Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Protesty w Brazylii: Koniec ery sukcesu czy chwilowe turbulencje?

Protesty w São Paulo 15 marca 2015 r. Protesty w São Paulo 15 marca 2015 r. Radio Interativa / Flickr CC by 2.0
Obserwator niedzielnych manifestacji w wielu miastach w Brazylii mógł popaść w konfuzję, widząc transparenty wzywające do wojskowego zamachu stanu. Jesteśmy w roku 2015 czy może w 1964?
Radio Interativa/Flickr CC by 2.0

To pół wieku temu podobne demonstracje ludzi z klas średnich i wyższych zachęcały armię do interwencji przeciwko rządowi lewicującego reformatora João Goularta. W wyniku tamtego zamachu stanu ustanowiono dyktaturę, która trwała ponad dwie dekady (1964–1985).

Odpowiedź na pytania, kto i dlaczego tak gwałtownie protestuje przeciwko wybranemu ledwie kilka miesięcy temu rządowi Dilmy Rousseff z lewicowej Partii Pracujących, jest wielowątkowa.

Po pierwsze, gospodarka Brazylii zwolniła, a wartość reala w stosunku do dolara spadła w ostatnich tygodniach o ponad 20 proc. Najwięcej tracą na tym ci, którzy mają oszczędności, tj. klasy średnia i wyższa. Trzon niedzielnych manifestacji stanowili ludzie z tych klas – to nie biedacy, którzy zdesperowani wyszli na ulice, bo nie mają z czego żyć. To istotna okoliczność dla zrozumienia tego, co się w Brazylii dzieje.

Po drugie, lista organizatorów dobrze ilustruje powyższą obserwację. Są nimi trzy konserwatywne grupy, wyrażające punkt widzenia elit ekonomicznych kraju: Movimento Brasil Livre – młodzi liberałowie, Vem Pra Rua – ludzie ze świata wielkiego biznesu, Revoltados online – prawicowi zwolennicy wojskowego zamachu stanu. Skrzyknęli marsze za pomocą mediów społecznościowych, co od czasu arabskiej wiosny nie jest niczym nowym ani zaskakującym.

Po trzecie, urzędująca władza, która ma niepodważalne zasługi w zasypywaniu społecznych nierówności i inkluzji najbiedniejszych, dała klarowny powód do oskarżeń i surowej krytyki. Od kilku miesięcy Brazylią wstrząsa skandal korupcyjny w wielkiej firmie naftowej Petrobras. Politycy Partii Pracujących, także opozycji – niemniej odpowiedzialność spada przede wszystkim na tych, którzy rządzą – brali łapówki za udzielanie kontraktów zblatowanym firmom. Prokuratura oskarża kilkudziesięciu polityków najwyższego szczebla – kongresmanów, senatorów, gubernatorów, wysokich funkcjonariuszy rządzącej partii.

Spowolnienie gospodarcze, o którym była mowa, nie jest w tej chwili żadnym dramatem w wymiarze życia codziennego: Brazylijczycy wciąż mają się lepiej niż kiedykolwiek w swojej historii. Na gospodarczych trudnościach tracą w tej chwili najbardziej ludzie zamożniejsi (spadek wartości reala), jednak w kraju, w którym ludzie ubodzy wciąż stanowią wielką grupę, frustracja uprzywilejowanych nie znalazłaby zrozumienia, gdyby jej hasła koncentrowały się wokół nieco chudszych portfeli i kont tych ostatnich. Protest przeciwko skorumpowanej władzy ma więcej seksapilu, może liczyć na szersze poparcie, jest powszechnie zrozumiały. Ergo może być politycznym sztandarem i taranem. No bo któż nie jest przeciwko korupcji i nieuczciwości rządzących?

W mobilizacji antyrządowych manifestacji pomagają główne środki przekazu, należące w Brazylii do czterech oligarchicznych rodzin. Dzięki temu protest może się czasem wydawać czymś, czym w istocie nie jest – np. pospolitym ruszeniem wygłodzonego ludu. Tymczasem to raczej kulturowy backlash społecznej konserwy, wyposzczonej po ponad trzech kadencjach rządów Partii Pracujących (Luli, a obecnie Dilmy Rousseff), upokorzonej i wciąż niepogodzonej z wejściem reprezentantów ludu na salony władzy. Wzywanie wojska do interwencji, czyli zamachu stanu, wywołuje uczucie déjà vu i jest chyba rodzajem niezamierzonej autodemaskacji (nawet lider opozycji Aécio Neves, który przegrał w II turze wyborów z obecną prezydent, zachowuje na razie dystans wobec manifestacji z takimi hasłami).

Wszystkie te okoliczności nie zmieniają surowej oceny korupcyjnego skandalu. Korupcja jest w polityce latynoamerykańskiej jak słońce i deszcz – nieodłączną, niestety, praktyką życia politycznego i gospodarczego. To nieszczęsny „element długiego trwania w historii”, koleina, w którą – jak widać – wpadają nawet szlachetni bojownicy i zasłużeni reformatorzy, jak ci z Partii Pracujących.

I to właśnie ci reformatorzy, którzy rzucają wyzwanie uprzywilejowanym, jeśli nie są jak żona Cezara, przegrywają podwójnie. Bo skoro mieli być uczciwsi od poprzedników, a nie są, to pogrążają i siebie, i nadzieje milionów zwolenników na głębokie i nieodwracalne zmiany. Sprzyjają też antypolitycznemu i niszczącemu dla demokracji przekonaniu, że „wszyscy są tacy sami”, „każda polityka jest brudna”.

Żeby skomplikować jeszcze bardziej obraz brazylijskich protestów należałoby dodać, że choć dominujący ton brzmi jak wyżej, to z ich polifonicznej wrzawy przebijają się też głosy etycznego oburzenia właśnie zwolenników i sympatyków zmian zapoczątkowanych przez Partię Pracujących.

To dobry znak, bo najgorsze byłoby, gdyby przeciwnikom egalitarnych reform ostatnich kilkunastu lat udało się postawić znak równości między tymiż reformami a nieuczciwymi politykami z partii, która je przeprowadziła.

Na razie nie jest w pełni jasne, czy era sukcesu Brazylii ostatnich kilkunastu lat kończy się, czy tylko przeżywa przesilenie. Z całą pewnością południowoamerykański gigant wpadł w poważne turbulencje.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną