Avi Benajahu, rzecznik izraelskiej armii, już prawie dwa lata temu zadeklarował publicznie chęć zwerbowania ekspertów od „nowych mediów”. Powód był prosty. – Sieci społecznościowe są strategiczną bronią – wyjaśnił. Siły zbrojne zaczęły zatem szukać cyfrowych tubylców –ludzi młodych, którzy dorastali już w tej „nowej kulturze”.
Rzecznik podał przykład, jaką rolę odegrały sieci społecznościowe w trakcie rewolucji w Egipcie i Tunezji. Przypomniał także o „irańskiej wiośnie” i manifestacjach, które nastąpiły po uznanych za sfałszowane wyborach w 2009 r. – Telefon komórkowy może wyrządzić reżimowi większą szkodę niż operacja służb wywiadowczych – powiedział, prezentując projekt.
Rezultaty tej nowej izraelskiej cyberstrategii były mocno odczuwalne pod koniec ubiegłego roku. Jednym z pierwszych posunięć, które armia poczyniła po zabiciu w listopadzie wojskowego dowódcy Hamasu Ahmeda Dżabariego, było zamieszczenie informacji na Twitterze. „Wyeliminowany” – napisano po prostu. Kilka minut później dodano link do filmiku dokumentującego ten atak. Potem izraelska armia wysłała ostrzeżenie do członków Hamasu, doradzając im, aby „nie wychylali się” w następnych dniach. Palestyńskie bojówki, także mające konto na Twitterze, nie omieszkały odpowiedzieć na to w swoim stylu: „Otworzyliście bramy piekła”.
Sieciowa rewolucja
Izraelskie ministerstwo obrony ma już w swoich strukturach dużą komórkę, zajmującą się wyłącznie dbaniem o przekaz w sieciach społecznościowych. Na jej czele stoi Sacha Dratwa, 26-letni Belg, który według amerykańskiego magazynu „Tablet” zdołał uczynić z nich „istotny filar strategii” Izraela.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 10 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 11 marca 2013 r.