Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Życie bez Donbasu

Czy warto umierać za Donieck

Wojna sieje zniszczenie. Latem mówiło się, że na odbudowę Donbasu potrzeba 20 mld dol. Dziś nawet trudno oszacować skalę wydatków. Wojna sieje zniszczenie. Latem mówiło się, że na odbudowę Donbasu potrzeba 20 mld dol. Dziś nawet trudno oszacować skalę wydatków. Baz Ratner/Reuters / Forum
Wojna wydaje się nie do wygrania. Czy Ukraina powinna się pogodzić z utratą Doniecka i Ługańska? Czy warto umierać za Donbas?
Okolice Doniecka – zniszczony pomnik bohaterów drugiej wojny światowejMaxim Shemetov/Reuters/Forum Okolice Doniecka – zniszczony pomnik bohaterów drugiej wojny światowej

Podczas obchodów pierwszej rocznicy czarnego czwartku na Majdanie, dnia bohaterów Niebiańskiej Sotni, prezydent Poroszenko obiecał, że Ukraina będzie walczyć aż do zwycięstwa, że krew obrońców Majdanu nie została przelana na próżno. Walczyli przecież o całą Ukrainę – z Donieckiem, Ługańskiem, Debalcewem i Mariupolem.

Zajęta przez separatystów część obwodów donieckiego i ługańskiego to 7 proc. powierzchni kraju. Ale to także tereny najsilniej uprzemysłowione i zurbanizowane. W obwodzie donieckim, według spisu, mieszkało ok. 4,5 mln mieszkańców, w ługańskim – 2 mln. Na kontrolowanym przez separatystów obszarze mieszka nadal ok. 2 mln osób, choć to rachunki nieprecyzyjne. Jak informuje ONZ – z Donbasu uciekło już 1,5 mln mieszkańców. Ci, którzy pozostają, zwykle nie mają dokąd uciec, a tu przynajmniej jest dom. Póki nie zostanie zburzony. Na nieokupowanym terytorium obu obwodów mieszka wciąż ok. 3 mln obywateli.

Donbas (Donieckie Zagłębie Węglowe) nigdy nie był jak Galicja czy środkowa Ukraina, myślał i mówił po rosyjsku, wyznawał prawosławie, na ogół moskiewskiego patriarchatu. Był wielokulturowy, zamieszkiwali go Ukraińcy i etniczni Rosjanie z ukraińskim paszportem. Lubili o sobie mówić: my tutejsi. To ziemia robotnicza, centrum przemysłu ciężkiego, kopalń i hut. 70 tys. fabryk, przemysł hutniczy, maszynowy, chemiczny i zbrojeniowy oraz energetyka. W obwodzie donieckim koncentrowało się 20 proc. potencjału przemysłowego Ukrainy. Donbas zapewniał Ukrainie 70 proc. wydobycia węgla kamiennego i 80 proc. produkcji węgla koksującego. Wytwarzał 20 proc. ukraińskiego PKB i 25 proc. ukraińskiego eksportu.

Zwyczajowo ciążył ku Rosji. A tutejsza gospodarka zawsze była z nią silnie związana, to Rosja była największym odbiorcą miejscowej produkcji metalurgicznej. Ale także technicznie – poprzez linie energetyczne, gazociągi. Część Zagłębia Donieckiego – Zagłębie Szachtyńskie – leży po rosyjskiej stronie granicy.

W Donbasie wyrosły największe fortuny ukraińskich oligarchów, jego symbolem jest oligarcha Rinat Achmetow, z tytułem najbogatszego Ukraińca i władcy Doniecka, zatrudnia 100 tys. osób. Można powiedzieć nawet, że Donbas rządził: miał tradycyjnie liczną reprezentację w parlamencie i we władzy, decydujące wpływy w Partii Regionów, tutaj mającej swe korzenie. Gdy prezydentem został Wiktor Janukowycz, ludzie z Donbasu – nazywani klanem donieckim – rządzili niepodzielnie, gospodarczo i politycznie. To tutaj zazwyczaj rozstrzygały się wybory parlamentarne i prezydenckie. Dopiero światowy kryzys 2008 r. uderzył w Donbas, zapotrzebowanie na wyroby hutnicze zmalało. Kopalnie i huty, od lat zaniedbane, energochłonne, stawały się coraz mniej rentowne. Rosło bezrobocie, bardziej niż w innych częściach kraju. Donbas wciąż jednak żył w przekonaniu, że utrzymuje całą Ukrainę, że kraj żyje na jego koszt.

Pod lufami karabinów

Separatystyczne nastroje zawsze były gdzieś w tle, ale ukryte głęboko pod skórą, raczej jako sposób nacisku na władzę. Kiedy w 2004 r. separatyści próbowali się policzyć, okazało się, że ich siła jest mizerna. Podziałem Ukrainy nikt poważnie nie był zainteresowany, a już z pewnością nie oligarchowie. Nawet ci, co sprzyjali Moskwie. Przed rokiem wydawało się, że Majdan wreszcie scementował poczucie jedności, bo w interesie wschodu i zachodu jest demokratyzacja. Badania przekonywały, że Donbas chce na zachód. Separatyści, nawet gdy się pojawiali na placu w Doniecku czy Ługańsku, nie mieli ani programu politycznego, ani powszechnego zachwytu obywateli. Początkowo to była zwykła żulia, bezrobotni, zadymiarze. Z czasem dołączyli najemnicy. Ale także robotnicy i mieszkańcy Donbasu, rosyjskojęzyczni Ukraińcy. A wreszcie kilka tysięcy rosyjskich żołnierzy. Gdyby nie wtargnięcie Rosji w granice Ukrainy, pomysły separatystów w Donbasie szybko upadłyby, jak w Charkowie czy Dniepropietrowsku.

Ale w Donbasie historia potoczyła się gorzej. 11 maja ub.r. separatyści zorganizowali referendum, obywatele mieli zdecydować o suwerenności obwodów. Głosowanie było komedią, nie spełniało żadnych standardów i nie wiadomo, jaki był prawdziwy wynik. Dzień później podjęto uchwały o suwerenności Republik Ludowych, Donieckiej i Ługańskiej. Kijów nie przeszkodził w przeprowadzeniu referendum. Gorzej, zlekceważył je. Bo powołanie obu ciał wydawało się czymś operetkowym. Dziś widać, że to był błąd, nastroje społeczne w Donbasie zaczęły się zmieniać. Nowi przejęli administrowanie w terenie, rządowa administracja została sterroryzowana i wypchnięta z terenów okupowanych, gubernatorzy także. Pieniądze płynęły z rabowania banków, napadów na konwoje z wypłatami, od popierających oligarchów – głośno mówiło się, że to także pieniądze Wiktora Janukowycza i jego syna – oraz z Rosji.

Separatyści rośli w siłę, dostawali nowoczesną rosyjską broń i poszerzali okupowane terytorium. Ukraińskie wojska rządowe zaczęły przegrywać walkę o Donbas. Próbą odzyskania wpływów były rozmowy pokojowe w Mińsku, we wrześniu ub.r. Donbasowi obiecano większą autonomię lokalną, nawet specjalny status, ale w granicach Ukrainy. Odpowiedzią separatystów było nie tylko złamanie umowy o zawieszeniu broni, ale przede wszystkim deklaracja, że na terenie republik nie odbędą się wybory do Rady Najwyższej Ukrainy i ogłoszenie własnych wyborów parlamentarnych w zbuntowanych obwodach. Ich zwycięzcami okazali się dotychczasowi liderzy: Aleksandr Zacharczenko i Ihor Płotnicki. Kijów nie uznał wyborów, nazywając je farsą pod lufami karabinów. A rosyjska Duma zadeklarowała współpracę i uznała nowe władze. Dziś te dwie marionetkowe republiki rządzą się oddzielnie, mają własne armie. Te armie miały się połączyć dzięki zdobyciu Debalcewe i walczyć wspólnie. LNR i DNR nie myślą na razie o połączeniu, każda republika działa w ramach granic obwodu.

Władze w Kijowie pokazały tymczasem prawdę o gospodarce regionu. W 2013 r. dochody obwodu donieckiego wyniosły 16,3 mld hrywien, a wydatki – 41 mld (5 mld dol.). W ługańskim podobnie: dochody 9,4 mld hrywien, a wydatki – ponad 21 mld (2,8 mld dol.). Dotacje to nie tylko żywy pieniądz, to również możliwość korzystania z tańszego gazu, subwencje dla kopalń, dopłaty socjalne, środki na rozwój regionu. I mnóstwo ukrytych przywilejów. Ujawniono, że Donbas prawie nie płacił podatków, stąd jego pozorna konkurencyjność i szybko rosnące fortuny oligarchów. Faktem jest natomiast, że Donbas, będąc najbardziej ludnym regionem Ukrainy, był też jej największym rynkiem zbytu.

 

Tak było do secesji i wojny. Kiedy stało się jasne, że Kijów faktycznie utracił władzę nad regionem, a porozumienia z Mińska nie zostały dotrzymane, rząd wstrzymał wypłaty socjalne na terenach kontrolowanych przez separatystów. Zawiesił też działalność państwowych instytucji i przedsiębiorstw. Motywacja wydawała się oczywista. Jak mówił premier Arsenij Jaceniuk, Kijów nie zamierza finansować rosyjskich terrorystów. Nie odcięto jednak dostaw gazu i elektryczności dla terenów okupowanych, choć separatyści nie zamierzali za nie płacić. Ale przecież tam mieszkali obywatele Ukrainy; rząd nie mógł ich pozostawić bez ogrzewania u progu zimy. Kijów oszczędzał, a Donbas nawet nie zamierzał.

Rząd ujawnił wielkość subsydiów i dotacji dla okupowanych części obwodów donieckiego i ługańskiego: w 2014 r. było to 19,6 mld hrywien (czyli grubo ponad miliard dolarów) dla DNR i 14,6 mld hrywien dla LNR, czyli prawie kolejny miliard. Podano, że Donbas nie zapłacił do budżetu krajowego należnych podatków w wysokości 6,7 mld hrywien, czyli 450 mln dol. W sytuacji kryzysu, załamania gospodarki i wymogów oszczędzania stawianych przez MFW były to kwoty znaczące. Dalsze subsydiowanie Donbasu oznaczało katastrofę gospodarczą, przybliżało niewypłacalność. Ale kij miał dwa końce: nastroje społeczne w Donbasie jeszcze się pogorszyły, sympatie skierowały w stronę separatystów.

Dziś Donbas jest Ukrainie wrogi. Bez pieniędzy – bieduje i często głoduje. Żyje z zapasów i dzięki pomocy humanitarnej zwłaszcza fundacji Achmetowa, który dogadał się z separatystami i ocalił swoje największe fabryki (ale nie lotnisko w Doniecku!). Oficjalnie nie poparł secesji, ale też nie pomógł rządowi. Podobno mieszka w Kijowie.

Czas na budowę państwa

Wojna sieje zniszczenie. Latem mówiło się, że na odbudowę Donbasu potrzeba 20 mld dol. Dziś nawet trudno oszacować skalę wydatków. Są miasta, które trzeba budować od nowa, uruchomienie zalanych kopalń, jeśli w ogóle będzie możliwe, pochłonęłoby kolosalne sumy, przywrócenie do życia przemysłu – kolejne miliardy. Kto je wyłoży? Strat w ludziach nigdy nie da się wymierzyć. Czy Donbas to nie jest po prostu zbędny garb? Każdy dzień wojny kosztuje Ukrainę 5,5 mln dol. Na froncie walczą ochotnicy i słaba ukraińska armia. Codziennie giną ludzie, nawet teraz, po podpisaniu kolejnych porozumień o zawieszeniu broni. Rosja je łamie: w Debalcewe, gdzie nawet na chwilę nie przerwano ostrzału z ciężkiej broni, poległy dziesiątki ukraińskich żołnierzy.

Mimo że z wojującym Donbasem nie ma co myśleć o NATO czy Unii, kilka miesięcy temu za koniecznością walki aż do zwycięstwa opowiadało się 60 proc. społeczeństwa. Dziś jest to już 80 proc. Może wpływa na te nastroje społeczne niedostatek reform, poczucie, że żyje się ciężko, często trudniej niż przed Majdanem. Z pewnością – świadomość, że kraj poniósł niewyobrażalny wysiłek, tysiące młodych ludzi oddało życie, tysiące zostało kalekami, nigdy nie powrócą do normalnego życia. Dziesiątki tysięcy Ukraińców zaangażowało się w pomoc walczącym, zbiórkę pieniędzy na zakup wyposażenia, opiekę nad rannymi. Ten nastrój solidarności, współpracy, samoorganizacji nie osłabł ani na chwilę. Tu grają emocje. Tak wielka ofiara – uważają – nie może pójść na marne, nikt sobie tego nie wyobraża. Jeśli gwałciciel wtargnie do domu, masz mu ustąpić? – pytają.

Zdesperowany zwierzak w pułapce potrafi odgryźć zatrzaśniętą łapę. Czy Ukraina może się zdobyć na podobny ruch, czy powinna odciąć Donieck, żeby ratować życie reszty kraju? Dziś wydaje się to nierealne. Najbardziej z przyczyn politycznych. Rząd z pewnością obawia się powrotu z frontu żołnierzy i ochotników, ich krew poszłaby na marne. Mimo że szansy na militarne zwycięstwo nie ma, politycy mają poczucie, że rezygnacja z walki może wywołać niepokoje społeczne. Nawet jeśli ktokolwiek uważa, że tak trzeba, nie ośmieli się tego powiedzieć głośno, również opozycja milczy. Oddać Donbas byłoby niepatriotycznie.

Nie ma też żadnych gwarancji, że Putin zatrzyma się na Donbasie. A dlaczego tylko Donieck, a nie Odessa, Charków, Dniepropietrowsk? Dziś można jedynie zamrozić konflikt, odgrodzić Donbas, stawiając na granicy z Ukrainą wojska ONZ. W ten sposób prezydent Petro Poroszenko chciałby powstrzymać marsz Rosji, zagrodzić drogę Putinowi. Ukraińscy chłopcy już go zatrzymali, teraz świat musi pomóc, żeby nie poszedł dalej. Taka jest logika ukraińskich władz. Jeśli Rosja zostanie zatrzymana, Ukraina zyska czas na budowę państwa. A gdy się wzmocni – zacznie rozmawiać o powrocie Donbasu.

Czy kraj potrafi żyć bez Donieckiego Zagłębia, kopalń, surowców i eksportu? Tu sprawa jest łatwiejsza, niżby się wydawało. Wojna trwa od miesięcy, Kijów nie kontroluje regionu, nie ściąga podatków, nie czerpie zysków z bogactw naturalnych. A jednak kraj funkcjonuje, choć kiedyś wydawało się to nierealne. Nawet antracyt wydobywany w Donbasie, kiedyś wyłączne paliwo w ukraińskich elektrociepłowniach, można zastąpić węglem z RPA. Można rozdzielić sieć energetyczną i gazowniczą, zbudowane w czasach radzieckich, kiedy wszystko było wspólne i nikt nie śmiał pomyśleć, że może być inaczej. Z pewnością Ukraina straci duży rynek zbytu, ale to kwestia szukania innych rozwiązań i zmiany strategii gospodarczej. To musi być suwerenna decyzja Ukraińców. Kiedyś wydawało się, że Serbia nie potrafi żyć bez Kosowa. Dziś okazuje się, że jest odwrotnie.

Polityka 9.2015 (2998) z dnia 24.02.2015; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie bez Donbasu"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną