Najpierw logistyka: przeszmuglować przez granicę broń i przekupić strażników. Potem wnieść niezauważenie karabiny maszynowe do centrum handlowego i znów przekupić lub zwerbować ochroniarza. Przygotować ubrania na zmianę, by w odpowiednim momencie wmieszać się w tłum ofiar i uciec z miejsca zamachu (policja sądzi, że udało się to co najmniej jednemu z zamachowców).
Z czasem poznamy więcej szczegółów zamachu, którego półtora tygodnia temu w centrum handlowym Westgate w Nairobi dokonała islamska partyzantka Al-Szabab. Na przykład, czy ta grupa zbrojna z sąsiedniej Somalii, znienawidzona nawet przez część tamtejszych muzułmanów, chciała przy okazji pokazać, że nie podnosi ręki na wiernych swojej religii. W czasie masakry w Nairobi zamachowcy pytali klientów Westgate o wyznanie: muzułmanom kazali uciekać, niemuzułmanów rozstrzeliwali. Zabili ponad 60 osób, blisko dwie setki ranili, niektórych ciężko.
Nowe szczegóły są zajmujące, nowe fotografie i filmiki poruszają, lecz niekoniecznie przybliżają do zrozumienia tego, jak długi łańcuch zdarzeń doprowadził do okrutnej kulminacji, której ofiarą padli bezbronni i niewinni w zupełnie innym kraju, niż historia ta się zaczęła.
Jak wywołać déjà vu
Tło, źródła, mechanizmy, jakie doprowadziły do zamachu w Nairobi, przywodzą na myśl te, które miały wpływ na najbardziej spektakularny zamach – w Nowym Jorku 11 września 2001 r. Dzieje tamtej tragedii opowiada się zazwyczaj, zaczynając od najazdu wojsk ZSRR na Afganistan. Na ratunek muzułmańskim współbraciom napadniętym przez „bezbożników” z Moskwy podążali mudżahedini z wielu krajów.