Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Mała twarda Barb

Barbara Mikulski: lwica amerykańskiej lewicy

Tak nie wygląda senator – mówiono, kiedy po raz pierwszy Barbara Mikulski zjawiła się na posiedzeniu wyższej izby Kongresu. Tak nie wygląda senator – mówiono, kiedy po raz pierwszy Barbara Mikulski zjawiła się na posiedzeniu wyższej izby Kongresu. The Washington Post / Getty Images
Po 40 latach odchodzi z polityki senator Barbara Mikulski, lwica amerykańskiej lewicy, koleżanka Baracka Obamy i orędowniczka Polski.
Tu z Barackiem Obamą. Obydwoje byli przeciw interwencji w Iraku.Pablo Martinez Monsivais/AP/EAST NEWS Tu z Barackiem Obamą. Obydwoje byli przeciw interwencji w Iraku.

Senat USA to najbardziej ekskluzywny klub na świecie, lubią mówić Amerykanie. Tak ekskluzywny, że przez pierwsze 200 lat historii kraju nie wpuszczano do niego kobiet. Pierwsze panie zostały senatorami, dziedzicząc niejako stanowisko po mężach lub prominentnych ojcach. Pierwsza demokratyczna senator Hattie Caraway z Arkansas przejęła mandat po zmarłym małżonku w 1932 r. Republikankę Nancy Kassebaum znano głównie jako córkę popularnego gubernatora Kansas. Dopiero w 1986 r. wybrano do Senatu kobietę ze stanu Maryland, która tylko sobie zawdzięczała polityczną karierę.

Tak nie wygląda senator – mówiono, kiedy po raz pierwszy Barbara Mikulski zjawiła się na posiedzeniu wyższej izby Kongresu. Ta wnuczka polskich piekarzy z Baltimore ma niespełna 150 cm wzrostu. Aby przemawiać zza mównicy, musi stawać na specjalnym podwyższeniu. Ale potrafi to obrócić w żart – jestem, mawia, jak ten samolot poruszający się na tyle nisko, żeby być poza zasięgiem radarów.

Kiedy w styczniu 1987 r. rozpoczynała pracę w Senacie, była tam drugą kobietą, oprócz wspomnianej Kassebaum. Ale już w niecałe pięć lat później szklany sufit na Kapitolu pękł na dobre – do legislatury federalnej dostało się tyle przedstawicielek, że rok wyborczy 1992 nazwano „rokiem kobiet”. Rezygnując z polityki z końcem tej kadencji, 78-letnia Barbara Mikulski zostawi w wyższej izbie Kongresu 19 senatorek.

Prawo do spodni

Mikulski, znana też jako „senator Barb”, szybko została prawdziwą idolką feministek. Do ich panteonu dołączyła obok Hillary Clinton i bohaterki kampanii przeciw seksualnemu molestowaniu Anity Hill. Mikulski nigdy nie podobało się określenie „rok kobiet”. – To tak, jakby powiedzieć „rok karibu” albo „rok asparagusa”. A my, kobiety, nie jesteśmy przecież przemijającą modą – tłumaczyła.

Kobiety na Kapitolu tolerowano, ale do Senatu, królestwa mężczyzn, miały przychodzić ubrane, jak przystało, czyli w sukniach albo spódnicach. Mikulski obaliła i tę barierę: wraz z Nancy Kassebaum broniły prawa swojej płci do stroju zgodnego z duchem emancypacji. W czasie jednego z weekendów obie zorganizowały protest w tej sprawie, przychodząc w spodniach i nakazując ich włożenie swoim asystentkom. „Pantsuit Rebellion of 1993”, jak nazwano akcję, zakończyła się pełnym sukcesem – reguły ubierania się zmieniono. Mikulski wywalczyła również zniesienie zakazu wstępu kobiet do siłowni i na basen na Kapitolu, gdzie senatorowie mężczyźni lubili się kąpać nago.

