Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Z Baćką do bani?

Białoruś: Łukaszenka rublem przyciśnięty

Tradycja składania wieńców pod pomnikiem Lenina pozostaje nienaruszona, Mińsk, 7 listopada 2014 r. Tradycja składania wieńców pod pomnikiem Lenina pozostaje nienaruszona, Mińsk, 7 listopada 2014 r. AFP / EAST NEWS
Pogrążająca się w kryzysie Rosja ciągnie za sobą Białoruś. Dawno nie było tak dobrej okazji, aby dogadać się z Alaksandrem Łukaszenką.
Prezydent Łukaszenka w roli pośrednika między prezydentami Putinem i Poroszenką, sierpień 2014 r.RIA Novosti Kremlin/AP/Fotolink Prezydent Łukaszenka w roli pośrednika między prezydentami Putinem i Poroszenką, sierpień 2014 r.

Gdy w Moskwie mają katar, w Mińsku dostają zapalenia płuc. A w Moskwie właśnie zanosi się na poważne zapalenie płuc. Ropa tanieje, rubel leci na łeb na szyję, a rosyjska gospodarka właśnie weszła w recesję. Wszystko to uderza rykoszetem w Białoruś. W grudniu rubel białoruski stracił jedną trzecią wartości, co wywołało panikę w kraju. Białoruś od dawna ma problem z inflacją, jej gospodarka stoi w miejscu, a rezerwy walutowe znikają. Dwa tygodnie temu Łukaszenka zastosował więc klasyczny już unik – wymienił premiera, szereg ministrów i wysokich urzędników. Komentatorzy nazwali to małym trzęsieniem ziemi, prezydent uczynił z odchodzącego premiera kozła ofiarnego. Podobne rotacje zdarzały się już wcześniej. Nie ma jednak w zasadzie znaczenia, jakie predyspozycje do rządzenia ma nowy premier Andriej Kabiakou i pozostali nowo mianowani urzędnicy – wszystkim steruje i za wszystko odpowiada sam Alaksandr Łukaszenka.

Prezydent Białorusi będzie miał więc problem, jeśli w ciągu kilku miesięcy nie uspokoi gospodarki. Jego władza od 20 lat opiera się na swoistej umowie społecznej – w zamian za znośne warunki życia Białorusini oddali mu pełną kontrolę nad krajem i nie mieszają się do polityki. Długo ten układ działał bez zastrzeżeń, ale kryzys gospodarczy może wszystko wywrócić.

Rok 2015 nie będzie takim sobie zwyczajnym rokiem na Białorusi – 1 stycznia kraj ten przystąpił do sponsorowanej przez Kreml Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Nikt jeszcze nie wie, jakie będzie to miało skutki dla białoruskiej gospodarki, ale sądząc po dotychczasowych relacjach między Mińskiem a Moskwą – lekko nie będzie. Szykuje się ostra konkurencja producentów z obu krajów, a o tym, kto wygra, decydować nie będzie cena ani jakość, ale polityczna siła – a ta jest po stronie Rosji. Wiele postanowień Unii wcale nie jest korzystnych dla Białorusi, o czym wie i nawet mówi głośno Łukaszenka.

Pod koniec 2015 r. Łukaszenkę czekają też wybory prezydenckie. Przez dwie ostatnie dekady nie miał praktycznie konkurencji. Niemniej z wyborów na wybory demonstracje uliczne są coraz liczniejsze, a ludzie coraz bardziej zdeterminowani – poprzednim razem doszło nawet do rozróby na ulicach Mińska. Gorzej: podczas ostatnich wyborów bolesne ciosy wymierzyły Łukaszence także rosyjskie media, przypominając choćby o zaginionych białoruskich opozycjonistach.

Moskwa od czasu do czasu wysyła Łukaszence takie ostrzeżenia – lepiej, by był bardziej uległy, bo inaczej czekają go kłopoty. Stosunki białorusko-rosyjskie w ostatnim czasie stały się szorstkie. Nie jest to jeszcze otwarta konfrontacja, ale trudno mówić o przyjaźni. Na arenie międzynarodowej Władimir Putin nie bardzo może liczyć na Łukaszenkę – od siedmiu lat nie uznał on niepodległości Abchazji ani Osetii Południowej, nie poparł też polityki Rosji wobec Ukrainy.

Dlatego napięcie na tej linii może tylko rosnąć. Szczególnie jeśli dla pogrążonej w recesji i objętej sankcjami Rosji nowa Unia stanie się maszynką do wyciągania pieniędzy z Białorusi. Z kolei Łukaszenka już doskonale wie, że nadmierne związanie się z Rosją w czasach, gdy ta konfrontuje się z resztą świata, przestaje mu się opłacać.

W Mińsku na salonach

Kryzys na Ukrainie był dla Łukaszenki jak zimny prysznic. Zdał on sobie sprawę, jak niewielki margines swobody Rosja jest gotowa zostawić krajom, które uznała za własną strefę wpływów. Białoruś nie zamierza przystępować do NATO czy Unii Europejskiej – choć czasem Łukaszenka powątpiewa w sens tworzonych przez Putina struktur międzynarodowych – ale jednak trudno jest białoruskiemu prezydentowi pogodzić się z tak ordynarną polityką Rosji. Jednocześnie to ukraińsko-rosyjski konflikt o Krym i potem o Donbas okazał się dla Łukaszenki wielką szansą.

Po pierwsze, na użytek wewnętrzny Baćka – jak go nazywają rodacy – mógł dowodzić, jak spokojnie żyje się na Białorusi, podczas gdy za miedzą giną ludzie. To samo mówił, gdy Rosja walczyła z czeczeńskim separatyzmem. Mógł wówczas patrzeć prosto w oczy białoruskim matkom i zapewniać je, że ich synowie nie zginą na dalekim froncie. Teraz podobnie – najpierw, gdy na ulicach Kijowa ginęli demonstranci, prezydent chwalił się, że model panujący na Białorusi chroni jej mieszkańców przed rozlewem krwi. Potem, gdy doszło do wojny w Donbasie, prezentował Białoruś jako oazę spokoju. W swym noworocznym wystąpieniu Łukaszenka sięgnął już do głębi swojego humanizmu: „Nie ma nic cenniejszego dla człowieka niż życie. I nie ma ważniejszego prawa niż prawo do życia”.

W ubiegłym roku poszedł jeszcze dalej – zorganizował w Mińsku rozmowy pokojowe w sprawie kryzysu na Ukrainie. Na chwilę Mińsk stał się europejskim salonem. Sam Łukaszenka, do niedawna pogardzany w całej Europie, wyrósł na męża stanu – do Mińska zjechali się przywódcy Rosji, Ukrainy i przedstawiciele Unii Europejskiej. Alaksandr Łukaszenka – śmiertelny wróg kolorowych rewolucji – doczekał się słów przyjaźni i podziękowania od Petro Poroszenki, prezydenta Ukrainy, którego do władzy wyniosła właśnie rewolucja. Także przeciętni Ukraińcy zaczęli darzyć przywódcę sąsiedniego państwa wielką sympatią, co pokazywały wyniki sondaży.

Historia stosunków Białoruś–Zachód przypomina sinusoidę. Okresy lekkiego ocieplenia były zastępowane poważnymi kryzysami, po których znów następowała odwilż. Ostatnia pojawiła się tuż przed wyborami prezydenckimi w 2010 r. Wcześniej Łukaszenka po raz pierwszy od lat wybrał się na Zachód – odwiedził nawet papieża. Do Mińska podróżowali unijni politycy i ówczesny szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Padały deklaracje i obietnice gospodarczego wsparcia w zamian za liberalizację w kraju. Wydawało się, że Łukaszenka, krytykowany wówczas przez rosyjskie media, był gotów otworzyć się na Zachód.

Sielanka skończyła się w wyborczy wieczór 19 grudnia 2010 r. Wyniki wyborów zapewne znów „wyprodukowano” w mińskim pałacu prezydenckim, Łukaszenka brutalnie rozgonił powyborczą demonstrację, a większość swoich konkurentów wpakował za kratki. W relacjach z Zachodem powrócił chłód, a rozczarowani politycy europejscy nie chcieli już mieć z Łukaszenką nic wspólnego.

Rok 2014 pokazał jednak, że na tle Władimira Putina czy Wiktora Janukowycza przywódca Białorusi wcale nie jest takim potworem. Na Białorusi z pewnością przelano mniej krwi niż w Rosji czy na Ukrainie (choć o przypadkach zniknięć kilku opozycjonistów przed 15 laty nie wolno zapominać). Wybory na szeroką skalę fałszowano także w Rosji, z którą cały świat ochoczo współpracował. Prezydent Bronisław Komorowski próbował zaprzyjaźnić się z Wiktorem Janukowyczem, gdy w więzieniu siedziała Julia Tymoszenko. Poprzednik Komorowskiego Lech Kaczyński uśmiechał się do autorytarnego przywódcy Azerbejdżanu Ilhama Alijewa i wręczał wysokie odznaczenia państwowe ludziom odpowiedzialnym za brutalne niszczenie azerbejdżańskiej opozycji. Nie jest więc tak, że polscy politycy są jakoś szczególnie pryncypialni, jeśli chodzi o prawa człowieka – więc może i w przypadku Białorusi należałoby zdobyć się na pragmatyzm i spróbować wyciągnąć dłoń do Łukaszenki? Szczególnie teraz, gdy ma ciche dni z Władimirem Putinem.

Znów ugryzie?

„Jeśli Zachód wyciągnie do nas rękę i będzie gotów współpracować, to należy to wykorzystać. Będziemy dążyć do normalizacji stosunków z Zachodem” – mówił pod koniec grudnia sam Łukaszenka.

Przygotowania do ocieplenia relacji z Zachodem trwają już od kilku miesięcy. W czerwcu Łukaszenka uwolnił w ramach amnestii obrońcę praw człowieka Alesia Białackiego. Ożywiła się też białoruska dyplomacja – doszło do szeregu spotkań z zachodnimi urzędnikami, w tym z polskimi (spotkali się wiceministrowie spraw zagranicznych). Oczywiście we wszystkich tych gestach aż kipi od ordynarnego cynizmu. Łukaszenka nauczył się traktować więźniów politycznych jak zakładników – licząc, że ich zwolnienie pomoże w uzyskaniu pomocy gospodarczej z Zachodu.

Próby wyciągania dłoni do Łukaszenki dotychczas kończyły się podobnie – w końcu zawsze tę dłoń gryzł. Pozostawało poczucie zawodu. Z takim właśnie poczuciem został minister Sikorski po sfałszowanych wyborach z grudnia 2010 r. To na kilka lat przesądziło o polskiej polityce wobec Mińska.

Część problemu leży jednak po naszej stronie, bo cele, jakie wyznaczała sobie Polska w stosunkach z Łukaszenką, od dawna są nierealistyczne. Oczekiwaliśmy bowiem zliberalizowania systemu politycznego (a może nawet uczciwych wyborów) oraz reform gospodarczych. Oba te ruchy nieuchronnie musiałyby doprowadzić do upadku Łukaszenki, były więc z góry wykluczone.

Jeśli więc teraz Warszawa miałaby przystąpić do rozmów z Mińskiem, pod warunkiem, że Łukaszenka da wolną rękę opozycji w nowym roku, w którym mają się przecież odbyć wybory prezydenckie, to możemy być pewni, że skończy się tak jak zawsze. Być może nastąpi chwilowa odwilż, kontrkandydaci Łukaszenki dostaną trochę więcej czasu antenowego w trakcie kampanii – ale przecież wynik wyborów może być tylko jeden.

W rozmowach z Łukaszenką trzeba więc znać cenę ryzyka i mieć realistyczny program. Zmiana systemu politycznego na Białorusi albo zwrot tego kraju w kierunku Zachodu z pewnością byłby w interesie Polski. Rzecz w tym, że w najbliższym czasie te cele są nieosiągalne. Białoruś przy wszystkich awanturach, wzajemnych oskarżeniach i wojnach handlowych integruje się z Rosją i to prędko się nie zmieni. Łukaszenka czuje się ideowo i organicznie związany z narodem rosyjskim, nawet jeśli pomstuje na kremlowskich przywódców. Obecna gotowość Łukaszenki do rozmów z Zachodem może być tylko chwilową koniunkturą, ale na tym polega polityka, aby wykorzystywać takie sytuacje.

Co więc może być sukcesem w realiach białoruskich? Przede wszystkim – i tu Łukaszenka ma rację – spokój i pokój. Już sam brak więźniów politycznych można by uznać za sukces. Trzeba szukać celów realnych, takich jak zapewnienie polskiej mniejszości względnej swobody, zagwarantowanie polskim firmom większego dostępu do białoruskiego rynku, który dziś jest bardzo mizerny, w końcu doprowadzenie do skutku umowy o małym ruchu granicznym, która wciąż nie działa z winy białoruskiej.

Przekleństwo polityki wschodniej

O resztę muszą zadbać sami Białorusini. Polska nie może się łudzić, że jest w stanie wywołać w tym kraju kolejną kolorową rewolucję. Owszem, Warszawa powinna upominać się o prawa człowieka, potępiać prześladowanie opozycji. Z Łukaszenką trzeba jednak rozmawiać, a nie próbować go obalić. I nie chodzi o to, żeby prezydent Komorowski od razu szedł z Łukaszenką do bani – co jest ulubionym sposobem spędzania czasu Baćki. Trzeba skończyć z sytuacją, w której spotkanie wiceszefów MSZ raz na kilka lat uznawane jest już za sukces. Chodzi w końcu o dwa sąsiednie kraje.

Jaki jest największy błąd Polski w relacjach z Białorusią i w ogóle z całym Wschodem? Zbyt dużo emocji i ideologii, za mało realizmu. Oczywiście jakieś znaczenie ma wspólna przeszłość, a więc też jakieś współodczuwanie. Może jakąś rolę odgrywa też kompleks ofiary Związku Radzieckiego (jaką niewątpliwie Polska była), którego spadkobiercą jest dzisiejsza Rosja i do pewnego stopnia Białoruś. Rzecz w tym, że ambicje i emocje przeszkadzają Warszawie w prowadzeniu normalnej polityki. Putin, Łukaszenka – stają się osobistymi wrogami Polaków, a Łukaszenka jest zupełnie serio przekonany, że Warszawa chce go obalić.

Efekty takiego podejścia są marne. Weźmy przykład Ukrainy – nawet nowe władze tego kraju nie chciały, by Polacy brali udział w kluczowych rozmowach w sprawie rozwiązania konfliktu. Poroszenko i pozostali wiedzieli, że z łatką rusofobów będziemy mało wiarygodni dla drugiej strony. Tego samego zdania byli przywódcy Niemiec czy Francji. Polska więc była nieobecna, a teraz jest na prostej drodze do tego, by w przypadku jakiegokolwiek przesilenia na Białorusi znów wypaść z gry. Zresztą wyrażenie „wypaść z gry” jest tu niewłaściwe, bo w żadnej grze, jeśli idzie o Białoruś, nie bierzemy udziału.

Dobre stosunki z Białorusią budują nowe, prozachodnie władze Ukrainy. I to mimo że Ukraina jest de facto w zbrojnym konflikcie z najważniejszym partnerem Białorusi – Rosją, mimo że Kijów deklaruje chęć reform politycznych i gospodarczych, zrezygnował z pozablokowego statusu i zapowiada dążenie do członkostwa w NATO i Unii Europejskiej. Widać z tego jasno, że różnice między Polską a Białorusią nie są nieprzekraczalną przeszkodą.

***

Autor jest redaktorem naczelnym „Nowej Europy Wschodniej”. Niedawno ukazała się książka „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji”, której jest współautorem.

Polityka 2.2015 (2991) z dnia 06.01.2015; Świat; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Z Baćką do bani?"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną