Na Bałtyku łatwiej niż fokę można dziś spotkać niedźwiedzia. I to wcale nie polarnego, choć srebrzyste ubarwienie może być nieco mylące. Jak przystało na rosyjskie misie, mają szerokie podbrzusze. W sumie jest ich ponad 40, ale kilkanaście dogorywa już w hangarach. Choć przeszły niejeden lifting, trudno nie zauważyć, że mają grubo ponad pół wieku. Co nie oznacza, że nie są groźne. Bombowce strategiczne Tu-95, zwane w natowskiej nomenklaturze niedźwiedziami, po kilku latach pozimnowojennego snu wróciły do pełnej służby.
Tylko w październiku kraje NATO 12 razy musiały podrywać myśliwce, aby przypomnieć rosyjskim bombowcom, gdzie kończy się ich teren. W Sojuszu mówi się już nawet o metodzie „na niedźwiedzia”: Tu-95 i inne mniejsze rosyjskie samoloty wyłączają w pewnym momencie nadawanie swojej pozycji oraz kodu i stają się praktycznie niewidzialne dla cywilnych samolotów, co już kilkakrotnie nad Bałtykiem mogło skończyć się tragedią. Minister obrony Rosji Siergiej Szojgu zapowiedział w zeszłym tygodniu, że bombowce będą teraz patrolować nie tylko Bałtyk, ale też Karaiby, a nawet Zatokę Meksykańską. Od niedźwiedzi gorsze są jednak rosyjskie myśliwce przechwytujące Su-27, których zachowanie nad Bałtykiem coraz częściej przypomina najgorsze łobuzerskie praktyki z podwórka. Podlatują do nieuzbrojonych samolotów (do uzbrojonych się boją, jak to cwaniaki spod bloku) często na kilkanaście metrów. Zastraszone w ten sposób załogi opowiadały już kilkakrotnie o rozbawionych rosyjskich pilotach, pokazujących przez szybkę obsceniczne gesty. Każdorazowo jednak najważniejszy gest to pokazanie podbrzusza z arsenałem rakiet – jak odchylenie kurtki, pod którą tkwi kij bejsbolowy.
1.
Ta jesień nad Bałtykiem jest wyjątkowo niespokojna.