Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nad punkiem szumiały brzozy

Reportaż: czad nad Smoleńskiem

materiały prasowe
Dla białoruskiej kapeli Lapis Trubieckoj trasa po Rosji to powiew wolnego świata, a Smoleńsk znaczy tyle co Jarocin.

Codzienność w Smoleńsku, prowincjonalnym mieście na zachodzie Rosji, może wydawać się smutna, szczególnie komuś, kto przyjeżdża tu z zagranicy. Z toalety najstarszego soboru w mieście – Zaśnięcia Matki Bożej – bezdomni zrobili sobie noclegownię. Przed soborem krążą młode amerykańskie mormonki z nosami czerwonymi od zimna. Proponują młodzieży naukę angielskiego, by ta mogła znaleźć drogę do Boga. W lokalnej gazecie dyrektor Centrum Wychowania Heroiczno-Patriotycznego apeluje do tej samej młodzieży o pracę dla dobra Rosji. Tak jak czyni to Władimir Putin.

Z brudnych nor

Są jednak ludzie, dla których Smoleńsk wcale nie jest taki ponury. To ludzie, którzy przybywają tu z sąsiedniej Białorusi. Dla nich Smoleńsk jest miejscem, gdzie mogą poczuć się wolni. Na zachodzie ich ojczyznę nazywa się „ostatnią europejską dyktaturą”. Od blisko 20 lat rządzi tam Alaksandr Łukaszenka, wybrany na kolejną kadencję w grudniu 2010 r. Protestujących, którzy wyszli na ulice, na jego rozkaz spałowano. Przeciwnicy reżimu zaczęli organizować milczące demonstracje, nikt już nie domagał się zmiany władzy, ludzie po prostu klaskali w dłonie. W odpowiedzi Łukaszenka zabronił publicznego klaskania. Od tamtego czasu z powodu klaskania aresztowano i skazano na karę grzywny i pozbawienia wolności kilka tysięcy Białorusinów. 200 dolarów kary zapłacić musiał nawet pewien mężczyzna z Grodna, który ma tylko jedną rękę.

Granica między Rosją a Białorusią przebiega 70 km na zachód od Smoleńska. Szare lutowe popołudnie. Do Smoleńska wjeżdża autobus z Mińska, stolicy Białorusi. Przywozi fanów kultowego białoruskiego zespołu Lapis Trubieckoj. Fani piją piwo, whisky i sok jabłkowy, wykrzykując opozycyjne hasło: Żywie Biełaruś! (Niech żyje Białoruś!). Opozycyjny charakter tych słów ma swoje podłoże historyczne. Pierwotnie wykrzykiwano je w połowie XIX w. na znak protestu przeciw kolonialnemu panowaniu Rosji. Dziś slogan ten jest opozycyjny już przez sam fakt wykrzykiwania go po białorusku. Autokrata Łukaszenka dorastał w wiosce leżącej przy granicy z Rosją i średnio opanował język własnego kraju. Woli mówić po rosyjsku. Dlatego wykrzykiwanie na Białorusi haseł po białorusku uznawane jest za działalność dywersyjną, nawet jeśli są to wiwaty na cześć ojczyzny.

 

Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 14 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 8 kwietnia 2013 r.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną