António Barros ma 42 lata, pracuje w restauracji, która wystawia stoliki na chodnik przy jednej z głównych ulic Lizbony, alei Wolności. To głównie tą arterią co roku 25 kwietnia – w rocznicę rewolucji goździków – przechodzi marsz upamiętniający to wydarzenie. – Oby tym razem nikt nie wybijał szyb w sklepach ani nie podpalał ławek – mówi António.
40 lat temu wojskowy przewrót zakończył prawie półwieczną dyktaturę, podczas której Portugalia stała się jednym z najbardziej izolowanych państw Europy. Jej twórca, prawicowy dyktator António de Oliveira Salazar, chciał, by kraj był samowystarczalny i niezależny. Wszelkie oznaki buntu kończyły się dla obywateli więzieniem, m.in. w starych fortach na Wyspach Zielonego Przylądka. Tam też trafiali członkowie podziemnej partii komunistycznej. Walcząc przez kilkanaście lat o utrzymanie kolonii, rząd Portugalii przeznaczał coraz więcej pieniędzy na zbrojenia, budżet państwa pustoszał, Portugalczycy biednieli z roku na rok. W końcu mieli już dość. Tak jak dziś.
– Szacunek dla ludzkiej pracy przede wszystkim – mówi dalej António. – Właściciele sklepów i kawiarni nic nie są winni temu, że nasz kraj coraz bardziej pogrąża się w kryzysie.
Europejski plan naprawy Portugalii
Rok temu w goździkowym marszu wzięło udział ponad 100 tys. Portugalczyków. Obchody zamieniły się w zamieszki, dostało się centroprawicowemu rządowi Pedra Passosa Coelho oraz Trojce, czyli Komisji Europejskiej, Europejskiemu Bankowi Centralnemu i Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, która w 2011 r. narzuciła Portugalii program naprawy finansów publicznych i zmniejszenia deficytu budżetowego, co oznaczało cięcia w wydatkach na edukację, służbę zdrowia, ubezpieczenia społeczne, emerytury i inne cele publiczne.