Izraelski ajatollah na Kapitolu
Premier Izraela de facto wezwał Amerykę do wojny z Iranem
W ramach przypomnienia: Netanjahu został zaproszony przez szefa Izby Reprezentantów, republikanina Johna Boehnera. Nie był to jego pierwszy występ w tym miejscu, w 2002 r. przemawiał tam nawet jako osoba prywatna. Pierwszy raz jednak stało się to bez porozumienia z Białym Domem, który w takich sytuacjach zwyczajowo pytany jest o opinię.
Efektem była absurdalna politycznie sytuacja: lider obcego (jednak) państwa przekonywał amerykańskich parlamentarzystów, że ich prezydent jest naiwniakiem, który dał się wciągnąć w rozmowy z zawodowymi kłamcami (Irańczykami), a umowa, która będzie ich wynikiem, to „zła” umowa. Doprowadzi ona Iran do bomby i zamieni Bliski Wschód w piekło.
Obie strony – Boehner i republikanie oraz Netanjahu – popisali się wybitnym egoizmem politycznym, przedkładając swój partykularny interes ponad interes państwa. Republikanie działają dziś z przeświadczeniem, że w imię zniszczenia prezydenta Baracka Obamy warto puścić z dymem Amerykę. Robią więc, co mogą – od bezmyślnego blokowania nominacji prezydenckich, poprzez rytualne już groźby wstrzymania finansowania najważniejszych instytucji i urzędów państwowych, aż do wzywania zagranicznych polityków do walki z Obamą.
Netanjahu nie jest lepszy – wizyta w Waszyngtonie, którą odradzali mu niemal wszyscy izraelscy politycy i komentatorzy, była dla izraelskiego premiera najlepszą (i darmową) konwencją wyborczą, jaką mógł sobie wymarzyć przez wyborami do Knesetu, które już 17 marca. Prawicowy rząd Netanjahu nie radzi sobie z sytuacją społeczną. Izraelczycy źle oceniają jego politykę na rynku mieszkaniowym, wzrost cent podstawowych artykułów. Netanjahu wybrał więc ucieczkę w politykę międzynarodową i straszenie Iranem. Pogrążył już na zawsze swoje relacje z Obamą w zamian za tych kilka owacji na stojąco w Kongresie, transmitowanych na żywo do Izraela.
Gdyby jednak na tym kończyła się szkodliwość wystąpienia izraelskiego premiera na Kapitolu, można by to uznać za gest moralnie naganny, a jednak politycznie genialny. Netanjahu zrobił jednak we wtorek jeszcze jeden krok: wezwał Amerykę do wojny w Iranem. Nie wprost, ale logika jego waszyngtońskiego wywodu jest nieubłagana.
Netajnahu powiedział mianowicie, że negocjacje z Iranem to tragiczny błąd. Jakie są więc alternatywy? Tego już nie powiedział, co zresztą wytknął mu Biały Dom zaraz po wystąpieniu. Więc dopowiedzmy: alternatywa jest tylko jedna – brak rozmów. I wtedy możliwe są znów dwie opcje. Po pierwsze, zapominamy o Iranie: niech robią, co chcą. Tę opcję Netanjahu również wykluczył – jako fundamentalnie nieodpowiedzialną. Druga opcja to punktowy atak na irańskie instalacje nuklearne. I oto właśnie chodzi premierowi Izraela.
Wojskowi eksperci wyśmiewają tę opcję – ośrodki nuklearne w Iranie są już dziś zbyt liczne i zbyt rozproszone, żeby atak izraelski czy nawet amerykański zniszczył cały irański program. Ale Netanjahu dobrze o tym wie. Wie również, że takie nieudane uderzenie z pewnością wywoła kontratak Iranu – oczywiście nie na Amerykę, tylko na Izrael. Wtedy Waszyngton będzie musiał już odpowiedzieć z całą siłą w obronie swojego sojusznika i w ten sposób zostanie wciągnięty w konflikt, przy którym inwazja na Irak z 2003 r. może okazać się mało znaczącą potyczką.
Po wtorkowym wystąpieniu premiera Izraela w Kongresie Amerykanie powinni jeszcze raz się zastanowić, czy to rzeczywiście Irańczycy są największym zagrożeniem dla spokoju na Bliskim Wschodzie.