Spójrzcie tylko, państwo, na nich. Filmowe gwiazdy. Ten Giorgio to jakiś DiCaprio. A Camila? Reporter „New York Timesa” opisał ją jako piękność z obrazów Botticellego. No, może jest szczegół, który odróżnia ją od kobiet z płócien florenckiego mistrza: kolczyk w nosie. A Karol?
Dysputy, która z towarzyszek bardziej oszołamia urodą, nie mają końca (obie należą do Komunistycznej Partii Chile). Ale uwaga! W tym pokoleniu za aluzje w duchu maczyzmu – do wieku, urody, płci – można oberwać drwiną albo morderczą polemiką.
Nie oszukujmy się: w demokracji telewizyjnej, a w takiej żyjemy, dobry wygląd nie szkodzi. W tym chilijskim przypadku zachwyt urodą to nie obciach, bo wszyscy wiedzą, że wygląd to tylko sympatyczny bonus: liczy się polityczne meritum.
Camilę Chilijczycy wybrali na Człowieka 2011 r.; znalazła się na okładkach zachodnich magazynów jako twarz Oburzonych na świecie. Nic dziwnego: ona, Giorgio, Karol i tysiące studentów wywrócili Chile, a dokładniej chilijskie myślenie, do góry nogami. Jeszcze tamtego roku na hasło „bezpłatnej edukacji” nawet politycy z centrolewicy odpowiadali pukaniem się w czoło. Bo przecież świat urządzony jest tak – a na pewno tak urządzone jest Chile przez Augusto Pinocheta i Chicago Boys, liberalnych uczniów Miltona Friedmana – że płaci się za wszystko; nawet za przejazd byle jaką drogą w interiorze. Dziś większość polityków, także z prawicy, prześciga się w obietnicach, kto sprawi, że edukacja będzie „jeszcze bardziej” bezpłatna.
Ale – znowu – uwaga! Na razie to słowa. W praktyce jeszcze nic się nie zmieniło, a tymczasem tych troje muszkieterów (jest i czwarty – Gabriel Boric), którzy pyskowali władzy na ulicach, przechodzi na ciemną stronę mocy – zasiada w parlamentarnych fotelach i ma wspierać startujący w tym tygodniu nowy rząd Michelle Bachelet.