Kto zamówił taxi Uber?
Taksówkarze mają problem. Do Polski dotarła transportowa rewolucja
Znana amerykańska aktorka kilka lat temu zwołała konferencję prasową i w świetle kamer domagała się usunięcia z internetu lotniczych zdjęć jej przepysznej rezydencji. Wcześniej o tych zdjęciach nie wiedziały nawet magazyny plotkarskie, ale już po konferencji 22 mln internautów nie omieszkało się z nimi zapoznać. Amerykanie nazywają to efektem Barbry Streisand.
Europejskim taksówkarzom 11 czerwca udała się ta sama sztuka. Tego dnia zablokowali główne ulice w Paryżu, Londynie, Rzymie i kilku innych miastach, protestując przeciwko Uber. O tej firmie z San Francisco, za którą stoi m.in. Google, jeszcze niedawno wiedzieli w Europie tylko specjaliści i nieliczni klienci. Tego dnia jednak, psiocząc pod nosem na tradycyjnych taksówkarzy, tysiące potencjalnych klientów dowiedziało się, że można inaczej przemieszczać się po mieście. Według Uber właśnie 11 czerwca liczba zarejestrowanych klientów firmy wzrosła prawie dziewięciokrotnie. Teraz dołączą do nich Polacy.
Uber i inni podobni pośrednicy, których działanie opiera się na aplikacjach do telefonu i GPS, nie robią nic nadzwyczajnego. Łączą ludzi: tych potrzebujących transportu i tych gotowych taki transport zapewnić. W Europie Zachodniej i Ameryce tym samym zajmowały się kiedyś zwykłe korporacje taksówkarskie. Dziś w takich miastach jak Paryż czy Londyn przypominają one raczej kartele. Margaret Thatcher, mówiąc o angielskich górnikach na początku lat 80., przekonywała, że współczesnym państwem nie rządzi wcale najliczniejsza grupa, ale ta, która najszybciej potrafi zablokować główne ulice wielkich miast. Pod tym względem przy dzisiejszych taksówkarzach angielscy górnicy to amatorzy.
Uber łączy ludzi
Sam Uber zapewnia, że nie zajmuje się transportem, jest tylko twórcą i operatorem niewielkiej aplikacji, która przypomina portal randkowy.