Osiem lat, nie więcej, miała dziewczynka, która wysadziła się przed targiem z telefonami komórkowymi w miejscowości Potiskum na północy Nigerii. Nie pozwoliła przeszukać się strażnikom pilnującym wejścia i podczas sprzeczki odpaliła ładunek. Oprócz zamachowczyni zginęło 5 osób, 19 zostało rannych. Miesiąc wcześniej na tym samym targu telefonów równolegle swoje bomby odpaliły dwie kilkunastolatki. Do tamtego ataku przyznali się dżihadyści z Boko Haram. Atak ośmiolatki też jest im przypisywany i ma być kolejnym dowodem na to, że – mimo ofensywy armii nigeryjskiej – Boko Haram zachowuje zdolność do prowadzenia kampanii terroru.
Tymczasem Nigeria daje sobie jeszcze tylko cztery tygodnie na odbicie samozwańczego kalifatu ustanowionego na północnym-wschodzie kraju. Wspólnie z sąsiednimi Kamerunem i Czadem oraz na podstawie informacji wywiadowczych otrzymanych od wpływowej w Afryce Zachodniej Francji bombarduje bazy i obozy szkoleniowe powstańców. Odbiła ruiny miasteczka Baga, całkowicie spacyfikowane przez islamistów w styczniu. Wygląda też na to, że Boko Haram, które dotychczas niepodzielnie kontrolowało swój kalifat, w którym narzuciło radykalną odmianę szariatu i doprowadziło do fali uchodźców oraz śmierci kilkunastu tysięcy ludzi, wreszcie traci poparcie społeczne, kluczowe dla każdej siły partyzanckiej.
Czas nagli, bo najludniejsze państwo Afryki i pierwszą gospodarkę kontynentu czeka przełożony z połowy lutego maraton wyborczy. Na przełomie marca i kwietnia Nigeryjczycy wybiorą prezydenta, członków parlamentu i gubernatorów. Pójdą do urn, o ile armia – po sześciu latach niepowodzeń – skutecznie zepchnie Boko Haram do narożnika.