Premier John Key zaproponował, aby Nowozelandczycy wypowiedzieli się w referendum, czy chcą zmienić flagę narodową. Aktualna – z brytyjskim Union Jackiem oraz gwiazdami ułożonymi w Krzyż Południa – „reprezentuje epokę, która minęła”, argumentował. Przy czym wcale nie chodzi o rozwód konstytucyjny z brytyjską monarchią ani o wystąpienie z Commonwealthu, zastrzegł z góry, co istotne w obliczu przygotowań do wizyty księcia Williama z małżonką i potomkiem. Key powołał się na przykład Kanady, która ustanowiła swoją flagę z klonowym liściem równo pół wieku temu i teraz wszyscy ją na świecie łatwo identyfikują. A flagę nowozelandzką w dodatku łatwo pomylić z bliźniaczą australijską.
Co miałoby, na wzór kanadyjski, stać się znakiem rozpoznawczym Nowej Zelandii? Zielone kiwi, z którego słynie? Premierowi chodzi raczej po głowie biały liść paproci na czarnym tle, emblemat All Blacks, narodowej drużyny rugby (aktualnej posiadaczki Pucharu Świata). Zbudowała ona „odwagą, pracą i potem”, jak to ujął (oraz maoryskim tańcem wojennym haka, który wykonuje przed meczami), jedyny dziś powszechnie rozpoznawalny symbol wyspy. Dla miejscowych, zakochanych w rugby i swojej czarnej drużynie, taka propozycja powinna brzmieć atrakcyjnie. Ale na razie aż 72 proc. ankietowanych nie chce zmieniać flagi. Może trzeba lepiej sformułować pytanie w referendum?