Mija 20 lat od ludobójstwa w Rwandzie. Kosztowało życie 800 tys. osób, głównie członków plemienia Tutsi mordowanych przez milicję z plemienia Hutu, które zabijały również pobratymców niechętnych rzezi. Mimo akcji edukacyjnych, licznych procesów, powołania specjalnych trybunałów i sądów kraj nadal przechodzi proces trudnego pojednania. Ocaleni Tutsi do dziś nie dostali pełnych odszkodowań, a wielu Hutu nie wraca do kraju z obawy przed zemstą krewnych ofiar. Trwające sto dni szaleństwo stało się także symbolem nieudolności tzw. społeczności międzynarodowej, która w podobnych sytuacjach nie potrafi lub nie chce skutecznie zatrzymać przelewu krwi.
Cieniem na rocznicy położył się wywiad udzielony ogólnoafrykańskiemu tygodnikowi „Jeune Afrique” przez prezydenta Rwandy Paula Kagame. Obwinił w nim Francuzów (na początku lat 90. wspierali rwandyjski rząd) i Belgów (Rwanda była belgijską kolonią, podział na Tutsi i Hutu zaznaczony był w kolonialnych i późniejszych, wzorowanych na nich dowodach osobistych, co oprawcom pomagało identyfikować ofiary), że nie tylko nie zapobiegli rzezi, ale także ją przygotowywali. W odpowiedzi oficjalne uroczystości zbojkotowała minister sprawiedliwości Francji Christiane Taubira, a w ramach retorsji francuskiemu ambasadorowi zabroniono wstępu na ceremonię w Kigali. Rwandyjsko-francuski spór, obarczony wieloma obustronnymi oskarżeniami, trwa już całą dekadę i potwierdza smutną prawdę, że pojednania nigdy nie przychodzą łatwo.