Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Rządy nastolatków

Argentyna: Kryzys w kraju papieża

Cristina Fernandez de Kirchner - prezydent Argentyny podczas przemówienia w Kongresie argentyńskim. 2013 r. Cristina Fernandez de Kirchner - prezydent Argentyny podczas przemówienia w Kongresie argentyńskim. 2013 r. presidencia.gov.ar / Wikipedia
Pani prezydent Fernandez mówi o „zwycięskiej dekadzie” Argentyny, tymczasem wielu przepowiada krajowi kolejny wielki kryzys. I ona, i oni mogą mieć rację.
Seria wydanych właśnie  argentyńskich znaczków pocztowych pt. „Wygrana dekada”.Correos Argentina Seria wydanych właśnie argentyńskich znaczków pocztowych pt. „Wygrana dekada”.

Kilka dni temu klienci supermarketów zastali przy niektórych towarach karteczki z napisem „Ceny chronione”. Rząd Argentyny zawarł pakt z wielkimi sieciami, na mocy którego ceny ok. 200 podstawowych produktów będą zamrożone co najmniej na trzy miesiące. Pakt chroni ceny m.in. chleba, mleka, oleju, ryżu, makaronu, mąki, pasty do zębów, pampersów. Mowa o najtańszych wersjach każdego produktu; tzn. lepsze pieczywo czy luksusową pastę do zębów sklepy sprzedają po cenach rynkowych.

Ceny chronione to skutek gwałtownej dewaluacji peso i zarazem egalitarnych priorytetów rządu Cristiny Fernandez de Kirchner. Trudniejsze chwile się zdarzają, ale podstawowych produktów nie może zabraknąć nikomu – oto punkt honoru lewicowej ekipy rządzącej.

Niektórzy właściciele supermarketów nie dotrzymali paktu i podnieśli ceny. W odpowiedzi na to prorządowy ruch Zjednoczeni i Zorganizowani zakleił Buenos Aires plakatami przedstawiającymi fotografie owych łamipaktów z napisami: „Poznaj ich. To oni kradną twoje zarobki”. Każda fotografia jest opatrzona imieniem, nazwiskiem i nazwą sieci danego właściciela lub zarządcy. Peronizm – a to z tego ruchu wywodzi się obóz władzy – zawsze umiał posługiwać się gniewem ludu.

Kilka dni wcześniej Cristina, jak mówią o niej poufale i zwolennicy, i zapiekli wrogowie, zadeklarowała: „Nie pozwolimy, żeby okradali kieszenie Argentyńczyków”. ONI nie zostali nazwani, ale ludzie wiedzą, że chodzi o agrobiznes, właścicieli sieci handlowych, banki.

Kolejny raz prezydent Argentyny wygłosiła polityczne credo, które stanowi, że rozwój gospodarczy dokonuje się poprzez konsumpcję i inwestycje, a także sprzeciwiła się mniemaniu, że wyposażenie ludzi w siłę nabywczą nieuchronnie wywołuje inflację. Dowód, że tak nie jest, rzuciła w tej samej chwili na stół, podnosząc emerytury o 11 proc. (wyrównanie inflacyjne) i stypendia rodzinne na każde dziecko – o ponad 200 proc.

Część zachodniej prasy wieszczy upadek Argentyny podobny do tego z lat 2001–02. Tygodnik „Economist” pisze, że fiesta skończona, włoska „La Repubblica” – o ostatnim tangu, a miłośnicy efekciarskich metafor porównują kraj do Korei Płn. Tymczasem spotkany dyplomata z Europy nie mógł sobie poradzić z dysonansem poznawczym. W prasie czytał, że Argentyna to przedsionek kryzysowego piekła, a na miejscu patrzył z niedowierzaniem na restauracje pełne ludzi: – Czegoś tu nie rozumiem. Tak wygląda straszny kryzys?

Argentyna, istotnie, wkroczyła w czas niepewności, a stan narodowej psyche nieźle oddaje plotka, jakoby papież Franciszek zwołał okrągły stół rządu, opozycji, biznesu i związkowców w Watykanie. Zawirowania gospodarcze mogą doprowadzić do okresowej gorączki, nawet omdlenia, ale – jak na razie – nie dają oznak śmiertelnej choroby. Są za to pouczającą opowieścią o tym, czy i w jakim stopniu daje się prowadzić politykę na przekór dominującym w świecie przekonaniom o państwie i gospodarce.

„Titanic”... się wynurzył

Ponad dekadę temu Argentyna była na dnie. W czasie rządów Carlosa Menema (1989–99) sprywatyzowano niemal wszystko, a państwo wycofało się z publicznych obowiązków. Trwała fiesta na kredyt, a sztuczne utrzymywanie kursu peso na równi z dolarem plus korupcja i zakumulowane zadłużenie od czasów dyktatury wojskowej z lat 1976–83 doprowadziły do zapaści. W Ameryce Łacińskiej porównywano ją nawet z upadkiem muru berlińskiego. Następca Menema, który przejął kraj za pięć dwunasta przed tąpnięciem – i to na niego spadła duża część społecznego odium – musiał uciekać helikopterem ze swojej siedziby Casa Rosada.

Zarówno biedni, jak i klasa średnia, której zablokowano oszczędności w bankach, wyszli na ulice, skandując „Precz wszyscy!”. W ciągu zaledwie kilku kryzysowych tygodni Argentyna miała aż pięciu prezydentów. Jeden z chętnych do przejęcia masy upadłościowej kraju, jak tylko zapoznał się z danymi o stanie gospodarki, ustąpił tego samego dnia, w którym objął urząd. Dzięki temu Argentyna zanotowała dwa dni, w których miała trzech prezydentów (wybierał ich na okres tymczasowy parlament). Kraj był jak „Titanic” idący na dno.

Tymczasem dzięki pomyślnej koniunkturze, jak i stanowczym negocjacjom w sprawie spłaty zadłużenia, Argentyna nie tylko odbiła się od dna, ale przeżyła jedną z najlepszych dekad w całej 200-letniej historii.

Motorem sukcesu był chiński i indyjski popyt na soję oraz jej szybujące ceny na rynkach światowych. Wspomaganiem była redukcja długu zagranicznego o 70 proc. i abstynencja kredytowa. W 2006 r. Argentyna spłaciła pożyczkę od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którego zalecenia i poparcie dla posłusznego instrukcjom Menema były jednymi ze współwinnych zawału. Resztę długów kraj spłaci do przyszłego roku.

Gdy przez ostatnie lata USA i Europę pustoszył kryzys, Argentyna przeżywała prosperity, notując wzrost gospodarczy średnio 6 proc., a w ciągu dekady – najwyższy na zachodniej półkuli. Skoro więc jest tak dobrze, to dlaczego znowu jest tak źle?

Wygrana dekada

Sprawcami wszelkiego dobra – a według przeciwników: wszelkiego zła – jest małżeństwo Nestora Kirchnera i Cristiny Fernandez. Porównują ich do pary, która naznaczyła dzieje kraju w XX w. – Juana i Evity Peronów, którzy w latach 40. nadali biednym prawa, przywileje i uczynili z nich kluczowego aktora polityki.

Nestor, tużpokryzysowy prezydent w latach 2003–07 (zmarł nagle w 2010 r.), i Cristina, prezydenta od 2007 r., dzięki dobrej koniunkturze wyprowadzili kraj na prostą. Zrobili to nie przez zaciskanie pasa, przeciwnie – postawili na wydatki publiczne i programy socjalne. – Trzeba być ślepym, żeby nie dostrzegać sukcesów – uważa Roberto Caballero, były szef prorządowej gazety „Tiempo Argentino”. Sukcesy uwiecznia wydana właśnie seria znaczków pocztowych pt. „Wygrana dekada”.

Pierwszy: mama z dwójką dzieci, czyli stypendium na każde dziecko, obecnie 510 peso miesięcznie – według oficjalnego kursu – 65 dol.

Drugi: samolot, maszt naftowy, skrzynka pocztowa, czyli renacjonalizacja firm – naftowej, linii lotniczych, poczty.

Trzeci: otwarte w górę dłonie, 4-osobowa rodzina i dach nad głowami, czyli kredyt na dom rodzinny. Budowa tanich mieszkań to jeden z okrętów flagowych Kirchnerów.

Prócz celu głównego ten i inne programy stworzyły miejsca pracy: sukces uwiecznia znaczek czwarty z hasłem „Argentyna pracuje”.

Piąty: upaństwowienie funduszy emerytalnych, które przejęły środki z prywatnych, a ponadto zapewniły minimalne emerytury każdemu, nawet tym, którzy pracowali na czarno (minimalna emerytura to ok. 350 dol., średnia – 600).

Szósty, siódmy i ósmy znaczek to batalie światopoglądowe. Dwa jednakowe serca na znaczku to symbol legalizacji małżeństw homoseksualnych. Okrąg i wsunięty weń wziernik upamiętnia ustawę o sztucznym zapłodnieniu – każda para, także homoseksualna, ma do niego prawo. Obraz wojskowego do góry nogami przypomina usunięcie z akademii wojskowej portretu byłego szefa junty gen. Jorge Videli. Kirchnerowie unieważnili też gwarancje bezkarności dla zbrodniarzy z czasów dyktatury, którzy mają na koncie 30 tys. ofiar.

K jak kryzys

Seria znaczków przedstawia jeszcze drugie tyle osiągnięć, jednak ich emisja wywołała furię przeciwników K – jak mówi się tu o Kirchnerach i ich obozie. Oponentami K jest wielki agrobiznes, właściciele sieci handlowych i potężna grupa Clarin – właściciel m.in. największej gazety i kilku kanałów TV.

Wściekły na rządy K jest również Raul, 36 lat, który pracuje w małej fabryce opakowań. Zarabia ponad przeciętną, część na czarno, wynajął mieszkanie w nieco lepszej dzielnicy, ale podróż do Europy do krewnych to już dla niego zbyt duży wydatek. Winę za to ostatnie zrzuca na K: trudno wyjechać z powodu reglamentacji dolarów i obłożenia transakcji kartami kredytowymi poza krajem 20-proc. podatkiem.

Tak jak on wściekła jest część klasy średniej. Niepokój budzi rosnąca przestępczość: bandyci napadli na Raula i ukradli mu motocykl. Na policję nie można liczyć, jej strajk płacowy w grudniu i opuszczenie ulic doprowadziły do masowych grabieży. Szczególnie szokujące były obrazki zamożnych, którzy pakowali do luksusowych aut skradzione ze sklepu telewizory. Pisano wtedy o moralnym upadku kraju.

Dolarowe limity, dziwaczny podatek dla podróżujących to skutek kurczenia się rezerw dolarowych, którymi rząd spłaca długi kraju i utrzymuje kurs peso. Oficjalnie dolar kosztuje 7,80 peso; na czarnym rynku 11,50. W ścisłym centrum Buenos stoją setki arbolitos (drzewek), czyli cinkciarzy skupujących dolary po czarnorynkowym kursie. Chętnych do sprzedaży, głównie cudzoziemców, arbolitos prowadzą do cuevas (jaskiń), jak ochrzczono miejsca nielegalnego skupu zielonych banknotów.

Rezerwy dolarowe mogłyby topnieć wolniej, gdyby rząd zechciał ponownie się zadłużyć, jednak wolność od długów to ideologiczny filar K – za ich rządów Argentyna nie zaciągnęła nowych kredytów, a za dwa lata będzie od nich w ogóle wolna.

Problemem jest inflacja zbliżająca się do 30 proc., mimo że rząd przyznaje się do niższej. To rewers polityki o egalitarnych aspiracjach. Jednak głównym kłopotem nie są rosnące ceny i pustki w portfelach – płace są indeksowane – lecz brak zaufania do lokalnej waluty. Ta zbiorowa trauma może przysporzyć krajowi największych kłopotów. Argentyńczycy mają w pamięci kryzys z lat 2001–02, kiedy z dnia na dzień peso straciło niemal całą wartość. Skutkiem tej nieufności jest konsumpcyjna orgia, bo jutro peso może stracić na wartości: ludzie kupują więc auta, sprzęt AGD, elektronikę; knajpy są pełne klientów, a kurorty wczasowiczów. Wszystko na raty, bo odsetki są niższe od inflacji.

Konsumpcja jest dla gospodarki dobra, ale ci, co mają oszczędności, kupują też na czarnym rynku dolary, chowają je w skarpecie i czekają na katastrofę – to z kolei gospodarce nie sprzyja. Przytomni ekonomiści z obozu K uważają, że w ostatnich 3–4 latach rząd powinien był stopniowo dewaluować peso, dzięki czemu nie naraziłby waluty na nieufność obywateli. Uniknąłby też tak wysokiej inflacji i ucieczki kapitału. Prawdopodobnie nie musiałby też chronić cen podstawowych produktów, paktując z właścicielami sieci handlowych.

Wieczni nastoletni

Eduardo de Miguel, 52 lata, błyskotliwy dziennikarz i fascynujący rozmówca, mówi, że duża część błędów K to skutek ich „nastoletniości” (a może „nastoletniości” Argentyny, zamyśla się po chwili). Kirchnerowie – po śmierci Nestora już tylko Cristina i jej ludzie – złoszczą się i obrażają jak nastolatki. Nie lubią rad mądrzejszych. Najgorzej jak paru szacownych ekonomistów poradzi, co robić – wiadomo, że zrobią na odwrót. Jednak cechą nastoletniości jest też kreatywność i witalność – i to im Argentyna zawdzięcza wiele udanych zmian.

Nie brać pod uwagę tych emocji, to nie powiedzieć o dzisiejszej Argentynie niczego. Sercem polityki są emocje „za” i „przeciw”. Gniew. Furia. Przesada. W szkole hiszpańskiego dla cudzoziemców nauczycielka snuje niedorzeczne porównania rządów K do dyktatury wojskowej. Z kolei sympatycy K niemal rzucają się do gardła każdemu, kto próbuje choćby łagodnie podważyć jakąś decyzję rządu. Znajomy Hiszpan, który od lat odwiedza przyjaciół w Buenos Aires, zauważa, że kiedyś o polityce nie rozmawiało się przy stole w ogóle. Teraz niemal wyłącznie.

Tę atmosferę świetnie czuć w domu Tomasa i Laury. On – wykładowca uniwersytecki, 60 lat; ona – pracowniczka służb publicznych, które opiekują się seniorami, 40 lat. Tomas, który wcale nie jest anty-K, zauważa, że agresywny styl wypowiedzi Cristiny („nastoletni”?) zraża wielu ludzi, na co Laura rusza z odsieczą: – To wspaniale, że Cristina wali prosto z mostu.

Tomas twierdzi, że Kirchnerowie byli oportunistami, którzy za junty robili karierę i nie dali się poznać jako bojownicy o prawa człowieka; uczynili z rozliczeń sztandar dopiero u władzy. Laura na to: – To wspaniale, że zmienili się na lepsze.

A korupcja? – sugeruje Tomas. – Niczego im nie dowiedziono – odbija piłeczkę Laura – a poza tym korupcja to w Argentynie kultura życia, wszyscy są w niej zanurzeni. Tu Tomas się zgadza. Laura uważa, że najważniejszymi sprawami, jakie zmienili K, są emerytury („mama dostaje emeryturę swoją i po tacie”), stypendia na dzieci i to, że młodzi znów angażują się w sprawy publiczne.

Żeby uprzytomnić ostrość polaryzacji, Tomas pokazuje dwie gazety z dnia po wyborach do kongresu. Prorządowy „El Argentino”: „Koalicja utrzymuje siłę w kongresie”. Opozycyjny „Clarin”: „Koalicja straciła 4 mln głosów w dwa lata”. Identyczna polaryzacja rozdzierała Argentynę w czasach Perona.

Eduardo de Miguel zgadza się, że wieloma posunięciami K kierowały dobre intencje, lecz „nastoletniość” osłabiła ich zalety. To dobrze, że nie chcieli zadłużać kraju, uzależniać od cudzych interesów, ale ideologiczna odmowa brania kredytów nie ma ekonomicznego sensu. Programy inkluzji społecznej są słuszne, ale trzeba znać granice drukowania pieniędzy.

Największe pretensje Eduardo ma jednak za to, że K nie wykorzystali do modernizacji kraju dochodów, jakie przyniósł eksport soi, a Argentynie brakuje infrastruktury. Także logika gospodarki została niezmieniona – i to od czasów kolonii: to kraj produkcji rolnej i eksploatacji surowców, który nie może się pochwalić żadnym produktem będącym owocem inwencji jego mieszkańców.

Czyżby rację miał komentator amerykańskiej gazety biznesowej – zastanawia się Eduardo – który napisał ostatnio, że Argentyna nie uczy się na błędach? Ale po chwili dodaje myśl, która relatywizuje surową ocenę rządów K: Argentyna zawsze miała egoistyczną elitę gospodarczą, która nie chciała dzielić się bogactwem. Kiedyś zmusił ją do ustępstw Peron – wiadomo, że niedoskonale. Ostatnio K – podobnie.

I jak tu nie być w Argentynie politycznym „nastolatkiem”?

Artur Domosławski z Buenos Aires

Polityka 8.2014 (2946) z dnia 18.02.2014; Świat; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Rządy nastolatków"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną