Rosyjska okupacja Krymu i wyłuskiwanie Abchazji i Osetii Płd. z rąk gruzińskich sześć lat temu wyglądają na operacje prowadzone według tego samego podręcznika. Takie konflikty karmią się prowokacjami, o czym boleśnie przekonała się Gruzja i niecierpliwy Micheil Saakaszwili, który dał armii rosyjskiej pretekst do wojny. Rząd w Kijowie wyciąga wnioski z tamtej inwazji, nie unosi się honorem i Rosji nie prowokuje. Dlatego na Krymie, w Rosji i na Ukrainie trwa dziwny polityczno-wojskowy kontredans. Do poniedziałkowego wieczoru, mimo strzałów ostrzegawczych oddawanych przez rosyjskich przebierańców i siły tzw. samoobrony, obyło się bez ofiar, strąconych samolotów i zniszczeń.
Referendum pod lufami
Parlament Krymu, który jednogłośnie opowiedział się za przyłączeniem półwyspu do Federacji Rosyjskiej, dał lokalnej administracji zaledwie 10 dni na zorganizowanie referendum w tej sprawie. Kijów i Zachód, w tym UE i USA, pomysł potępiły jako nielegalny, bo niezgodny z ukraińską konstytucją, ale Rosja zapowiada, że Krym przyjmie z otwartymi ramionami. Na krymski półwysep nie dociera już sygnał żadnej z telewizji ukraińskich; zostały zastąpione przez kanały rosyjskie. Zawisły za to wielkie plakaty podpowiadające, że poparcie dla Ukrainy oznaczać będzie oddanie się w ręce faszystów, od czego jedynym ratunkiem jest połączenie z rosyjską macierzą.
Warunki głosowania, zaplanowanego już na niedzielę 16 marca, trudno uznać za sprzyjające, a wyniki referendum przeprowadzanego w asyście wojsk rosyjskich są łatwe do przewidzenia. Wskazują na to choćby dysproporcje protestujących. W Symferopolu na demonstracje za referendum ściągają tysiące osób, w tym czasie manifestacje przeciwników gromadzą co najwyżej kilkuset uczestników.