Wcześniej było zabójstwo Michaela Browna w Ferguson, uduszenie innego nieuzbrojonego Afroamerykanina w Staten Island (Nowy Jork) w czasie zatrzymania, wreszcie pięć strzałów w plecy Waltera Scotta z North Charleston (Karolina Południowa), którego jedyną winą było to, że uciekał. Sprawcy pozostają bezkarni, z wyjątkiem zabójcy Scotta oskarżonego o morderstwo.
Nawet w razie postawienia zarzutów policjanci w Maryland, na mocy miejscowej „Karty Praw” stróżów porządku, mają więcej czasu na przygotowanie się do przesłuchań niż zwykli obywatele. Policji zapewniono takie przywileje, aby nie czuła się zbyt skrępowana w swych działaniach. Ma twardo walczyć z przestępczością, zgodnie z zasadą zerowej tolerancji wobec najdrobniejszych wykroczeń, co oznacza więcej zatrzymań podejrzanych. A podejrzani to oczywiście czarni.
W Baltimore – jak w wielu innych miastach – gospodarka odbiła się od kryzysowego dna, trwa boom, ale żeby się utrzymał, biznes musi się czuć bezpiecznie. Dlatego trzeba tłumić przestępczość w zarodku. Jeśli boom będzie trwał, to jego fala uniesie przecież wszystkie łodzie.
Ale nie unosi. Bezrobocie w murzyńsko-latynoskich gettach w Baltimore sięga 30 proc., jest pięciokrotnie większe niż w całym kraju. To owe „głębokie korzenie” zamieszek po śmierci Freddy’ego Greya, o których mówił prezydent Obama.
Przypominają się podobne rozruchy w USA pół wieku temu, kiedy czarni wywalczyli podstawowe prawa obywatelskie. Wtedy jednak sytuacja była klarowniejsza – chodziło o położenie kresu segregacji rasowej. Osiągnięto ten cel – dyskryminacja jest zabroniona, Afroamerykanie uzyskali preferencje w zatrudnieniu i rekrutacji na studia (akcja afirmatywna) i dorobili się sporej klasy średniej. Ale większość nadal żyje w dzielnicach biedy i patologii społecznej, gdzie złe szkoły i wychowanie w niepełnych rodzinach stawia ich na przegranej pozycji.
Źródła frustracji i gniewu afroamerykańskiej młodzieży mają dziś nie tyle rasowe, ile społeczno-ekonomiczne przyczyny. W stolicy USA rządzi czarnoskóry prezydent, a w Baltimore – czarna pani burmistrz i czarny przewodniczący rady miejskiej. Nawet szef policji jest Afroamerykaninem. Mechanizmy nowej gospodarki i globalnego kapitalizmu faworyzują edukację, a w tej konkurencji czarni mieszkańcy Anacostii w Waszyngtonie czy Brownsville w Nowym Jorku nie mają szans.
Politycy w USA, z Obamą włącznie, wyglądają na bezradnych wobec tego problemu. Łatwiej zmilitaryzować policję, aby w razie eskalacji napięć społecznych miała narzędzia do zapewnienia spokoju.