Nie brakuje optymistów, którzy mimo krwawych wieści napływających ze wschodu Ukrainy, Syrii, Iraku, Nigerii, Libii, Jemenu oraz innych, niemal zapomnianych przez media, części świata przekonują, że sprawy generalnie idą w dobrym kierunku, ludzkość rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Wybitnym przedstawicielem takiego optymizmu jest amerykański psycholog Steven Pinker. Analizując dane statystyczne obejmujące całe epoki, doszedł do wniosku, że na świecie jest coraz mniej przemocy, ludzie łagodnieją, a pogodnego rachunku nie kwestionują ani przemysłowe rzezie XX w., ani neobarbarzyństwo XXI w.
Statystyczny optymizm Pinkera bezlitośnie wyśmiewa filozof brytyjski John Gray. Jego zdaniem Pinker popełnia zasadniczy błąd myślowy właściwy ludziom oświecenia i rozumu, którzy barbarzyńskie odruchy, polegające na używaniu krwawej przemocy, przypisują różnego typu atawizmom. W tej optyce ludzie ciągle się mordują, bo są nie dość jeszcze ucywilizowani, ale ze statystyk wynika, że cywilizacyjny proces trwa – ilość krwi przelewanej na Ziemi per capita systematycznie maleje, a rośnie jednocześnie poziom wykształcenia i dobrobytu.
Gray przypomina w niedawnym eseju w dzienniku „Guardian”, że największe pod względem skali rzezie w dziejach były jednak dziełem albo społeczeństw stojących na najwyższym stopniu cywilizacji (Holocaust), albo dokonywano ich w imię swoiście pojmowanego rozumu (GUŁag). Wojna i mord nie są domeną ludów zacofanych, tylko instrumentem polityki, o czym uczył już dwieście lat temu Carl von Clausewitz. Społeczeństwa bardziej „cywilizowane” czynią po prostu proces zabijania efektywniejszym. Nauczyły się koncentrować przemoc i wypychać ją z bezpośrednich relacji międzyludzkich do bardziej złożonych systemów dystrybucji gwałtu, jak np.