Khampowie rozsiedli się wygodnie na ziemi przodków. Rozmawiają, wygrzewają się w słońcu, piją słabe piwo jęczmienne, smakiem i kolorem przypominające kumys, leniwie łuskają pestki słonecznika. Pośród tego pikniku trwa taniec gor-dze. Mężczyźni i kobiety ustawili się w dwóch szeregach i, przestępując z nogi na nogę, przerzucają się kolejnymi strofami. Jedne zwrotki chwalą ojczyznę, przyrodę i lamów, inne są pieśniami miłosnymi. W namiocie obok mnisi wznoszą modły przed portretem Dalajlamy. Jak wzrokiem sięgnąć, nie ma ani jednego Chińczyka.
Ta sielanka jest złudzeniem. Śpiewy pasterzy i pasterek, którzy zjechali na swoje święto pod Lithangiem, brzmią jak pożegnalna orkiestra z „Titanica”. Nadchodzi bowiem zmierzch ich wolności: chiński rząd finalizuje kampanię przymusowego osiedlania tybetańskich koczowników.
•
Najbardziej charakterystycznym krajobrazem Krainy Śniegu nie są wcale ośnieżone szczyty i przełęcze, lecz bezkresne łąki, które zajmują 70 proc. powierzchni Tybetu. To ziemia niemal wolna od człowieka; gdzieniegdzie tylko widać pojedyncze namioty pasterzy oraz stada należących do nich jaków. Jednych i drugich z roku na rok jest coraz mniej. Namioty znikają, za to wzdłuż asfaltowanych dróg wyrastają nowe domy, do jakich władza ludowa przeprowadza nomadów.
„Skala i szybkość zmian populacji wiejskiej w Tybecie w drodze masowej polityki przesiedleń nie ma precedensu w czasach po Mao Zedongu” – ocenił Human Rights Watch w raporcie z 2013 r. Powołując się na oficjalne dane, HRW podaje, że przez siedem lat do nowych kwater trafiły ponad 2 mln ludzi, co stanowiłoby więcej niż połowę mieszkańców Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.