W Mołdawii – graniczącym z Ukrainą posowieckim państwie – udało się zażegnać trwający dwa miesiące kryzys, wybrać nowy rząd i premiera, unikając tym samym przedterminowych wyborów i destabilizacji. Koalicja „Sojusz na rzecz europejskiej Mołdawii” jest mniejszościowa, rząd także, jednak tworzące ją partie Liberalno-Demokratyczną i Demokratyczną poparli w głosowaniu także komuniści. Premierem został Chirila Gaburici (PLD), 38-letni biznesmen (kandydaturę poprzedniego premiera Iuriea Leanca parlament odrzucił kilka dni wcześniej). Jego atutem jest to, że przez ostatnie trzy lata przebywał poza krajem i nie uczestniczył w lokalnych konfliktach. Wotum zaufania otrzymał również rząd, który od gabinetu zaproponowanego wcześniej przez Leanca różni jedynie osoba premiera.
Koalicja ma dziś w 101-osobowym parlamencie 40 mandatów i chcąc utrzymać poparcie komunistów, musi się liczyć z ich zdaniem. Ci natomiast domagają się wprowadzenia poprawek do umowy stowarzyszeniowej z UE. Nadziei należy upatrywać w fakcie, że z partiami koalicyjnymi łączy ich obawa przed nowymi wyborami.
Sytuacja jest skomplikowana, oprócz moskiewskich sankcji, które tu bardzo doskwierają, oraz obawy przed rosyjskimi manipulacjami w sektorze finansowym, Kiszyniów ma w perspektywie (23 marca) wybory w autonomicznej, prorosyjskiej i separatystycznej Gaugazji, sąsiadującej od południa z Ukrainą. Jednak społeczeństwo, wbrew oczekiwaniom Moskwy, demonstruje silne nastroje proeuropejskie, a premier Gaburici niemal natychmiast po wyborze udał się z wizytą do Brukseli.