Podczas defilady 9 maja w Moskwie najważniejszym gościem na trybunie honorowej będzie przewodniczący ChRL Xi Jinping. Ma wolny termin, bo Chiny obchodzą rocznicę zakończenia drugiej wojny dopiero 3 września. Wtedy na trybunie w Pekinie wizytę pewnie odwzajemni i musztrę oklaskiwał będzie prezydent Rosji Władimir Putin.
Mimo wielkich i kosztownych zwycięstw sprzed 70 lat oba kraje nie chcą jeszcze zamykać frontów drugiej wojny. Nadal walczą z tymi samymi, choć z reguły widmowymi dla reszty świata, przeciwnikami – Rosjanie z faszystami z Zachodu, Chińczycy z japońskimi militarystami ze Wschodu. Przy czym to Putin ma powody do zazdrości. W Azji Wschodniej Chiny skutecznie robią to, co próbuje Rosja w Europie: zdominowały opowieść o pamięci i konsekwentnie czerpią z tego profity.
Moskiewska parada padła ofiarą bieżącej polityki, bojkotu po aneksji Krymu i napaści na Ukrainę. Parada pekińska dopiero emocje wzbudzi: pojawiły się pomysły, by przy tej okrągłej rocznicy w obchody wpleść pekiński most Marco Polo. W 1937 r. komuniści mieli tam ostrzelać japońskie oddziały okupacyjne, rzekomy incydent posłużył za pretekst do rozpętania prawie ośmioletniej wojny chińsko-japońskiej, podczas której Japończycy dokonali ludobójstwa na Chińczykach, w tym masakry w Nankinie. Taka celebra uwierałaby prawicowego premiera Japonii Shinzo Abe. Tak samo zachodni przywódcy mogą nie chcieć pozować do zdjęć na trybunie ustawionej na placu Tiananmen, na którym w 1989 r. chińskie czołgi, teraz jadące w defiladzie, rozjechały studenckie święto demokracji.
1.
I Xi, i Putin chcą pompatycznymi defiladami tchnąć w swoje społeczeństwa kolejną porcję dumy z bycia Chińczykami i Rosjanami, obywatelami silnych państw. Poddani po patriotycznym treningu są zachwyceni, gdy ich przywódcy prowadzą politykę faktów dokonanych na Morzu Południowochińskim czy Ukrainie.