Rosja Putinowska działa między integrującą się Europą a rosnącymi w siłę i znaczenie polityczne Chinami. Nie widzi w nich partnerów, lecz rywali. Niepodległą Ukrainę Putin nazywa ,,terytorium’’. Brzmi to tak pogardliwie, jak ,,państwo sezonowe’’. Tak patrzyli Hitler i Stalin na państwa powstałe w naszej części Europy na mocy Traktatu Wersalskiego po I wojnie światowej.
Dziś nie ma ani III Rzeszy, ani ZSRR, ale w Moskwie jakby nie wyciąga się wniosków z lekcji historii. Można zająć ten czy inny skrawek jakiegoś państwa, a może nawet całe państwo, można zdestabilizować cały region, a nawet kontynent drogą konfrontacji, można nawet mieć autentyczne poparcie znacznej części narodu w złej sprawie, ale co dalej? Jak Putin wyobraża sobie ,,dzień po’’?
Sęk w tym, że człowiek uformowany przez służby specjalne może zapomnieć, że dziś jest głową wielkiego państwa, a nie funkcjonariuszem. Może zapomnieć, że to oznacza odpowiedzialność nie tylko za Rosję, lecz także współodpowiedzialność za bieg wydarzeń poza Rosją, o skutkach, które mogą dotknąć i nas. Tu nie ma miejsca na jakieś ,,dogrywki’’, wyrównywanie rachunków sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy ZSRR się rozpadł jak domek z kart nie wskutek agresji Zachodu, lecz z powodu własnej systemowej niewydolności.
Premier Donald Tusk w obliczu kryzysu ukraińskiego wzywa do polityki racjonalnej lecz twardej. Apeluje o solidarność międzynarodową i wspólne zabiegi dyplomatyczne Unii Europejskiej i NATO. Tym razem polscy politycy, także opozycji, dają dowód odpowiedzialności. Ale czy to wystarczy, by zablokować fatalny scenariusz siłowy?
W czasie pokoju politykę robi się słowami. Nie ma co z tego szydzić, bo użycie siły jest zawsze dowodem, że polityka czasu pokoju była nieskuteczna, a to obciąża jej autorów. Na razie trwa akcja dyplomatyczna. Nie wiemy o niej wiele, bo z definicji nie jest publiczna. Sądzę, że Zachód – UE i NATO – wykażą się zdolnością współdziałania i nakłonią Rosję do wyrzeczenia się przemocy. Nie ma dla niej żadnego przekonującego uzasadnienia. Że Krym jest potencjalnie punktem zapalnym, źródłem kryzysu, wiadomo od dawna. W 2017 r. upływa okres dzierżawy krymskiej bazy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Dzierżawę, wynegocjowaną z Ukrainą w 1997 r., wykorzystywano politycznie, by osłabić ukraińską suwerenność. Teraz Rosja nacisk zwiększa niedopuszczalnie, balansując na krawędzi sprowokowania kryzysu międzynarodowego na miarę kubańskiego w 1962 r.
Tymczasem Ukraina Rosji nie zagraża, tak jak nie zagraża jej Polska czy inne państwa UE albo NATO. Rosji zagraża przede wszystkim jej sen o imperialnej potędze, którą chciałaby budować dziś kosztem Ukraińców, a jutro czyim?