Rodzice Barbary, William i Christine Mikulski, prowadzili sklep spożywczy w polskiej dzielnicy Baltimore. Zgodnie z rodzinną tradycją posłali córkę do katolickiej szkoły Institute of Notre Dame, którą skończyła także Nancy Pelosi, późniejsza przewodnicząca Izby Reprezentantów. Przyszła senator brylowała w szkolnym klubie dyskusyjnym, ale rozważała pójście do klasztoru, gdyż – jak wspominała – zakonnice były dla niej inspiracją. Ostatecznie wybrała służbę świecką – po studiach na Uniwersytecie Maryland została pracownikiem socjalnym. Działała w agencji pomocy dzieciom z dysfunkcjonalnych rodzin i organizowała akcję protestu przeciw budowie autostrady przecinającej historyczne dzielnice Baltimore. Dzięki zyskanej w ten sposób sławie w 1971 r. wybrano ją do rady miasta.

Wtedy też usłyszała o niej po raz pierwszy cała Ameryka. Podczas konferencji na Uniwersytecie Katolickim w Waszyngtonie wezwała do szacunku dla imigrantów z biedniejszych krajów Europy, którym przyczepiano gębę prymitywnych „buraków” i ksenofobów. „Ameryka nie jest już tyglem, lecz gotującym się kotłem dla etnicznego (związanego z krajem pochodzenia – red.) Amerykanina, wyzyskiwanego przez rząd i sektor prywatny. Etniczny Amerykanin ma dość przyklejania mu łatki rasisty i matoła przez fałszywych białych liberałów, czarnych pseudobojowników o sprawę i okazujących pobłażliwą wyższość biurokratów” – powiedziała.

Przemówienie Mikulski do dziś uchodzi za jeden z czołowych manifestów „ruchu etnicznego”, który ponad 40 lat temu zapoczątkował Amerykę wielokulturową, niezdominowaną już przez WASP, czyli białych Anglosasów wyznania protestanckiego, a mniejszościom etnicznym, rasowym i seksualnym utorował drogę do pełnego, nie tylko formalnego, równouprawnienia.

Mniejszości stały się wówczas nową bazą wyborców Partii Demokratycznej. Rodzice Barbary, jak niemal wszyscy etniczni Amerykanie z pracującej klasy średniej, nazywanej „niebieskimi kołnierzykami”, byli demokratom zawsze wierni, popierali prezydenta Franklina Delano Roosevelta, którego portret wisiał w ich sklepie. Ale kiedy w Jałcie prezydent zgodził się na pozostanie Polski w sowieckiej strefie wpływów, portret prezydenta – opowiadała pani senator – odwrócili twarzą do ściany.

Mikulski pozostała także polską patriotką. Przyłączała się do wszystkich akcji pomocy dla starego kraju i wsparcia jego niepodległościowych aspiracji. Pracowała nad ustawami popierającymi rozszerzenie NATO, a później nad sprawą zniesienia wiz dla Polaków. Fakt, że wizy wciąż obowiązują, wynika stąd, że tylko garstkę członków Kongresu temat ten obchodzi.

Chociaż środowisko, z którego senator Barb się wywodzi – potomkowie polskich imigrantów – zasiliło z czasem elektorat republikanów, Mikulski pozostała nie tylko lojalną demokratką, ale jedną z liderek lewego skrzydła Partii Demokratycznej. Jego bazą długo pozostawała tutejsza „tęczowa koalicja” kobiet, gejów, Afroamerykanów i lewicowej inteligencji z obu liberalnych wybrzeży.

Komplementy prezydenta

Mikulski zawsze koncentrowała się bardziej na problemach socjalnych niż polityce tożsamości i praw grup mniejszościowych. Walczyła o płace minimalne, ochronę świadczeń medycznych i ubezpieczeniowych, wszędzie tam, gdzie interesy zwykłych Amerykanów kolidowały z interesami wielkiego biznesu i Wall Street. Nie zrażała jej krytyka, że broni „liberalnej (socjaldemokratycznej) ortodoksji” i jest politykiem „starej szkoły”.

W 2002 r., jako jedna z zaledwie 11 demokratów w Senacie, głosowała przeciw rezolucji dającej prezydentowi George’owi W. Bushowi zielone światło do inwazji na Irak. Innym antywojennym senatorem był wtedy Barack Obama. Kiedy Obama stanął do wyścigu o nominację prezydencką, w prawyborach Mikulski sekundowała najpierw Hillary Clinton, ale później przerzuciła poparcie na czarnoskórego kandydata.

Trochę ich łączy – podobnie jak Obama, Mikulski była animatorem społeczności lokalnych w biednych dzielnicach, choć w stylu działania więcej jednak dzieli. Mimo to po wyborze Obamy na prezydenta Mikulski zawsze była wobec niego lojalna. W 2013 r., po rewelacjach o użyciu broni chemicznej w Syrii, głosowała za prezydenckim planem karnej akcji zbrojnej przeciw reżimowi Baszara Asada – chociaż sondaże wskazywały, że większość wyborców pani senator w Maryland nie chce wojny (do której, jak wiemy, nie doszło).

Po deklaracji, że nie będzie się ubiegać o reelekcję, wdzięczny Obama obsypał ją komplementami, mówiąc, że „dziedzictwo legendarnej senator przetrwa przez pokolenia”. Nie odbiegało to od ogólnego tonu pochwał ze strony polityków z obu partii. Mimo renomy zażartej wojowniczki senator Barb cieszy się szacunkiem wielu republikanów, gdyż umie z nimi współpracować i zawierać kompromisy. Republikańskie kobiety cenią ją jako mentora – co miesiąc spotyka się z debiutującymi na Kapitolu polityczkami z obu stronnictw na zamkniętych obiadach i udziela im rad.

Najbardziej złośliwa senator

Nie znaczy to, że nie ma wrogów. Mikulski nigdy nie wyszła za mąż, co potwierdzałoby liczne opinie, że należy do seksualnej mniejszości, chociaż pani senator starannie strzeże swojej prywatności przed wścibstwem mediów. Jej niechęć do coming outu nie podoba się homoseksualnemu lobby. Naraziła mu się w 1996 r., kiedy głosowała za ustawą o obronie małżeństwa, definiującą je jako związek kobiety i mężczyzny. Postawę Mikulski w tej sprawie tłumaczy się niekiedy jej elektoratem – to raczej konserwatywni robotnicy z przemysłowego Baltimore i okolic.

Twardy charakter senator Barb, jej reputacja politycznego „buldoga”, wyraża się, niestety, także w szorstkim, często nieprzyjemnym dla otoczenia, sposobie bycia. Bywa niegrzeczna dla mediów i potrafi pomiatać swoimi młodymi asystentami w Kongresie, nawet skląć ich i wyzywać od leni. W plebiscytach wśród asystentów na Kapitolu od kilku lat określana jest jako „najbardziej złośliwa senator” (w konkurencji obu płci). Jak zauważył jednak waszyngtoński magazyn „Politico”, Mikulski „mięknie w kontaktach z windziarzami, policjantami i portierami w Kongresie, których praca utrzymuje go w ruchu”. Rozmawia z nimi i wysłuchuje ich trosk.

Asystenci to zwykle dzieci ze stołecznej inteligencji, tzw. dobrych, zamożnych rodzin. Czyżby odzywał się tutaj proletariacki background pani senator? Zawsze była w każdym razie wierna głoszonym przez siebie zasadom, nie próbując dorobić się na stanowisku. Jej majątek – jak dowodzą dokumenty – jest 10-krotnie niższy niż zasobność przeciętnego senatora.

Kiedy w 2017 r. odejdzie z polityki, będzie najdłużej urzędującą kobietą w amerykańskim Kongresie. Nie będzie się jednak nudzić. Barbara Mikulski w wolnych chwilach pisze powieści kryminalne z politycznymi podtekstami. Jej pierwsza, zatytułowana „Capitol Offense”, doczekała się życzliwej recenzji w „New York Timesie”.

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu

Polityka 11.2015 (3000) z dnia 10.03.2015; Świat; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Mała twarda Barb"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną