Wawrzyniec Smoczyński: – Kiedy jedzie pan do Moskwy?
Rüdiger von Fritsch: – Na początku kwietnia. Najpierw do Niemiec, odświeżyć mój rosyjski, który został wyparty przez polski.
Będzie pan składał listy uwierzytelniające na ręce Władimira Putina? Na Kremlu?
Reprezentuję prezydenta Niemiec, więc prawdopodobnie tak będzie. W Polsce to bardzo piękna ceremonia. A co do Rosji, myślę, że to prawdziwy atut, gdy ambasadorem Niemiec zostaje ktoś, kto zadał sobie trud, by poznać Polskę. W Moskwie będę oczywiście reprezentował interesy Niemiec, ale w tyle głowy mam też polskie interesy, a w sercu głęboką sympatię dla waszego kraju.
Da się pogodzić interesy Niemiec i Polski w Rosji?
Dobre stosunki niemiecko-polskie i niemiecko-rosyjskie nie muszą się nawzajem wykluczać. Te dwie relacje mają różną naturę. Polska jest naszym sąsiadem i członkiem Unii Europejskiej i NATO, więc nasze interesy w bardzo wielu obszarach są tożsame. Rosja jest dużym i ważnym krajem poza Unią, a przy tym istotnym partnerem gospodarczym. Ale relacje z nią mają inny charakter niż te z Polską.
To był pana drugi pobyt w Warszawie. Jak trafił pan tutaj po raz pierwszy?
Zawsze interesowałem się Europą Środkowo-Wschodnią, rodzina mojej matki pochodzi z Prybałtyki, mam też rosyjskie korzenie. Studiowałem historię tej części Europy, także polską – czytałem Galla Anonima. Na szkoleniu dyplomatycznym nauczyłem się rosyjskiego i przed wysłaniem na pierwszą placówkę mogłem powiedzieć, gdzie chciałbym trafić. Wiedziałem, że życzenie nie powinno być zanadto precyzyjne, bo wtedy nic z tego nie wyjdzie, więc poprosiłem o placówkę w jednym z socjalistycznych państw Europy.