Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Ciasno w jednym pokoju

Pokojowy Nobel: komu i za co

Laureaci Pokojowej Nagrody Nobla, od lewej: Adolfo Pérez Esquivel, Frederik Willem de Klerk, Dalajlama XIV, Szirin Ebadi, Lech Wałęsa. Laureaci Pokojowej Nagrody Nobla, od lewej: Adolfo Pérez Esquivel, Frederik Willem de Klerk, Dalajlama XIV, Szirin Ebadi, Lech Wałęsa. Łukasz Ostalski / Reporter
Pojęcie pokoju bardzo się skomplikowało. Nie tylko dlatego, że więcej dziś zagrożeń stwarzają konflikty wewnętrzne i łamanie praw człowieka. Sam brak wojny przestał wystarczać. Formuła nagrody się zestarzała?
Nobel w swym testamencie arbitrami pokojowej nagrody uczynił właśnie Norwegów, choć expressis verbis nakazał im nagradzać „bez względu na narodowość”.Ted Spiegel/Corbis Nobel w swym testamencie arbitrami pokojowej nagrody uczynił właśnie Norwegów, choć expressis verbis nakazał im nagradzać „bez względu na narodowość”.

Z Noblami, największym światowym wyróżnieniem, jest tak, że w dziedzinie nauki, powiedzmy fizyki, budzą kontrowersje najwyżej w gronie specjalistów. Nagroda literacka prowokuje już spory całej rzeszy czytających, a czasami także polityczne komentarze, ale dopiero nagroda pokojowa wywołuje namiętności polityczne wśród milionów. Jak to się dzieje, że cały świat interesuje się tym, co myśli pięciu mało komu znanych Norwegów? Tę piątkę, tworzącą Komitet Nagrody, powołuje Storting, norweski parlament, w swych – jak wszędzie – partyjnych grach, w zasadzie na sześć lat. Ale są i tacy, którzy zasiadali przez kilka kadencji. Wykonują testament Alfreda Nobla i poprzez ambasady w Oslo przyjmują co roku (do 1 lutego) nominacje od szczegółowo opisanych osób i instytucji, m.in. ministrów i posłów z całego świata, profesorów historii, filozofii i nauk społecznych, byłych laureatów. Zgłoszenia powinny być poufne, zgodnie z procedurą tylko na użytek obrad. Chwalenie się zgłoszeniem kandydata nie służy powodzeniu kandydatury.

Nagroda szwedzko-norweska

Sam Nobel w swym testamencie arbitrami pokojowej nagrody uczynił właśnie Norwegów, choć expressis verbis nakazał im nagradzać „bez względu na narodowość”. W czasie tworzenia nagrody Norwegia i Szwecja stanowiły unię (do 1905 r.), Szwecja była starszym bratem, bogatsza i nowocześniejsza, nagrody naukowe przypadły jej z automatu, literackie też, bo choć Norwegowie mieli Hamsuna czy Ibsena, nie mieli własnej Akademii. Zresztą, wybijająca się na niepodległość Norwegia budowała sobie wizerunek kraju zabiegającego o pokój. Pierwsza poparła arbitraż dla rozwiązywania międzynarodowych sporów, najpierw sporu ze Szwecją. Nawiasem mówiąc, wyznaczenie Norwegii przez Nobla wywołało oburzenie Szwecji; król Oskar II uważał wręcz, że Nobel znieważa własny kraj. Przecież – z jego fortuną i pomysłami – mógł wybrać takie jury nagrody, jakie by tylko sobie zamarzył. Prawdopodobnie jednak Nobel obawiał się, że polityczna z natury rzeczy nagroda może się stać narzędziem w polityce mocarstw i straci znaczenie. Norwegia miała zalety: mały kraj na peryferiach kontynentu, bez własnej wówczas polityki zagranicznej, dawał gwarancje, że zachowa w polityce „większą niewinność” niż Szwecja – tłumaczy historyk Stein Třnnesson.

Norwegia była i pozostaje krajem postępowym i łagodnym. Na przykład ostatni wyrok śmierci (poza wojną) zapadł tam w 1876 r. Ścięciem przestępcy jako tematem artystycznym interesował się Munch, autor „Krzyku”, najczęściej reprodukowanego obrazu na świecie. Sądząc z obrazów Muncha, niewinność kraju jest tajemnicza i mroczna. Zapewne najbardziej norweskimi nazwiskami na świecie są Quisling – symbol zdrady i kolaboracji – oraz Breivik – symbol przerażającego fanatyzmu.

Ale niezmiennie w rankingach UNDP (Program Narodów Zjednoczonych do spraw Rozwoju) i rankingu demokracji tygodnika „The Economist” Norwegia zajmuje najwyższe miejsce: najwyższy poziom wykształcenia i dochodów obywateli, najdłuższe trwanie życia, najlepsza demokracja. Urlop macierzyński trwa tam rok – z zachowaniem 80 proc. uposażenia. Chłopskie korzenie Norwegów chronią ich przed utracjuszowską polityką, prawo nakazuje zachowanie ogromnych rezerw (ponad 400 mld dol.) na kształcenie młodzieży i przyszłe emerytury. Od dawna byli egalitarystami i wyznawali solidarność społeczną. Politolog Ottar Hellevik z uniwersytetu w Oslo, autor książki „W pogoni za norweskim szczęściem”, twierdzi, że Norwegowie nie gonią już tak za pieniędzmi i naprawdę imponuje im idealizm i altruizm. Dbają nie tylko o bogactwo, ale także o środowisko naturalne i dobrobyt innych narodów. Ich życiową postawę normuje Janteloven, dziś głównie internetowy kodeks obyczajów. Streszczam go tak: nie wynoś się nad innych i nie myśl, że jesteś lepszy. Ale nie zaniedbuj bliźnich, możesz wiele zrobić. Kodeks, wspólny dla całej Skandynawii, jest też obiektem kpin, ale uchodźcy z Afryki czy Azji wiedzą, że najlepiej byłoby dostać się do Norwegii i tam żyć.

Testament Nobla

Czy ten wymarzony kraj – przez nagrody – ogłasza światu, kogo i jakie postawy ceni najbardziej? Niezupełnie. Kieruje się testamentem Nobla, który wymyślił trzy kategorie czynów: 1. najlepsze działania na rzecz braterstwa między narodami, 2. dla zniesienia lub redukcji stałych armii i 3. organizowanie i promocja kongresów pokojowych. Pierwszym nagrodzonym był Henri Dunant, twórca Czerwonego Krzyża i inicjator konwencji genewskiej, próbującej złagodzić okrucieństwo wojen. Drugim zostałby Jan Bloch, polski bankier, przedsiębiorca i pisarz, współorganizator pierwszej konferencji haskiej (1899 r.), zgłoszony nie tylko przez Polską Akademię Umiejętności, ale i sześć innych prestiżowych zagranicznych instytucji. Niestety, zmarł na początku 1902 r. (pośmiertnej nagrody nie ma) i popadł w zapomnienie, rodacy przypomnieli sobie o nim stosunkowo niedawno.

Jak widać, formuła nagrody się zestarzała. Mało kto wierzy w kongresy pokojowe, a jeśli już nawet uznać, że szczyty noblistów – takie jak warszawski z udziałem m.in. Dalajlamy XIV i Lecha Wałęsy – są takimi kongresami, to sami nobliści szukają osób medialnych, by dotrzeć do jak najszerszej publiczności. Nagrodę Pokoju otrzymała wtedy Sharon Stone, która swój talent i urodę od dawna zaprzęgła do służby organizacji charytatywnych. Kilka lat temu byłem świadkiem jej energii na Światowym Szczycie Gospodarczym w Davos. Nieoczekiwanie, na sesji plenarnej, pośród nudnawych referatów, wstała na sali i powiedziała: w tej chwili daję 10 tys. dol. i rzucam wyzwanie obecnym na sali, by mnie przebili. Nie kiedyś, nie jutro, nie w przyszłości, tylko teraz. Zaszachowani tak publicznie bankierzy i szefowie światowych korporacji musieli od razu dać parę milionów.

Gdyby testament Nobla brać dosłownie, Lech Wałęsa – walczący z absurdalnym ustrojem społecznym – nigdy by nagrodzony nie został. Nie kończył wojny między państwami, nie likwidował wojska ani też braterstwo narodów nie było jego pierwszą troską. Ale Nobel nie mógł przewidzieć, że we współczesnym świecie, po II wojnie światowej, źródłem zagrożenia pokoju nie będą konflikty między państwami, lecz prześladowania jednostek czy grup wewnątrz państw, terror dyktatorskich rządów, rasizm, czystki etniczne, waśnie religijne. Klasyczne wojny niemal wygasły, a liczba starć wewnętrznych od 1945 r. idzie w tysiące.

To „mieszanie się w sprawy wewnętrzne” – poprzez nagradzanie bohaterów walki z dyktaturą – naprawdę irytuje dyktatorów. Kiedy w 2010 r. Nobla przyznano chińskiemu aktywiście Liu Xiaobo, Pekin nałożył areszt na jego żonę, by nie powtórzyła podróży Danuty Wałęsowej i nie odebrała nagrody publicznie. Ale irytacja Pekinu poszła dalej niż peerelowskiej Warszawy. Pekin utworzył zaraz własną konkurencyjną nagrodę – Pokojową Nagrodę Konfucjusza, czyli poszedł w ślady Moskwy, która także na początku zimnej wojny, w 1949 r., stworzyła własną – Międzynarodową Leninowską Nagrodę Pokoju – i od razu obdzielała laureatów hurtowo. To też nie było nic nowego. Niemcy, wściekli na przyznanie Nobla aresztowanemu antyfaszyście Carlowi von Ossietzky’emu w 1937 r., nie tylko utworzyli własną nagrodę, ale ustawowo zabronili obywatelom niemieckim przyjmowania Nagrody Nobla.

Nagroda dla Baracka Obamy z 2009 r. wywołała pytania: za co? Przecież nic nie zrobił itd. Ale w kołach dyplomatycznych przypominają, iż Norwegowie reagowali wtedy na falę nienawiści, jaka wezbrała w Ameryce przeciw Obamie. Mówiono, że Obama jest kryptomuzułmaninem i uzurpatorem na stanowisku; można było się obawiać, że prawica amerykańska go obali. Nagroda była gestem wsparcia dla polityka tak bardzo różniącego się od Busha juniora. Można się domyślać, że podobne były kalkulacje w latach 1982–83. Internowanemu przez władze Wałęsie Norwegowie chcieli stworzyć parasol ochronny, aby broń Boże, nic mu się w Bieszczadach nie stało. Pragnęli, by symbol wsparł słabego wobec twardej rzeczywistości. W całej ponad 70-letniej historii walki z radziecką dyktaturą tylko dwaj działacze dostali Nobla – Lech Wałęsa i Andriej Sacharow (1975 r.).

Wielcy pominięci

Kunktatorstwo? Ostrożność? Za największy grzech Komitetu uważamy pominięcie Mahatmy Gandhiego, dziś apostoła ruchu pokojowego XX w. To on nakazywał opór przeciw dominacji i opresji, zakazując jednocześnie sięgania po broń. Byłby dostał w 1948 r., lecz wcześniej zginął, a nagradzanie pośmiertne sprzeczne jest z formułą nagrody, bo Nobel pragnął, by niemałe pieniądze laureaci wykorzystywali dla dalszej pokojowej pracy. Dlaczego nie dostał wcześniej? Może Norwegia nie chciała dokuczać Wielkiej Brytanii, która tak jej pomagała w czasie wojny? Z dokumentów wynika, że Gandhi był nominowany pięciokrotnie od 1937 do 1948 r., lecz nigdy nie zdobył większości głosów. Ówczesny przewodniczący Komitetu Gunnar Jahn, niechętny nagrodzie, sam przyznaje w pamiętnikach, że pytał kolegów: czy Gandhi jest tylko apostołem pokoju czy przede wszystkim hinduskim patriotą? A poza tym – przypominał – Gandhi wcale nie jest naiwny. To świetny adwokat!

Argumenty zdumiewające. Naiwność miałaby być dla Gandhiego plusem? Ze znanych postaci nie dostali nagrody Pierre de Coubertin, twórca igrzysk olimpijskich, Raoul Wallenberg, ratujący Żydów, ani – co szczególnie powinno boleć Europejczyków – Jean Monnet, jeden z ojców Unii Europejskiej, tej, która dostała nagrodę jako instytucja w ubiegłym roku. Nagradzanie instytucji napotyka sprzeciw, bo co to za nagroda – za wykonywanie obowiązków statutowych? Tak jak nagradzanie prezydentów, negocjatorów i funkcjonariuszy państwa (np. Henry Kissinger, Anwar Sadat i Menachem Begin).

W 1997 r. tysiące gazet na świecie przedrukowało wypowiedź Adama Rotfelda, wówczas dyrektora Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem. Wysłannik Reutera pytał go, kto zasługuje na Nagrodę Nobla. Ten, kto zasługuje – i tak nie dostanie, a reszta mnie nie interesuje – odparł Rotfeld. Chodziło mu o papieża Jana Pawła II, który pierwszy z wysokości urzędu zwrócił uwagę na zagrożenia pokoju, jakie stwarzają konflikty międzyreligijne, a pokój uczynił jedną z przewodnich idei swego pontyfikatu. Papież zapewne nie przyjąłby nagrody, ale w skład pięcioosobowego Komitetu wchodził luterański biskup Oslo, raczej antypapista, i to o jego obiekcje chodziło.

Rotfelda zapraszano do Komitetu Noblowskiego, ale profesor – z temperamentem naukowca – proponował, by ujawnić wszystkie protokoły i dyskusje. – Żeby zrozumieć, jakimi motywami się kierowano przy wyborze laureatów – mówi. Komitet wolał jednak dyskrecję, a Rotfeld dydaktykę i naukę dla pokoleń. Dokumenty pozostają tajne przez 30 lat i możemy się tylko domyślać współczesnych nadziei i obaw pięciu członków Komitetu.

Komu należy się Nobel?

Chociaż Nobel, wynalazca dynamitu, chciał nagradzać likwidację armii, to wcale nie był naiwnym pacyfistą. Odwrotnie, chwalił siłę broni jako instrumentu odstraszania od wojny. Pisał do swej przyjaciółki i sekretarki, organizatorki kongresów pokojowych, Berthy von Suttner: moje fabryki mogą położyć kres wojnom wcześniej niż twoje kongresy. W dniu kiedy dwie armie będą zdolne unicestwić się nawzajem w sekundę, wszystkie cywilizowane kraje wyrzekną się wojny i rozwiążą armie.

Jak widać, był wizjonerem i mylił się zarazem. Wszyscy eksperci są zgodni, że świat – w okresie największych napięć ideologicznych – uniknął wojny dzięki realnej groźbie całkowitego zniszczenia, nuklearnego overkill. Ale do rozbrojenia ciągle daleko, co więcej, nie brak ludzi gotowych dla wojska i bezpieczeństwa robić w praktyce i nakładach pieniężnych więcej niż dla edukacji czy kultury. Pojęcie pokoju bardzo się skomplikowało. Nie tylko dlatego, że – jak piszemy wyżej – więcej dziś zagrożeń stwarzają konflikty wewnętrzne i łamanie praw człowieka. Sam brak wojny przestał wystarczać. Przykład: dokumenty ONZ mówią nie tylko o zakazie użycia siły, ale też o groźbie użycia siły. Silniejszy nie musi strzelać, wystarczy, że przykłada komuś pistolet do głowy. Rozsądni ludzie widzą, że od stanu pokoju trzeba wymagać więcej, bo rosną apetyty na lepsze życie. Nagrody Nobla należą się teraz i działaczom ekologicznym, i lekarzom bez granic, i za pomoc uchodźcom, i za walkę z biedą, i o prawa człowieka. Takie konferencje jak w Warszawie – choć polegają tylko na dobrych słowach – warto odnotowywać i wspierać. Bo nikt nie wymyślił lepszego hasła niż motto UNESCO, nagrodzonej Noblem Organizacji ds. Oświaty, Nauki i Kultury: Jako że wojny rodzą się w umysłach ludzi, to w umysłach trzeba budować obronę pokoju.

Polityka 43.2013 (2930) z dnia 22.10.2013; Ludzie i Style; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Ciasno w jednym pokoju"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną