Wniosek Rada Federacji natychmiast zaaprobowała. Do dziś myślałem raczej, że prezydent Rosji zastawia pułapkę i czeka – jak w przypadku Gruzji – na prowokacje ze strony nowych władz Ukrainy. Tymczasem Kreml nie zamierza owijać niczego w bawełnę i chce zająć teren. Nie na terytorium samego Krymu, nie w pobliżu baz rosyjskich, ale – jak zapowiada wniosek – na terytorium Ukrainy w ogóle. Użycie wojsk przeciw komu? – trzeba zapytać. Przecież prawdziwa wojna – jest nie do pomyślenia. Chcemy wierzyć, że w Europie czas wojen dawno minął.
Ale Putin wyjaśnia, że wojska mają stać na terytorium Ukrainy „podczas normalizacji sytuacji społeczno-politycznej w kraju”. Ładna to będzie normalizacja pod nadzorem obcych czołgów! Jednak logika Kremla jest nieubłagana. Doszło do zamachu na legalnego prezydenta, który musiał uciekać z kraju. Na Ukrainie nie ma żadnych władz i póki się legalna władza nie powróci ktoś musi pilnować porządku. A kto lepiej go przypilnuje, niż zaprawiona w bojach armia, która tyle razy zadanie takie podejmowała. Powrót doktryny Breżniewa w całej krasie. Można nawet dotrzymać terminu wyborów 25 maja, a przy lokalach wyborczych dla porządku postawić czołgi, by obywatelom zapewnić prawdziwie wolny wybór narodowych władz.
Te ponure myśli dodatkowo zaczernia niezwykle trudna sytuacja rodzącej się na Ukrainie nowej władzy. Byłoby nieodpowiedzialnym szaleństwem zbrojne występowanie przeciw wojsku rosyjskiemu. Z drugiej strony, jak władze ukraińskie mają zareagować na obecność obcych wojsk? Odwrócić oczy i udawać, że nic się nie dzieje? Społeczność międzynarodowa – w tym europejska opinia publiczna - musi użyć wszystkich narzędzi, by jasno dać do zrozumienia Rosji jak ocenia jej posunięcie.