna prawica – ewangeliccy chrześcijanie, działacze ruchu Pro Life, obrońcy tradycyjnego, heteroseksualnego małżeństwa – to wciąż potężna i lojalna grupa republikańskich wyborców. Tymczasem Ameryka staje się coraz bardziej liberalna – rośnie tolerancja dla małżeństw jednopłciowych, podobnie jak przyzwolenie na konsumpcję narkotyków (przy okazji ostatnich wyborów w dwóch stanach zalegalizowano ich spożycie).

Słabnie nawet osławiona pobożność Amerykanów – coraz więcej z nich nie należy do żadnego Kościoła, mimo deklarowanej wiary w Boga, a nawet przyznaje się do ateizmu. Oznacza to oczywiście, że religijni konserwatyści domagający się absolutnego zakazu aborcji albo małżeństw gejowskich, są rosnącym balastem dla GOP. Odstraszają zwłaszcza młodzież i kobiety. Zdaniem ekspertów republikanie powinni dostosować się do tych zmian i w swym programie połączyć konserwatyzm fiskalny z liberalizmem społecznym. Wzywa do tego m.in. były kandydat do republikańskiej nominacji prezydenckiej Jon Huntsman. W zeszłorocznych prawyborach uzyskał on jednak poparcie rzędu 2–3 proc. głosów.

Spór w związku z klifem fiskalnym to zaledwie uwertura do kolejnych starć Obamy z republikanami, które czekają go w drugiej kadencji. Do najbliższej konfrontacji może dojść już w lutym, przy okazji uchwalania rządowego budżetu na 2013 r. i konieczności podniesienia ustawowego pułapu zadłużenia pod koniec tego miesiąca. W nowym 113 Kongresie Izba Reprezentantów jest nadal w rękach republikanów i należy się spodziewać jeszcze trudniejszej ich współpracy z demokratami, gdyż w obu partiach po wyborach ubyło umiarkowanych kongresmenów skłonnych do kompromisów. Kierowana przez twardogłowych GOP przez ostatnie cztery lata stosowała taktykę obstrukcji – blokowania najważniejszych inicjatyw legislacyjnych prezydenta w nadziei, że udaremni dzięki temu jego reelekcję. W rezultacie 112 Kongres uchwalił zaledwie 237 ustaw – niemal dwa razy mniej niż poprzednie Kongresy. W sondażu tylko 12 proc. Amerykanów wystawiło mu w zeszłym roku przychylną ocenę.

Potrzeba zmian

Mechanizmy amerykańskiej demokracji prezydenckiej zaprogramowane są tak, by zapewnić państwu stabilność, czyli stopniowe, a nie gwałtowne zmiany. Opozycja nie może liczyć na objęcie władzy w przedterminowych wyborach, jak w europejskim systemie parlamentarnym. W przeszłości jednak, kiedy w Kongresie w obu partiach (zwłaszcza wśród republikanów) nie brakowało polityków centrowych, dochodziło do współpracy i porozumień w istotnych sprawach – jako koronny przykład podaje się ponadpartyjną umowę o radykalnej reformie podatkowej w latach 80. między Reaganem a demokratycznym przewodniczącym Izby Tipem O’Neilem. System pozwalał na ważne zmiany w trybie harmonijnym. Dziś, kiedy w GOP rządzą ultrakonserwatyści, zmiany takie wydają się niemal niemożliwe. Częściowe porozumienia w sprawie sposobów redukcji deficytu tylko odsuwają rozwiązanie problemu na później.

Tymczasem Ameryce – jak podkreślają do znudzenia zatroskani komentatorzy – potrzebne są poważne reformy. Radykalnych zmian wymaga powszechnie krytykowany system podatkowy. Jest nadmiernie skomplikowany i pełen luk wykorzystywanych przez tych, których stać na drogich prawników. Niezbędne będą bolesne reformy najbardziej kosztownych programów społecznych – federalnego funduszu emerytalnego i federalnych ubezpieczeń zdrowotnych, które wysychają w miarę starzenia się amerykańskiego społeczeństwa. Rosnące nierówności i coraz mniejsze szanse na awans społeczny to w dużym stopniu efekt segregacji edukacyjnej, na którą też nie znaleziono dotąd lekarstwa. Trudno rozwiązać te i inne problemy bez ponadpartyjnej współpracy, ale też trudno ją sobie wyobrazić w sytuacji obecnej polaryzacji politycznej.

Jest ona głównie odbiciem znanego podziału kraju na „czerwoną” i „niebieską”, czyli republikańską i demokratyczną Amerykę. Ale to również wynik ewolucji Partii Republikańskiej, która pozbywa się polityków umiarkowanych i trwa przy ideologicznych dogmatach, kreując się na obrońcę kraju przed europejską socjaldemokracją albo i czymś jeszcze gorszym. W efekcie w ostatnich latach republikanie coraz bardziej odgrywają rolę opozycji destrukcyjnej, hamującej potrzebne zmiany. Czy GOP może się zmienić, we własnym zresztą interesie? Jak zwykle w takich sytuacjach przydaliby się tu prawdziwi przywódcy potrafiący przestawić zwrotnicę na nowe tory.

Wśród gwiazd tej partii przeważają jednak politycy konserwatywni, jak ulubieniec Tea Party Paul Ryan, flirtujący z religijną prawicą gubernator Luizjany Bobby Jindal i młody senator z Florydy Marco Rubio. Zdaniem komentatorów, kierownictwo GOP powinni objąć liderzy bardziej zbliżeni do centrum, jak gubernator Indiany Mitch Daniels, jego kolega z Virginii Bob McDonnell i były gubernator Florydy Jeb Bush. Dwaj pierwsi nie mają jednak charyzmy, a ostatni – źle kojarzące się nazwisko. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem na przyszłego przywódcę wydaje się na razie Paul Ryan, popularny i charyzmatyczny kandydat na wiceprezydenta z zeszłorocznych wyborów. Jego poparcie dla umowy w sprawie klifu może być sygnałem, że mimo herbacianych koneksji, potrafi nadążyć za zmieniającą się rzeczywistością.

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu

Polityka 02.2013 (2890) z dnia 08.01.2013; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Republikanie spadli z klifu"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną