Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wszyscy wrogowie Putina

W Rosji wrze przed igrzyskami olimpijskimi

Antyputinowska demonstracja homoseksualistów w Amsterdamie. Antyputinowska demonstracja homoseksualistów w Amsterdamie. Cris Toala Olivares/Stringer/Reuters / Forum
Terroryści, Chodorkowski i Pussy Riot, opozycja, Zachód i homoseksualiści – lista wrogów putinowskiej Rosji jest szeroka i zróżnicowana. Niektórzy z nich są prawdziwi, inni urojeni, za to wszyscy mogą się władzy przydać – zwłaszcza przed igrzyskami.
Michaił Chodorkowski na pierwszej po uwolnieniu konferencji prasowej. 22 grudnia 2013 r.Mitia Aleszkowskij/Wikipedia Michaił Chodorkowski na pierwszej po uwolnieniu konferencji prasowej. 22 grudnia 2013 r.
Aleksiej Nawalny na jednej z demonstracji antyputinowskich w Moskwie.Mitia Aleszkowskij/Wikipedia Aleksiej Nawalny na jednej z demonstracji antyputinowskich w Moskwie.

Rosjanom żyje się dziś o niebo lepiej niż w czasach jelcynowskiego kryzysu, więc Władimir Putin z czystym sumieniem może dać społeczeństwu igrzyska. Nie popsuje ich brak śniegu, bo ten zawczasu skwapliwie zmagazynowano. Nie przyćmią ich niepowodzenia rosyjskich sportowców, bo takich oczekiwań w wielu konkurencjach po prostu nie ma. Nastroju nie zepsują też absencje zachodnich polityków podczas ceremonii otwarcia czy zamknięcia, bo kanclerz Angelę Merkel albo prezydenta François Hollande’a z powodzeniem zastąpią przywódcy z byłego ZSRR, Azji albo Afryki.

Spektakl mogą zakłócić jedynie kaukascy terroryści. Szczególnie Doku Umarow, przywódca bojowników, którzy chcą islamskiego państwa na Kaukazie – po sąsiedzku z Soczi. Ludzie Umarowa kontynuują zbrojny opór Czeczenów przeciw Rosji i dlatego odruchowo przypisano im także grudniowe zamachy w Wołgogradzie. Dowodzony przez Umarowa Emirat Kaukaski to nie jedyne, ale najgłośniejsze z radykalnych ugrupowań islamskich w Rosji i to z nim w pierwszej kolejności zamierza rozprawić się Putin, polowanie obiecał w noworocznym orędziu.

Prezydent świetnie czuje się w roli łowczego, zresztą podbił rosyjską politykę dzięki drugiej wojnie czeczeńskiej, którą sprowokowało kilka dużych zamachów. Stworzony przez niego system w dużym stopniu działa właśnie dzięki wrogom, tym prawdziwym i wymyślonym – ich zwycięstwo byłoby równie niebezpieczne dla systemu, jak ich całkowita porażka.

Ciemne twarze

W ciągu dwóch minionych dekad bogacąca się Rosja przyciągnęła kilkanaście milionów przybyszów, w tym czasie tylko Stany Zjednoczone przyjęły więcej imigrantów. Duże rosyjskie miasta stają się coraz bardziej ksenofobiczne, ich mieszkańcy otwarcie mówią, że nie potrafią się pogodzić z rosnącą liczbą osób o ciemnej karnacji na ulicach i w metrze.

W październiku ubiegłego roku w jednej z moskiewskich dzielnic policja aresztowała 380 osób, które zdemolowały targowisko, gdzie warzywami i owocami handlują imigranci z Azji Środkowej i Kaukazu. Miał się tam ukrywać domniemany zabójca 25-letniego Jegora Szczerbakowa, którego kilka dni wcześniej – tak zeznała dziewczyna ofiary i świadek zdarzenia – ugodził podobno kilkakrotnie nożem napastnik o niesłowiańskiej urodzie.

Dwa tygodnie po zamieszkach na targowisku, w święto państwowe 4 listopada upamiętniające przepędzenie Polaków z Kremla, przez Moskwę przeszedł tradycyjny Rosyjski Marsz. Według organizujących go nacjonalistów demonstracja zgromadziła kilkanaście tysięcy osób.

Demolujący targowisko i uczestnicy Marszu skandowali to samo hasło: „Rosja dla Rosjan”. Z badań opinii publicznej wykonanych przez niezależne centrum Jurija Lewady wynika, że blisko 60 proc. respondentów nie widzi w haśle nic zdrożnego. – Dotarliśmy do klasycznego stadium upadającego imperium. Brytyjczycy i Francuzi też za wszelką cenę starali się najpierw utrzymać kolonie, a gdy to się nie udało, zniechęcili się do imigrantów – mówi Fiodor Łuk­janow, redaktor naczelny magazynu „Rosja w globalnej polityce”.

Szowinizm, zwłaszcza antymuzułmański, rozkwitł po upadku komunizmu, umocniły go kaukaskie wojny, pochodzący stamtąd przestępcy i terroryści. I nie wytraca impetu. Przeciwnie, coraz szybciej zyskuje zwolenników, co może się wydawać złą wiadomością dla władz, nadal usilnie poszukujących tożsamości zdolnej do spojenia wielonarodowego i złożonego państwa, zamieszkanego przez sto narodów. Ale gdyby zabrakło „ciemnych twarzy”, na kogo władze zrzuciłyby odpowiedzialność za problemy gospodarcze państwa? Problemy z przyjezdnymi doskonale maskują też wszelkie niedoskonałości rządzących.

Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, skoro nacjonaliści umacniają lansowaną przez Kreml dumę ze słowiańskiej przeszłości i podkreślaną m.in. podczas państwowych uroczystości przewodnią rolę Cerkwi. Jednak oficjalne przesłanie koliduje choćby z imperialną geopolityką. Bo skoro Rosja chce się w przyszłości zintegrować np. z Tadżykistanem, Kirgistanem i Azerbejdżanem, będzie musiała dla ich obywateli otworzyć swój rynek pracy, o czym Rosjanie nie chcą słyszeć. Mimo że wyliczenia demografów są alarmujące – według nich szybko starzejące się społeczeństwo pilnie potrzebuje dalszych kilku milionów imigrantów. Na razie napędzany przez Kreml strach przed „ciemnymi twarzami” pozostaje jednak silniejszy.

Niewybieralni

Putin nie musi obawiać się również politycznej opozycji, co jednak nie oznacza, że nie jest mu ona potrzebna. Rosyjski elektorat w 45 proc. rekrutuje się z prowincji, dalsze 20 proc. z miast ponadmilionowych, reszta to wieś i z reguły nieangażujący się obywatele tzw. republik narodowych. Prowincja jest konserwatywna, zależna od państwa, tęskni za socjalizmem i to ona przesądza o wyniku wyborów. – Z kolei wyborcy z miast nie lubią reżimu, wolą opozycję, przy czym kompletnie nie orientują się w sprawach prowincji, więc nie rozumieją, dlaczego popiera ona Putina – mówi Lew Gudkow, socjolog i szef centrum Jurija Lewady. Rozczłonkowanie społeczeństwa władze potrafią obrócić na własną korzyść, dlatego polityk, który chciałby rzucić wyzwanie prezydentowi, nie może poprzestać na jego krytyce.

Musi poruszyć czułą strunę walki z korupcją i wspominać o wielkiej dziejowej misji, którą ma do spełnienia Rosja. Instynktownie wiatry te wyłapuje Aleksiej Nawalny, były działacz partii Putina i były doradca jednego z gubernatorów, a dziś lider opozycji. Przynajmniej jej najmłodszej generacji, mającej znacznie lepsze perspektywy niż etatowi, popularni na Zachodzie i niewybieralni w Rosji, liberalni krytycy Putina w rodzaju byłego wicepremiera Borysa Niemcowa.

W odróżnieniu od nich Nawalny, który pierwszą popularność zyskał, pisząc blog piętnujący łapownictwo urzędników, zaprasza swoich zwolenników na Rosyjski Marsz, pomstuje na zwyczaje muzułmańskie i postuluje ograniczanie dotacji dla rosyjskiej części Kaukazu. Nawalny pokazał, że niezadowoleni Rosjanie chcą przede wszystkim rozwiązania problemu imigracji, a nie wolnych wyborów i innych praw, o które zazwyczaj upomina się klasa średnia w zamożnych państwach Zachodu.

Zimą 2011/12 r. przewodził protestom przeciw fałszerstwom wyborczym i wtedy przebił się do pierwszego politycznego szeregu. Tamte protesty były zaskoczeniem dla starej opozycji, która nie potrafiła ich zdyskontować, tak samo nie spodziewał się ich prezydent Putin, który na wszelki wypadek odwiedził wszystkie regiony i przeprowadził błyskawiczną kampanię w amerykańskim stylu, by ze łzami w oczach świętować zwycięstwo.

Opozycja nie była w stanie mu zagrozić, jednak protesty rozruszały biernych wcześniej Rosjan i zmusiły Wiaczesława Wołodina, naczelnego ideologa Putina, do przemyślenia systemu politycznego. Ekipa prezydenta nadal rezerwuje dla siebie władzę centralną, ale zgodziła się, by opozycja walczyła na niższych szczeblach, o merostwa i wpływy w regionach. – Kreml daje opozycji do zrozumienia, że podzieli się z nią władzą, jeśli faktycznie uda się jej zyskać poparcie – objaśnia Fiodor Łukjanow. Droga do tego daleka – we wrześniowych wyborach na mera stolicy Nawalny zdobył jedynie 27 proc. – za mało, aby wygrać, za dużo, by przegrać, czyli zgodnie z doktryną Putina.

Mandela z Karelii

Jeszcze kilka tygodni temu za przeciwnika potencjalnie groźniejszego od Nawalnego i Umarowa uchodził Michaił Chodorkowski, niegdyś najbogatszy Rosjanin, później pierwszy więzień polityczny kraju. Zekiem przestał być pod koniec roku, gdy po 10 latach uwięzienia opuścił karelską kolonię karną. Do kolonii trafił za oszustwa podatkowe, wyszedł w Dzień Czekisty w ramach w wielkiej amnestii, która objęła m.in. inwalidów, a także dwie aktywistki Pussy Riot i grupę działaczy Greenpeace.

Wielkie wypuszczanie, jak sugeruje francuski „Le Figaro”, ma być przebiegłym manewrem Kremla, który osłabił znaczenie skandalistek Pussy Riot czy Chodorkowskiego, bo ich użyteczność dla opozycji, liberałów, przeciwników Putina itd. była znacznie większa, gdy pozostawali za kratami, gdzie przecież też mogli udzielać wywiadów. Poza tym wolny Chodorkowski nadal dobrze działa jako memento dla tych oligarchów, którzy próbowaliby rywalizować o władzę polityczną w kraju.

Nieoczekiwane pojawienie się byłego właściciela Jukosu w berlińskim luksusowym hotelu tuż obok Bramy Brandenburskiej uruchomiło lawinę spekulacji, w tym i prognozę, że – jeśli zechce – zostanie rosyjskim Mandelą. Wbrew oczekiwaniom zaraz po uwolnieniu nie rzucił wyzwania Putinowi. Powiedział tylko, że zamierza pomagać więźniom politycznym w koloniach poprawczych, w tym byłym wspólnikom w interesach. Chciałby też wesprzeć budowę społeczeństwa obywatelskiego w Rosji.

Takie opowieści może i są interesujące dla analityków i ekspertów od polityki, ale dla ucha zwykłego wyborcy nie brzmią zbyt jasno. Na dodatek Chodorkowski podczas pierwszych spotkań z dziennikarzami wyglądał tak, jakby resztką woli powstrzymywał łzy, był prawdziwie wzruszony, dziękował wszystkim, którzy przyczynili się do jego uwolnienia. Mówił cicho, stonowanym głosem i ożywiał się jedynie przy pytaniach o sprawy utraconej firmy.

Poszedł do więzienia jako złodziej, wyszedł w nimbie politycznego męczennika. Na pójście tropem Mandeli miałby o tyle szansę, że od momentu uwięzienia konsekwentnie odmawiał przyznania się do winy, na dodatek przeszedł solidną metamorfozę, dawny arogant wzbudzający cholerycznym usposobieniem paniczny strach u swoich pracowników, stał się uosobieniem łagodności. Kto chciałby zobaczyć w nim szczerego dysydenta obalającego dyktaturę, niech nie zapomina, że Chodorkowski przekwalifikował się na rzecznika społeczeństwa obywatelskiego po podszeptach amerykańskich speców od marketingu. Piarowcy podpowiedzieli mu swego czasu udaną zmianę okularów i garniturów oraz pozbycie się grzywki i zgolenie fatalnych wąsów à la Freddie Mercury.

Wielka amnestia przede wszystkim poprawiła jednak wizerunek Kremla na kilka tygodni przed igrzyskami. Dzięki niej władza za jednym zamachem pozbyła się niewygodnych pytań, którymi od lat zamęczali ją zagraniczni dziennikarze, politycy i obrońcy praw człowieka. Ale jednocześnie wygląda na to, że unieszkodliwiła Chodorkowskiego.

Obcy

Amnestia zbiegła się z obietnicami Władimira Putina dla wojska. Do służby wszedł właśnie „Aleksander Newski”, okręt podwodny nowego typu, armia instaluje nowy rodzaj rakiet. Zgodnie z zapewnieniami generałów będą z powodzeniem odstraszać wszystkich zewnętrznych wrogów Rosji, bo nikt nie zdoła ich zestrzelić, nawet Ameryka.

Zresztą rosyjski antyamerykanizm i w ogóle niechęć do Zachodu też przeszły ewolucję. W latach 90. upadła Rosja musiała dostosowywać się do życzeń Ameryki i Europy, była uzależniona od zachodnich pieniędzy. Jednak dekadę temu spłaciła swoje zobowiązania, później drogi gaz ziemny i ropa naftowa pozwoliły jej się uniezależnić. Skoro tak, to jak rozmawiać z Rosją np. o prawach człowieka, o szacunku dla organizacji pozarządowych albo osób homoseksualnych – szorstko i po męsku czy raczej delikatnie zachęcać do ewolucyjnych reform? – Nie ma to żadnego znaczenia, Putina stać, by nikogo nie słuchać – twierdzi Fiodor Łukjanow.

Amerykanie nie zdążyli się jeszcze przyzwyczaić do nowej sytuacji, nie rozumieją, że Rosjanie puszczają ich pretensje mimo uszu, tzw. ustawę Magnickiego (pozwala odmówić amerykańskiej wizy rosyjskim urzędnikom) odebrano jako upokorzenie, ale nie miała większego wpływu na politykę. Także dlatego, że Rosjanie są Ameryce potrzebni w kilku miejscach na świecie, m.in. na Bliskim Wschodzie, w Syrii i w negocjacjach z Iranem. Z kolei Putinowi Amerykanie potrzebni są w samej Rosji jako etatowy inspirator większości rosyjskich niepowodzeń z lat 90., ale jednocześnie partner w zarządzaniu światem, jedyna potęga militarna, z którą Rosja jest skłonna się porównywać.

Wiaczesław Nikonow, wpływowy członek Dumy, wnuk Wiaczesława Mołotowa i jeden z ideologów putynizmu (określa Władimira Putina jako chrześcijańskiego demokratę, który jak Charles de Gaulle promuje silny rząd i liberalną gospodarkę) objaśnia: – Zachód musi się przyzwyczaić, że Rosjanie mają swój rozum i własne wartości wywiedzione z dziesięciu przykazań. Gdy Unia Europejska i USA coraz bardziej przypominają „Titanic”, Rosję czeka świetlana przyszłość. Wrogowie obecnego prezydenta powinni przyjąć to do wiadomości.

Tekst powstał dzięki podróży studyjnej, zorganizowanej przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej i sieć dziennikarską n-ost.

Polityka 2.2014 (2940) z dnia 07.01.2014; Świat; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszyscy wrogowie Putina"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną