Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Baćka okrakiem

Czy w państwie Łukaszenki możliwy jest majdan?

Łukaszenka i Putin; grają ze sobą, czy przeciwko sobie? Łukaszenka i Putin; grają ze sobą, czy przeciwko sobie? Alexey Nikolsky/Ria Novosti / EAST NEWS
Aneksja Krymu postawiła Alaksandra Łukaszenkę w schizofrenicznej sytuacji: musi jednocześnie popierać rząd w Kijowie i grzać miejsce u boku putinowskiej Rosji.
Prezydent Białorusi rozumie, że jest sam, a wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie o kres rosyjskich apetytów. Grafitti z muzeum sztuki nowoczesnej w Saint- Romain-au Mount-d Or we Francji.thierry ehrmann/Wikipedia Prezydent Białorusi rozumie, że jest sam, a wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie o kres rosyjskich apetytów. Grafitti z muzeum sztuki nowoczesnej w Saint- Romain-au Mount-d Or we Francji.

Nie drażnić! – pod takim hasłem Alaksandr Łukaszenka mógłby w telefonie zapisać numer do Władimira Putina. Właśnie rozdrażnieniem Rosji prezydent Białorusi objaśnia dynamikę ostatnich zdarzeń na Ukrainie, gdzie – to diagnoza Łukaszenki – popełniono kardynalny błąd, próbując na siłę ukrainizować rosyjskojęzycznych obywateli, zwłaszcza tych z Krymu. Ukraińcy co prawda mieli prawo zdenerwować się na poziom korupcji w kraju, ale sami się podłożyli Rosji, a obecny rząd dał Putinowi jedynie pretekst do aneksji półwyspu.

To najostrzejsza krytyka nowej kijowskiej ekipy, na jaką stać dziś Mińsk. Bo choć do ukraińskich władz trafili ludzie sławiący Ukraińską Powstańczą Armię i Stepana Banderę, odpowiedzialnych za śmierć tysięcy Białorusinów, to Łukaszenka, wzbijając się ponad osobiste czy historyczne sympatie, będzie trzymał sztamę z gabinetem Arsenija Jaceniuka. Po Rosji i Unii Europejskiej Ukraina to w końcu trzeci najważniejszy partner handlowy Białorusi. A jej przywódca jest akurat wprawiony w podobnej ekwilibrystyce – na Białorusi rezyduje na przymusowej emeryturze obalony kilka lat temu prezydent Kirgistanu Kurmanbek Bakijew. Mimo to stosunki z Kirgistanem kwitną.

Z faktem przejęcia Krymu przez Rosję trudno dyskutować, Ukraińcy nie mają więc co płakać nad rozlanym mlekiem – mówi Baćka i przy okazji oferuje południowym sąsiadom kilka rad, wzbogaconych o własną ocenę sytuacji w regionie. Po pierwsze, Ukrainie nie wolno przekształcać się w federację, bo ta jest jak pianino, na którym jednocześnie gra wiele osób (to akurat mały prztyczek dla Rosji, zalecającej takie właśnie rozwiązanie). Przy czym – i tu kolejna rozbieżność z Rosjanami – podział Ukrainy na wschodnią i zachodnią to jakaś sztucznie wymyślona przez polityków bzdura.

Takie hasła brzmią niebezpiecznie na gruncie białoruskim. Dlatego Łukaszenka chętnie opowiada o swoich doświadczeniach wyniesionych ze służby jako instruktor polityczny w oddziałach wojsk przygranicznych KGB pod Lwowem. Według niego Ukraińcy z zachodu Ukrainy nie różnią się zbytnio ani od Białorusinów, ani od Ukraińców z ukraińskiego wschodu. Podobnie sztuczny jest podział Białorusi na wschodnią (sowiecką w okresie międzywojennym) i zachodnią, która po traktacie ryskim została przy Polsce.

Według białoruskiego przywódcy nie ma co tracić czasu na takie rozważania i trzeba zadbać, by nikt (prawdopodobnie znów nie po linii Rosji) nie sięgnął nawet po piędź ukraińskiej ziemi. Ewentualne zmiany na mapach mogłaby pociągnąć za sobą obecność wojsk NATO na Ukrainie, a to pozostaje w oczywistej sprzeczności z podstawowymi interesami samej Ukrainy, Białorusi i Rosji.

Stąd Łukaszenka solennie obiecuje, że obojętnie, co się stanie, Białoruś zawsze opowie się po stronie Rosji, tworzy z nią przecież państwo związkowe, którego 18 rocznica powstania przypada 2 kwietnia. Poza tym rosyjskie myśliwce lądują na białoruskich lotniskach, wspólnie szkolone są armie itd. Wszystkie te zapewnienia mają jednak gorzki smak. Białoruś na początku lat 90. dostała te same gwarancje międzynarodowe co Ukraina. Łukaszenka już dziś wie, ile były warte.

Prezydent Białorusi rozumie, że jest sam, a wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie o kres rosyjskich apetytów. Z tego też powodu Białoruś do dziś nie uznaje suwerenności Abchazji i ­Osetii Płd., oderwanych przez Rosję od Gruzji w 2008 r. W lutym wśród analityków popularna była hipoteza, że po Ukrainie lub jej części następnym celem Kremla będzie Białoruś. Dlatego Łukaszenka przy każdej okazji podkreśla, że u niego powtórki Majdanu nie będzie.

Rosja nie dostanie pretekstu

Przypomina, że przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich w 2010 r. apele opozycji o wprowadzenie pełnej wolności przerodziły się w masowe demonstracje i próbę demokratyzacji „przy użyciu łomów i łopat”. I dumą dodaje, że – jak zresztą zawsze – miał rację, szybko tłumiąc protesty. Za nic nie pozwoli zachwiać swoim władztwem i nie da Rosji żadnego pretekstu do bratniej interwencji.

Na Białorusi jednak nie bardzo kto ma robić przewrót. 25 marca, w 96 rocznicę niepodległości Białoruskiej Republiki Ludowej od sowieckiej Rosji, ulicami Mińska przeszła tradycyjna manifestacja opozycji. Zakazane biało-czerwono-białe flagi i antyrosyjskie transparenty niosło, według szacunków organizatorów, 2 tys. osób. W ostatnich latach podobne wystąpienia nie były bardziej liczne: o ile w Kijowie demonstrowały nawet setki tysięcy ludzi, to białoruski rekord padł w grudniu 2010 r. w Mińsku, kiedy w mieście ludnym jak Warszawa odważyło się zaprotestować 20 tys. śmiałków i tak szybko rozgonionych przez milicję.

– Opozycja nadal ubolewa, że to za mało, by ruszyć system. Jednak po tamtym grudniowym pałowaniu Białorusini nigdy już nie odważyli się tłumnie zebrać, choćby po to, by się policzyć i ocenić swoją siłę – mówi Mateusz Luft ze stowarzyszenia Inicjatywa Wolna Białoruś, wspierającego białoruskich imigrantów politycznych w Polsce, organizator koncertu Solidarni z Białorusią – 11 kwietnia w tym roku w Warszawie.

Dla opozycji – nierozumianej przez rodaków, niezdecydowanej, podzielonej i podejrzewającej się nawzajem o chodzenie na pasku władzy – Majdan był jednak doświadczeniem formacyjnym. Dziesiątki działaczy i niektórzy liderzy byli w Kijowie, pojechali, korzystając z możliwości łatwego przekraczania granicy białorusko-ukraińskiej. Zdobyli tam praktyczne umiejętności frontowe, zaczynając od samej logistyki protestu. W Kijowie nauczyli się konstruować barykady – tego zabrakło im podczas budowy ostatniego miasteczka namiotowego, które milicja ekspresowo usunęła z największego placu Mińska.

Podczas ukraińskiej zimy białoruscy opozycjoniści nauczyli się jednak czegoś więcej niż instrukcji obsługi ludowego powstania. – Przed Majdanem żywy był mit, że trzeba czekać na lidera, który pociągnie ludzi za sobą. Tymczasem na Ukrainie było odwrotnie, to ludzie ponieśli liderów – mówi Luft. Niestety, wśród białoruskich opozycjonistów wciąż nie ma żadnego prawdziwie profesjonalnego polityka – ci, którzy się dobrze zapowiadali, pod wpływem szykan zawiesili działalność polityczną, część z byłych kontrkandydatów Łukaszenki została, jak popularny w Polsce Alaksandr Milinkiewicz, zmarginalizowana albo emigrowała, jak Andrej Sannikau.

Ukraina pokazała również Białorusinom, że, owszem, żywiołowe powstanie musi być masowe, jednak przychodzi moment, kiedy wybuch społecznego niezadowolenia musi zostać zagospodarowany przez ludzi umiejących poruszać się po gabinetach władzy, a nie tylko takich, którzy sprawnie kierują grupami walczącymi z milicją. Tych pierwszych na Białorusi brak.

Sytuacja zdaje się więc dla opozycji beznadziejna. Społeczeństwo wcale nie kontestuje łukaszenkowskiej stabilizacji, zobaczyło nadto, jak daleko może posunąć się Rosja. Jednocześnie pojawia się szansa, że – tak jak w 2008 r. po wojnie rosyjsko-gruzińskiej – dojdzie do ponownego zbliżenia Białorusi z Zachodem, a Łukaszenka znów przestanie dusić opozycję. Takie ocieplenie może zaowocować np. dostępem do kredytów innych niż rosyjskie czy chińskie.

Główną przeszkodą w naprawie stosunków z Unią Europejską i USA są przetrzymywani w białoruskich więzieniach i koloniach karnych więźniowie polityczni – 10 mężczyzn, w tym kandydat w wyborach prezydenckich z 2010 r. Mikałaj Statkiewicz i skazany dzięki pomocy polskich i litewskich urzędników obrońca praw człowieka Aleś Bialacki.

W styczniu Łukaszenka dał do zrozumienia, że w tym roku wypuści wielu skazanych. Nadchodzą wszak dobre do okazania łaski chwile: w maju Białoruś organizuje mistrzostwa świata w ulubionym przez prezydenta hokeju na lodzie, które będą świętem, jakim w Polsce i na Ukrainie było piłkarskie Euro. Z kolei latem przypadnie 70-lecie zakończenia działań wojennych na terytorium Ukrainy, obchodzonych jako zwycięstwo nad faszyzmem. W ramach świętowania do domu mogliby pójść także polityczni, o ile poproszą prezydenta. Przypływ prezydenckiej łaski może być tym większy, że nie stanowią już oni konkurencji dla Łukaszenki.

Ostatni dyktator w Europie?

To jednak może się zmienić. Gdyby np. przestały płynąć emerytury czy skończyły się pieniądze na wypłaty dla robotników, zwłaszcza dla wielotysięcznych załóg mińskich fabryk produkujących traktory i ciężarówki, ogólnokrajowy bunt byłby niemal pewny. Jak dotychczas, zapowiedzi rychłego bankructwa Białorusi nie sprawdziły się, co nie oznacza, że jest ono nierealne.

Po spadkach kursów rubla i kazachstańskiego tenge mniej opłacalny jest białoruski eksport, magazyny fabryk na Białorusi są pełne. Na dodatek w tym roku w budżecie brakuje kilku miliardów dolarów – mówi Anna Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Część braków łatana jest jedynie dzięki przerobowi taniej rosyjskiej ropy. – Dlatego Łukaszenka czeka, aż ruszy obiecywana przez Putina Euroazjatycka Unia Gospodarcza. Wtedy Rosjanie zrezygnują z opłaty za eksport produktów naftowych powstających z ich surowca. To będą 2–3 mld dol. ekstra co roku dla Białorusi – dodaje Dyner.

Na razie Białorusini niezmiennie narzekają, że z roku na rok żyje im się coraz gorzej, na półkach w sklepach także drożyzna. A mimo to cały system okazuje się wystarczająco sprawny, by utrzymać w siodle Łukaszenkę. Na początku swojej kariery był w Mińsku ledwie pogardzanym, rozkrzyczanym prowincjuszem, później Zachód dał mu etykietkę ostatniego dyktatora w Europie i budowniczego sowieckiego skansenu, ale z całą pewnością nie można mu odmówić intuicji.

Bardzo skuteczny okazuje się jego pomysł na utrzymywanie władzy. Gasi wszelkie społeczne pożary, nie dopuścił do dużego rozwarstwienia majątkowego (złośliwi twierdzą, że jest jedynym oligarchą na Białorusi), brutalnie trzyma pod butem przeciwników politycznych. 20 lipca minie 20 lat, odkąd jest prezydentem, pozostaje najdłużej urzędującym przywódcą republiki w Europie – drugi jest prezydent Islandii, a dopiero trzeci, z 15-letnim stażem, Władimir Putin. Ale to właśnie ten mniej doświadczony kolega ze wschodu może zdecydować, jak długo potrwa pasmo zwycięstw Łukaszenki.

Polityka 14.2014 (2952) z dnia 01.04.2014; Świat; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Baćka okrakiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną