Powrót geopolityki”, tak zatytułował swój tekst amerykański politolog Walter Russell Mead w aktualnym wydaniu magazynu „Foreign Affairs”. Ten analityk, wykładowca i pisarz, często biorący na warsztat politykę zagraniczną USA, dowodzi, że zimna wojna wcale się nie skończyła. Wiele z obecnych problemów świata (wiadomo: Krym i wschód Ukrainy, ale także Iran i jego program atomowy oraz zatargi o przebieg granic morskich na Dalekim Wschodzie) to stare, nierozwiązane problemy zimnowojenne. Związane z nimi kryzysy to nic innego jak próba przełamania trwającego ćwierć wieku impasu.
Dzieckiem zimnej wojny jest także Europa Środkowa, region między zachodnią, starą i zamożną Europą a Rosją. Jej charakter określiły wspólne narodziny, usamodzielnienie się grupy państw wraz z upadkiem obozu komunistycznego. Później definiowały ją równoczesne starania o wejście do Unii Europejskiej i NATO. Równoczesne, choć nie wspólne, bo ci, którzy byli wcześniej gotowi, np. Czesi, przy wchodzeniu do UE, starali się ubiec resztę aspirantów. Zresztą region rozpościerający się od Estonii po Bułgarię rozwijał się w rytm kilku różnych prędkości. W efekcie dziś tylko część jest w Unii i w NATO, także tylko część płaci w euro, nie wszyscy są w strefie Schengen. Przez 25 lat region nie zdołał się zgrać i nic dziwnego, że pod wpływem kryzysu ukraińskiego oblewa test politycznej jedności.
1.
Nagle pilna stała się odpowiedź na pytanie, jak zadbać o bezpieczeństwo regionu, czyli ile zaangażowania NATO tu potrzeba. To dziś najsilniejsza linia regionalnego podziału. Kraje bałtyckie i Polska wzywają, by się zbroić, zabezpieczać przed Rosją i otwierać bazy najlepiej z amerykańskimi żołnierzami, których przecież nikt nie odważy się zaatakować.