W Cupertino w Kalifornii ruszyły prace nad nową siedzibą Apple. Rzecz jasna nie może tu chodzić o zwykłą przestrzeń pracowniczą, ale o „najlepszy biurowiec na świecie”, jak to skromnie określił Steve Jobs, który zdążył (przed śmiercią w październiku 2011 r.) i tu odcisnąć swe piętno. Kosmiczny kompleks autorstwa Normana Fostera ma kosztować w granicach 5 mld dol., więcej niż odbudowa nowojorskiego kompleksu World Trade Center, i idealnie wkomponowywać się w środowisko. Ma też być całkowicie zasilany alternatywnymi źródłami energii. No i przy okazji stać się pomnikiem światowej supremacji Apple. Ale po piętach depczą już Facebook i Mark Zuckerberg z projektem innej architektonicznej sławy, Franka Gehry’ego, dla swych 3400 pracowników. To z kolei będzie, wtopiona w łąki i mokradła, „największa biurowa przestrzeń otwarta na świecie”, bowiem nie przewiduje się tu ścianek działowych ani drzwi. Również dla najwyższych szefów.
W odpowiedzi Jeff Bezos z Amazona buduje dla swoich (w Seattle) trójbryłową Biosferę, z trzema mikroklimatami w środku. Na co z kolei Google odpowiada Googleplexem, dziewięcioma ekobudynkami połączonymi pomostami, z parkami na dachach. Wszyscy podkreślają też wizjonerski rys społeczny tych przedsięwzięć. Ma tu panować swoiste all inclusive, wszystkie potrzeby są zaspokajane na miejscu, byle pracownik miał wolną głowę i możliwość bezgranicznego oddania się firmie. Ma się tu też nie zatracić duch Krzemowej Doliny, ta unikalna mieszanka klimatu hippie z bezwzględną wilczą sprawnością rynkową, luzackiej wolności i przymusu, w szponach rynkowej konkurencji. Entuzjaści twierdzą, że nadal daje się to wszystko pogodzić.