Od pospiesznego referendum na Krymie minął już prawie miesiąc, Władimir Putin szykuje się do triumfalnej wizyty na nowo pozyskanych ziemiach. Ale opinia ankietowanych Polaków jest stanowcza i prawie jednogłośna: 74,4 proc. uznaje, że Krym nie powinien być częścią Rosji (odmiennego zdania jest 14,4 proc.). Niezależnie od historycznych zaszłości, liczebnej przewagi rosyjskojęzycznej ludności i stanu jej nastrojów ocena faktu, że jeden kraj znienacka zagarnia kawałek drugiego kraju, stosując metodę faktów dokonanych – wydaje się jednoznaczna.
Bardziej wieloznacznie wypada ocena, jakie kroki powinny podjąć władze Ukrainy wobec ruchów separatystycznych na wschodzie kraju. W sprawie Krymu, można powiedzieć, nie ruszyły nawet palcem. Z czego zresztą czyniono im zarzut, że wyglądało tak, jakby się z utratą Krymu z góry pogodziły. Teraz, zwłaszcza w okręgu donieckim, sytuacja jest mocno skomplikowana. W Słowiańsku i kilku innych miastach doszło do konfrontacji z dobrze uzbrojonymi i zorganizowanymi separatystami. W wielu innych miejscach zadziwiająco łatwo i bezkarnie przychodziło im zdobywać kolejne przyczółki. Nie jest jasne, kim są secesjoniści, jak są organizowani i przez kogo opłacani, ile w tym lokalnej samorzutności, a ile szczegółowego planu Moskwy. Zresztą lokalne władze w tej ocenie nie pomagają, wiele jest też sygnałów o przechodzeniu ludzi ze służb i całych placówek na moskiewską stronę.
Wobec tak zagmatwanej sytuacji, która też w każdej chwili może się wymknąć spod resztek kontroli, z zaproponowanych w sondażu rozwiązań największa grupa ankietowanych (39,3 proc.) opowiedziała się za referendum, które rozstrzygnie o przynależności wschodnich prowincji. Może to być wyraz pewnej bezradności: niech sami Ukraińcy rozstrzygną między sobą, jak jest i czego chcą.