Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Między nami

Europa cierpi na multi-kulti

Problem Europy z muzułmanami odbiera się w Ameryce jako kolejny symptom europejskiego kryzysu. Problem Europy z muzułmanami odbiera się w Ameryce jako kolejny symptom europejskiego kryzysu. Fayolle Pascal/SIPA / EAST NEWS
Po zamachach w Paryżu i Kopenhadze Europa mogłaby się czegoś nauczyć od Ameryki: że imigranci muszą pamiętać, dokąd przyjechali.
Rządy europejskie nie potrafią sobie poradzić z rosnącą imigracją z Bliskiego Wschodu i Maghrebu.Michel Setboun/Corbis Rządy europejskie nie potrafią sobie poradzić z rosnącą imigracją z Bliskiego Wschodu i Maghrebu.
W USA przybywa muzułmanów z biednych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki.Jim. henderson/Wikipedia W USA przybywa muzułmanów z biednych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki.

Minęło raptem sześć tygodni od zabójstwa dziennikarzy „Charlie Hebdo” w Paryżu, kiedy w Kopenhadze zginęły kolejne dwie osoby w zamachu, którego celem miał być autor karykatur Mahometa. Sprawcami obu ataków, wymierzonych w wolność słowa, byli wyobcowani w Europie potomkowie przybyszów z Bliskiego Wschodu i Maghrebu. Imigranci stamtąd zasiedlają etniczne enklawy miast, takie jak podparyskie slumsy, których mieszkańcy w 2005 r. podpalali samochody i atakowali policjantów. W połowie minionej dekady zapłonęły także muzułmańskie dzielnice Londynu.

Po tamtych zamieszkach pisano w USA, że w Europie spełniło się proroctwo Jamesa Baldwina: „Następnym razem pożar” – jak brzmiał tytuł książki czarnoskórego autora, przewidującego bunt murzyńskich mas w Ameryce.

Historia arabskich imigrantów w Europie przypomina nieco dzieje Afroamerykanów. Tych pierwszych, co prawda, nie sprowadzono siłą, ale też przyjechali, żeby harować, bo potrzebowała ich gospodarka. Jak Afroamerykanie, spotkali się z rasizmem i dyskryminacją, zepchnięci do etnicznych gett. Z wyjątkiem imigrantów z byłych kolonii, przyjeżdżających (do czasu) na specjalnych prawach, przybywali na statusie pracowników sezonowych. Mieli zrobić swoje i wyjechać, kiedy skończył się powojenny boom. Ale zostali i zaczęli sprowadzać rodziny. Coś trzeba było z tym zrobić.

1.

Polityka integracji imigrantów i ich dzieci różniła się w poszczególnych krajach, ale mniej więcej od lat 80. rządy zaczęły stosować, choć w rozmaitym stopniu (w Wielkiej Brytanii i Holandii w większym niż np. we Francji), zasady multikulturalizmu. A więc: szanujemy kulturę i religię przybyszów oraz pozwalamy im zachować obyczaje i sposób życia.

Przerabiano to wcześniej w USA. Już w czasie imigracyjnego tsunami na początku ubiegłego stulecia filozofowie i socjologowie William James, John Dewey i W.E.B. DeBois stworzyli pojęcie „kulturowego pluralizmu”. W latach 60., po szerokim otwarciu granic dla przybyszów spoza Europy, „sałatka” wielokulturowości miała zastąpić model etnicznego tygla.

Inspiracją dla mniejszości dopominających się o uwzględnienie ich kultury np. w edukacji były – znowu – zdobycze Afroamerykanów. Akcja afirmatywna – system preferencji w przyjmowaniu do pracy i na studia – przy całych swych społecznych kosztach pomógł wielu z nich awansować. Już jednak programy nauczania dzieci imigrantów w ich ojczystych językach, wprowadzane np. w Kalifornii, okazały się ślepą uliczką, bo hamowały postępy w nauce, i zostały zarzucone. Był to sygnał ostrzegawczy, że nadmierny nacisk na poszanowanie odrębności kulturowej mniejszości może pogłębiać ich upośledzenie i skazywać na getto.

W USA dotyczy to głównie Afroamerykanów i Latynosów, a w mniejszym stopniu imigrantów muzułmańskich. Ci ostatni pochodzą głównie z krajów azjatyckich: Indii, Pakistanu i Iranu, są lepiej wykształceni i zamożniejsi niż ich arabscy współwyznawcy i radzą sobie nie gorzej niż biali. Ostatnio jednak przybywa coraz więcej muzułmanów z biednych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki; ci adaptują się gorzej i bywają podatni na agitację ekstremistów.

Atak z 11 września 2001 r. i kolejne akty terrorystyczne wywołały falę islamofobii, silną w kręgach prawicy, zwłaszcza ewangelikalnych fundamentalistów. Z drugiej strony, Amerykanie, bardziej religijni od zeświecczonych Europejczyków, okazują więcej zrozumienia dla modlących się pięć razy dziennie wyznawców Allaha. Gdyby nie 9/11, muzułmanie czuliby się w USA jeszcze lepiej.

2.

Chociaż w Ameryce odstąpiono od takich pomysłów jak dwujęzyczność w szkołach i konserwatyści krytykują wielokulturowość jako wehikuł wartości „nieamerykańskich”, nigdy z niej de facto nie zrezygnowano. Powrót do wymuszonej asymilacji, jako narzucania np. wizji historii z perspektywy białych, jest niemożliwy w kraju, gdzie ci ostatni za 40 lat staną się mniejszością.

W praktyce więc multikulti funkcjonuje równolegle z tradycyjnym melting pot, w którym naturalizowany Amerykanin „wytapia się” niejako sam. Imigranci w USA asymilowali się zwykle dość łatwo, bo tolerancyjna Ameryka, której tożsamość określają nie więzi plemienne, lecz idee: konstytucja i Deklaracja Niepodległości, była na nich tradycyjnie otwarta. W Europie model wielokulturowości zaszczepiono w zupełnie innej rzeczywistości – narodów scalonych więzami krwi i wielowiekową historią, które ksenofobicznie reagują na obcych. „Problem z multikulti polega na tym, że wymaga on zmian mentalności europejskich społeczeństw” – mówi Keith Banting z Queens University w Kanadzie.

Narody europejskie cierpią poza tym na kompleks winy wobec uciemiężonych ludów kolonialnych. Przejawia się on w taktownym przymykaniu oczu na odmienności kultur przybyszów, choćby i sprzecznych z normami obowiązującymi w Europie. Długo „nie zauważano”, że meczety w zachodnioeuropejskich miastach stają się ośrodkami muzułmańskiego separatyzmu, a często radykalnego islamizmu. Na początku poprzedniej dekady władze Berlina zezwoliły na lekcje islamu w szkołach, po arabsku albo turecku, przy drzwiach zamkniętych, bez zewnętrznej kontroli. W Wielkiej Brytanii w prywatnej Akademii Króla Fahda w Acton w Londynie używano podręczników z Arabii Saudyjskiej, w których żydów i chrześcijan nazywano „małpami i świniami”.

Niemcy przeżyli szok, kiedy po 9/11 mieszkańcy turecko-kurdyjskich dzielnic Berlina odpalali fajerwerki na cześć terrorystów. Byli wstrząśnięci, że miejscowy imam chwalił atak, a w internecie nazywał gejów i lesbijki „zwierzętami”. Inne kraje też przeszły terapię szokową – zabójstwo holenderskiego filmowca Theo Van Gogha przez dżihadystę, furię protestów islamistów po publikacji karykatur Mohameta w Danii, atak terrorystyczny w Madrycie w 2004 r. i serię zamachów w Londynie w 2005 r., których sprawcami okazali się wykształceni imigranci drugiego pokolenia.

Do Europejczyków zaczęło docierać, że niedostrzeganie zła w imię tolerancji religijnej prowadzi w niebezpiecznym kierunku. David Cameron, Angela Merkel i Nicolas Sarkozy oświadczyli, że multikulturalizm „poniósł porażkę”. Chcieli sobie tym zjednać antyimigrancką prawicę, ale multikulti krytykowali też wybitni intelektualiści, jak francuski filozof Alain Finkielkraut.

Dogmaty multikulti podważono w całej Europie Zachodniej. Zaczęło się od strojów. W niektórych krajach zabroniono kobietom noszenia zasłon na twarz w miejscach publicznych, a w doktrynalnie świeckiej Francji uchwalono zakaz jakichkolwiek islamskich ubiorów w szkołach. W Szwajcarii zakazano budowy minaretów. W Holandii władze przygotowały promocyjne DVD dla nowo przybyłych imigrantów pokazujące kobiety topless i całujących się mężczyzn. W połowie ubiegłej dekady niemiecki minister spraw wewnętrznych Wolfgang Schaeuble ostrzegł muzułmanów, że „muszą się pogodzić z karykaturami, równością płci, a nawet obrażającą ich krytyką, bo na tym polega nasze otwarte społeczeństwo”.

3.

Politykę multikulti – realizowaną zresztą niekonsekwentnie, bo np. we Francji nie stosowano akcji afirmatywnej na wzór amerykański – zaczął wypierać model „obywatelskiej integracji”. Ma on polegać na wpajaniu imigrantom podstawowych wartości wyznawanych przez społeczeństwa, których stają się częścią. Przejmuje się tu niekiedy wzory z USA, gdzie warunkiem otrzymania obywatelstwa jest zdanie egzaminu z historii oraz konstytucji i organizuje się zbiorowe wręczanie paszportów z odgrywaniem hymnu w obecności flagi narodowej.

W Niemczech rząd wymaga, aby młode kobiety sprowadzane z Turcji dla ożenku (Turczynki niemieckie nie gwarantują dziewictwa) nauczyły się niemieckiego przed małżeństwem, bo potem nie będą miały ku temu okazji. Takie „twardsze” asymilacyjne metody stosuje się też w Austrii i Danii, ale już Wielka Brytania jest bardziej liberalna. Wciąż nie zdelegalizowano tam fundamentalistycznej partii Hizb ut-Tahrir wzywającej do utworzenia kalifatu, a w Birmingham muzułmanie usiłują przejąć kontrolę nad szkołami, aby wychować młodzież w duchu islamizmu. Chociaż w wielu krajach próbuje się aktywniej europeizować imigrantów, nie oznacza to rezygnacji z multikulti – oba modele, jak wykazali Keith Banting i Will Kymlicka, zwykle współistnieją ze sobą.

Tymczasem rządy nie mogą sobie poradzić z rosnącą imigracją z Bliskiego Wschodu i Maghrebu. Przybysze stamtąd powołują się na więzi z krewnymi w krajach UE albo ubiegają się o status uchodźców, choć wielu z nich to islamscy ekstremiści. Państwa Unii nie stosują systematycznej selekcji przybyszów, jak władze USA. Próby sprawdzania wiarygodności imigrantów ubiegających się o pobyt za pomocą testów DNA natrafiły we Francji na protesty działaczy muzułmańskich i obrońców praw człowieka.

4.

Czy polityka integracji przynosi owoce? Sondaże Gallupa wskazują, że zdecydowana większość muzułmanów we Francji, Wielkiej Brytanii i Niemczech wolałaby – gdyby miała możliwość – mieszkać w dzielnicach mieszanych, a nie etnicznych gettach. Większość deklaruje lojalność wobec nowych ojczyzn i potępia przemoc. Ale też przeważająca większość jest niezadowolona ze swej sytuacji materialnej, szczególnie w Wielkiej Brytanii (przodującej w praktykowaniu multikulti). To oczywiste – są na dole drabiny społecznej. Trudno też się dziwić, że rzadziej niż tubylcy akceptują aborcję, seks przedmałżeński i homoseksualizm.

Obraz jest więc niejednoznaczny. Pewne jest tylko, że pogarszają się stosunki między europejskimi społeczeństwami a żyjącymi wśród nich muzułmanami. Krytyka muzułmańskiego separatyzmu wywołuje automatyczną reakcję obronną: to atak na islam, objaw rasizmu. Islamiści sprzymierzają się tu z antyzachodnią lewicą. Po drugiej stronie narasta islamofobia. Po zamachu w Paryżu 61 proc. Niemców wyraziło pogląd, że „dla islamu nie ma miejsca na Zachodzie” (wzrost o 9 proc. w porównaniu z 2012 r.). Niemiecki ekonomista i krytyk polityki otwartych granic Theo Sarrazin powiedział, że Niemcy „głupieją” przez muzułmanów, bo ci mają defekt genetyczny. Rosną w siłę ugrupowania antyimigranckie: brytyjska UKiP, niemiecka Pegida, francuski Front Narodowy.

I nie chodzi tu o szafowanie słowem „islamofobia”. Fobie to chorobliwe, a więc rzadkie przypadłości. Zgoda, do Pegidy przyłączają się neonaziści. Ale jej przywódcy podkreślają, że chodzi im tylko o konstytucyjny zapis obowiązku asymilacji imigrantów i ograniczenie imigracji. Na manifestacje ruchu przychodzą zwykli ludzie niemający nic wspólnego z ekstremizmem.

Nieufność wobec islamu nie ogranicza się do antysystemowej prawicy. Rozciąga się na ugrupowania głównego nurtu, z lewicą włącznie. Ta ostatnia nie przyznaje się do tych lęków, gdyż niewygodnie jej w towarzystwie ksenofobów i rasistów. Niektórzy jednak ich nie ukrywają. „Mnóstwo ludzi, i to postępowych, obawia się, że znowu będziemy musieli tłumaczyć imigrantom, co to jest równość kobiet i mężczyzn, i że gejów należy traktować właściwie” – mówi holenderski członek europarlamentu z Partii Zielonych Joost Lagendik. A w USA znany telewizyjny satyryk Bill Maher, gej i skrajny liberał, oświadczył na wizji: „Nie będę przepraszał, że nie chcę, aby za 300 lat świat zachodni został opanowany przez islam”. Może więc warto te obawy zrozumieć.

Oto w Europie, której ludność się kurczy, przybywa stale imigrantów wyznających, i to coraz gorliwiej, religię, która w swej obecnej postaci stoi w sprzeczności z kanonami liberalnej demokracji. Islamskie pojęcie ummy, wspólnoty wiernych zarazem religijnej i świeckiej (stąd idea kalifatu i oparcia prawa na szariacie), nie da się pogodzić z oświeceniową zasadą rozdziału Kościoła od państwa. Zniewolenie kobiet, „honorowe” zabójstwa, potępienie homoseksualizmu i zaciekły antysemityzm sprzeczne są z zakazem dyskryminacji i poszanowaniem praw mniejszości.

5.

No i kwestia przemocy. Islam – „religią pokoju”? Tzw. umiarkowani muzułmańscy działacze rytualnie potępiają zamachy terrorystyczne. Ale nawet ci, którzy w wystąpieniach do zachodniej opinii odcinają się od ekstremistów, w meczetach i na portalach internetowych adresowanych do swych współwyznawców głoszą często przesłanie zgoła inne.

Polemizując z tymi argumentami, przypomina się zwykle o współczesnych fundamentalistach chrześcijańskich. Ale ewangelikalni pastorowie w USA nie sankcjonują bicia żon ani mordowania niewiernych. Timothy McVeigh i Anders Breivik to samotni psychopaci, podczas gdy dżihadystów w Syrii i Iraku (do których obu można porównać – też zabijają współwyznawców-heretyków) są legiony.

Obrońcy islamu przywołują krucjaty i palenie czarownic, które też trzeba było uzasadnić cytatami z Biblii. Jednak chrześcijaństwo ma to już za sobą, bo Zachód przeszedł reformację i oświecenie. Islam ewoluował w przeciwnym kierunku – od religii postępu, tolerancji i dialogu do wahabizmu i salafizmu. Otwarty i pogodny „islam morza” ustąpił posępnemu „islamowi pustyni”, sprzecznemu z wymogami nowoczesności. Czy potrafi się zreformować? To trudniejsze niż modernizacja chrześcijaństwa, bo islam nie ma swojego Watykanu.

Problemy Europy z muzułmanami odbiera się w Ameryce jako kolejny symptom europejskiego kryzysu. Bierność wobec ekspansji islamu na naszym kontynencie to objaw dekadencji, zaniku wiary, wewnętrznej pustki – sugeruje publicysta „Wall Street Journal” Christopher Caldwell. Amerykanie wciąż wierzą w swoją konstytucję i Boga. Tymczasem w Europie kościoły opustoszały, a wizja zjednoczonej, lecz otwartej Europy, słabnąca zresztą, przypomina kolorową sałatkę multikulti, i to bez przyprawy. Jak utożsamić się z czymś, co nie posiada smaku?

Polityka 9.2015 (2998) z dnia 24.02.2015; Świat; s. 57
Oryginalny tytuł tekstu: "Między nami"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną